ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (250) / 2014

Radosław Pisula,

UŚMIECH POZBAWIONY TWARZY

A A A
Od jego ostatniego pojawienia się w Gotham City minął dokładnie rok (zarówno w świecie przedstawionym, jak i rzeczywistym). Jednak tym razem okoliczności zniknięcia mordercy były inne niż zazwyczaj. Nie skończył za kratami zakładu Arkham, ale stracił twarz. Dosłownie – na własne życzenie pozwolił się bowiem oszpecić niejakiemu Dollmakerowi, a następnie rozpłynął w powietrzu (wydarzenia zaprezentowane w tomie „Detective Comics 1: Oblicza śmierci”). Teraz pojawia się na komisariacie policji, gdzie urządza potworną rzeźnię, kradnąc z depozytu kawał przegnitego mięsa, które niegdyś było jego facjatą. A to dopiero początek „atrakcji” przygotowanych przez diabelskiego żartownisia – szczególnie, że tym razem postanowił sprowadzić walkę z zamaskowanym herosem do absolutnych podstaw, pozbywając się jego wielodzietnej bat-rodziny. Najciekawsze jest jednak to, że zgubą dla najbliższych może się okazać sam Wayne i jego błędy z przeszłości.

Joker w historii Scotta Snydera – jak komentuje zadurzona w nim niegdyś Harley Quinn – nie jest już taki jak kiedyś. Mamy do czynienia z odświeżonym zbrodniarzem, zanurzonym w realiach „Nowego DC”. Nie ubiera on już kolorowych fraków, decydując się na przepocony uniform kierowcy tira. Jest jeszcze brutalniejszy i momentami potrafi zaskoczyć czytelnika, który myślał, że wie o nim już wszystko. Autor w ciekawy sposób ukazał jego związek z Batmanem, ich wzajemną dynamikę, starając się równocześnie nawiązać nić porozumienia z klasycznymi historiami – całkiem nieźle balansując między „starym” a „nowym”. Scenarzysta zaprasza nas w trochę nostalgiczną podróż, odtwarzając najważniejsze spotkania adwersarzy i zachowując przy tym świeżość oraz spójność, których brakowało w kuriozalnym finale poprzedniego tomu. Szczególnie dobrze na tym tle wypada spektakularny akt otwierający. Fabuła zaczyna się sypać dopiero w trzecim akcie, gdzie autorowi zwyczajnie zabrakło odwagi, żeby „zamieszać” w mitologii postaci (chociaż ostatnia strona komiksu naprawdę zjawiskowo polemizuje z finałem klasycznego „Zabójczego żartu” Alana Moore’a).

Jedną z największych bolączek Snydera jest (po raz kolejny) nadmierne żonglowanie pustymi twistami fabularnymi, które nie prowadzą do niczego i często rozbijają misternie konstruowany plan – zwyczajnie uchodzi z nich powietrze. Można było to sobie darować i skupić się na dialogach, które – gdy tylko nie są niepotrzebnie przeciągnięte – w zaskakujący sposób rozwijają postaci odwiecznych adwersarzy. W tym miejscu pojawia się jednak kolejny feler, którym jest zaangażowanie do starcia miliarda pomagierów, jakich przez lata zebrał wokół siebie Batman. Dwaj odwieczni wrogowie najlepiej funkcjonują, gdy tłuką się wzajemnie na płaszczyźnie psychologicznej. Jednak „Śmierć rodziny” w oryginale rozpleniła się dodatkowo na miesięczniki poszczególnych postaci (m.in. „Nightwing”, „Batgirl”, „Catwoman”, a nawet „Teen Titans”) i w pewnym momencie akcja głównej historii nienaturalnie przyspieszyła, rozłażąc się trochę w szwach. Amerykański scenarzysta jest rozchwytywany za Wielką Wodą, więc każda napisana przez niego historia zmieniona zostaje w rozbuchany crossover. Niestety, o ile przy „Nocy Sów” było to mało widoczne, o tyle tutaj staje się integralną częścią fabuły – bo niby mamy „śmierć rodziny” w tytule, a wątek ten został potraktowany po łebkach. Przez takie zagrania cała opowieść staje się mocno sinusoidalna, ponieważ elementy bardzo dobre przeplatane są zupełnie zbędnymi.

Za to Greg Capullo celuje ze swoimi rysunkami coraz wyżej. Ściśle trzyma się pewnych pozornie niewiele znaczących detali (muchy latające w pobliżu twarzy złoczyńcy), akcja jest niezwykle dynamiczna, a zielonowłosy komik odpowiednio groteskowy. Widać, że artysta czerpie coraz większą przyjemność ze swojej pracy. Purystów może trochę uwierać anielska twarz Wayne’a oraz identyczny kształt oczu większości postaci. Nie da się jednak ukryć, że w aspekcie wizualnym album cieszy (nomen omen) oko. Tym razem głównego plastyka wspomaga Jock (znany w Polsce z „The Losers. Straceńców”), którego minimalistyczne, geometryczne ilustracje nieźle uzupełniają główne danie.

Ostatecznie „Śmierci rodziny” zabrakło fabularnego „szarpnięcia się” na większy kawał mięsa, szczególnie przy tak przerażającym i nieobliczalnym czarnym charakterze. Snyderowi wyszły smaczne pulpety, ale fascynująca dychotomia w relacjach Nietoperza i Klauna zasługuje na ogromny sznycel wiedeński. Nie żyjemy już w latach 90., gdy klimat komiksów z Batmanem sprawiał, że bałem się wyjść do sklepu po czerwoną oranżadę, a prawie każda historia stawała się natychmiastową klasyką. Jednak, jak na współczesną kondycję nietoperzastych komiksów, jest naprawdę nieźle i „Śmierć rodziny” pozytywnie nastawia czytelnika na przyszłość, gdzie już świtają opowieści autorstwa Johna Laymana.
Scott Snyder, Greg Capullo: „Batman. Śmierć rodziny” („Batman vol. 3: Death of the Family”). Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawnictwo Egmont Polska. Warszawa 2014.