WIERSZE
A
A
A
Hodowla egzotycznych roślin w Austell
Kiedy przechodzi tornado, widzisz przez nie demolkę
oraz stracha na wózki, machającego konarami i Jack Russell
terriera, siedzącego na zwiniętej kulce marihuany.
Podaj tę piłkę dalej, jeśli potrafisz, opiekunie latających
chłopców. To tylko mały mecz rugby, lecz w końcu stracą
siły, a wtedy trzeba będzie dowieźć im kanapki, zawiesić na hakach,
przetransportować do samochodów. Nie prowadzimy
przechowalni dla ludzi; ciągniesz dopóki masz siłę ptaszku,
ale jeśli chcesz, możemy ci zrobić karnawał w szpitalu,
grzanki i squash. Wysłać rusałki z flanelową szmatką
do twojej wieży ciśnień. Cyknąć portret z papierosem,
gdy leżysz o poranku z policzkiem przy poduszce.
Na chwałę tatuażom i tym ramionom, które kiedyś
prowadziły ciężarówkę, a teraz biorą udział w konkursie
na najpiękniejszy ogród sezonu. Wieczorem przychodzi sąsiad
podlać twoje kwiatki czerwoną konewką z zielonym zakończeniem
i pokazać ci zdjęcia z wycieczki do ogrodów w Austell,
gdzie piękne kobiety wyrastają z ziemi ledwie pokryte mchem.
Uwaga Freakazoid!
Syn Batmana, bratanek Simpsonów nie unosi się z łóżka
zwykle przed południem. Czarne ściany sypialni odmawiają dnia.
Kulomiot własnego ciała, ciska nim jak przekleństwem,
w czyją – niczyją twarz. Zdegradowany kapitan
kosmicznego statku, płynący sobie a próżniom,
z pojemnikiem na mocz na nodze i flagą cewnika
pod pępkiem. Wrzeszczący bez umiaru na członków
widmowej załogi: „Nie ruszaj, póki nie powiem”.
„Czy trzeba ciebie tresować jak psa?”. Kuzyn Wolverina,
przyjaciel Rangersów, otwierający pyszczek szeroko
jak karp po ładunek kapsułek w dłoniach persecoma.
„Naciśnij, żeby otworzyć” szepcą automatyczne drzwi,
choć gości w nich tylko Kuma, po japońsku niedźwiedź,
gubiący sierść malamut zmęczony upałem. Mikroprocesor
zwariował, tworząc bohatera z ciałem bezwładnym,
pełnym dziur po ranach, nogami które trzeba rąbać pięścią,
gdy bierze je spazm. W spodniach w spidermeny przykuty
do wózka tnie wypikselowaną przestrzeń, do której trafił
prosto z czyśćca mgły i pogniecionej blachy. „Gdybym tylko
mógł sam zrobić kupę, powiedziałbym ci od razu:
zabieraj paluchy od mojego komputera”.
Teren prywatny, wstęp wzbroniony
Myliśmy jego części intymne i powiedziałam: nie wiem
czy ta biała sowa, którą widziałam przy kościele
z rozłupanych serc kamieni, jeszcze tam siedzi.
Pogoda dzisiaj mglista, odrzekł, czy możesz mi pomóc
przewrócić się na drugi bok. Na spacerze znalazłam
obszyty mięsem szkielet zająca na ścieżce.
Sprawdzałem w google, nikogo tam nie było
poza meandrującą rzeką. Czy możesz nałożyć opatrunek
na moją lewą stopę? Ten wielki betonowy sześcian
wiszący nad zbożami zmroził mnie od środka,
Gdziekolwiek bym nie szła ściągał mój wzrok.
Nasuń uciskowe skarpety. Dzięki nim płyny
wędrują w górę jak woda w żelbetowym zbiorniku,
skarbcu dla okolicznych pól. Skąd się wzięło to drzewo
zamienione w rzeźbę drzewa na skrzyżowaniu dróg?
Na ramionach podnośnika sam czuję się
jak abstrakcyjna rzeźba w tranzycie. Wracając,
naliczyłam tysiąc świń, szukających schronienia
w plastikowych szałasach. Nie błoto i odchody
są jednak najgorsze; gdy z żoną wrócimy ze spaceru,
wyczyść dokładnie asfalt z moich kół.
