ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (257) / 2014

Krzysztof Grudnik,

DO TAŃCA I DO RÓŻAŃCA

A A A
O ile znacie już włoski zespół Spiritual Front, a jeśli chociaż trochę lubicie scenę neofolkową, to znacie na pewno, powinniście zapomnieć o swych wcześniejszych doświadczeniach z ich muzyką, nim odsłuchacie „Black Hearts in Black Suits”. Nawet nie dlatego, że krążek ten trudno wpisać w linię artystyczną grupy z Wiecznego Miasta, choć tak jest w rzeczywistości, ale głównie dlatego, że „Black Hearts in Black Suits” to dzieło totalne: skończone, zamknięte, niezależne i całkowicie pochłaniające.

Album ten to wynik współpracy lidera Spiritual Front, Simone’a Salvatoriego oraz Stefano Puriego, kompozytora muzyki klasycznej i liturgicznej. Puri współpracował już ze Spiritual Front w 2006 roku, przy okazji albumu „Armageddon Gigolo”, który okazał się dużym sukcesem. Od 2010 Simone i Stefano wznowili współpracę i w efekcie, po 3 latach oczekiwania, uraczyli słuchaczy „Black Hearts in Black Suits”. To długi (w podstawowej wersji składający się z 15 utworów) concept album, wypełniony muzyką skomponowaną przez Puriego, tekstami zaczerpniętymi od niemieckiego reżysera Rainera Wernera Fassbindera i oczywiście wokalami Salvatoriego.

To album silnie muzyczny, to znaczy taki, w którym muzyka nie stanowi jedynie tła dla wybijającej się na plan pierwszy melodii czy linii wokalu, lecz przybiera formy zrównoważone, przemyślane, nieco sakralne i gotyckie w swym charakterze. Zderza się ona z profanacyjnymi tekstami o często homoerotycznym kontekście. Przy czym nie ma w tym żadnej zamierzonej blasfemii czy naiwnej prowokacji, a tylko delikatny kontrast podkreślający napięcie między tymi pierwiastkami. Bo napięcie to klucz do tej płyty. Od niesamowicie emocjonalnego wokalu Simone’a, przez narastającą dramaturgię partii klawiszowych, po treść tekstów traktujących o egzystencjalnych kategoriach, których pogodzić się nie da, a które naznaczają jedna drugą, warunkują się wzajemnie i pozostają nieoddzielne, jak życie i śmierć, miłość i nienawiść (doskonały „Each Man Kills the Thing He Loves” z fragmentem „Ballady o więzieniu w Reading” Oscara Wilde’a!), pożądanie i odraza.

Instrumentarium na „Black Hearts in Black Suits” również odbiega od tego, do jakiego przyzwyczaił nas Spiritual