Kiedy przechodzi tornado, widzisz przez nie demolkę
oraz stracha na wózki, machającego konarami i Jack Russell
terriera, siedzącego na zwiniętej kulce marihuany.
Podaj tę piłkę dalej, jeśli potrafisz, opiekunie latających
chłopców. To tylko mały mecz rugby, lecz w końcu stracą
siły, a wtedy trzeba będzie dowieźć im kanapki, zawiesić na hakach,
przetransportować do samochodów. Nie prowadzimy
przechowalni dla ludzi; ciągniesz dopóki masz siłę ptaszku,
ale jeśli chcesz, możemy ci zrobić karnawał w szpitalu,
grzanki i squash. Wysłać rusałki z flanelową szmatką
do twojej wieży ciśnień. Cyknąć portret z papierosem,
gdy leżysz o poranku z policzkiem przy poduszce.
Na chwałę tatuażom i tym ramionom, które kiedyś
prowadziły ciężarówkę, a teraz biorą udział w konkursie
na najpiękniejszy ogród sezonu. Wieczorem przychodzi sąsiad
podlać twoje kwiatki czerwoną konewką z zielonym zakończeniem
i pokazać ci zdjęcia z wycieczki do ogrodów w Austell,
gdzie piękne kobiety wyrastają z ziemi ledwie pokryte mchem.
Uwaga Freakazoid!
Syn Batmana, bratanek Simpsonów nie unosi się z łóżka
zwykle przed południem. Czarne ściany sypialni odmawiają dnia.
Kulomiot własnego ciała, ciska nim jak przekleństwem,
w czyją – niczyją twarz. Zdegradowany kapitan
kosmicznego statku, płynący sobie a próżniom,
z pojemnikiem na mocz na nodze i flagą cewnika
pod pępkiem. Wrzeszczący bez umiaru na członków
widmowej załogi: „Nie ruszaj, póki nie powiem”.
„Czy trzeba ciebie tresować jak psa?”. Kuzyn Wolverina,
przyjaciel Rangersów, otwierający pyszczek szeroko
jak karp po ładunek kapsułek w dłoniach persecoma.
„Naciśnij, żeby otworzyć” szepcą automatyczne drzwi,
choć gości w nich tylko Kuma, po japońsku niedźwiedź,
gubiący sierść malamut zmęczony upałem. Mikroprocesor
zwariował, tworząc bohatera z ciałem bezwładnym,
pełnym dziur po ranach, nogami które trzeba rąbać pięścią,
gdy bierze je spazm. W spodniach w spidermeny przykuty
do wózka tnie wypikselowaną przestrzeń, do której trafił
prosto z czyśćca mgły i pogniecionej blachy. „Gdybym tylko
mógł sam zrobić kupę, powiedziałbym ci od razu:
zabieraj paluchy od mojego komputera”.
Teren prywatny, wstęp wzbroniony
Myliśmy jego części intymne i powiedziałam: nie wiem
czy ta biała sowa, którą widziałam przy kościele
z rozłupanych serc kamieni, jeszcze tam siedzi.
Pogoda dzisiaj mglista, odrzekł, czy możesz mi pomóc
przewrócić się na drugi bok. Na spacerze znalazłam
obszyty mięsem szkielet zająca na ścieżce.
Sprawdzałem w google, nikogo tam nie było
poza meandrującą rzeką. Czy możesz nałożyć opatrunek
na moją lewą stopę? Ten wielki betonowy sześcian
wiszący nad zbożami zmroził mnie od środka,
Gdziekolwiek bym nie szła ściągał mój wzrok.
Nasuń uciskowe skarpety. Dzięki nim płyny
wędrują w górę jak woda w żelbetowym zbiorniku,
skarbcu dla okolicznych pól. Skąd się wzięło to drzewo
zamienione w rzeźbę drzewa na skrzyżowaniu dróg?
Na ramionach podnośnika sam czuję się
jak abstrakcyjna rzeźba w tranzycie. Wracając,
naliczyłam tysiąc świń, szukających schronienia
w plastikowych szałasach. Nie błoto i odchody
są jednak najgorsze; gdy z żoną wrócimy ze spaceru,
wyczyść dokładnie asfalt z moich kół.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |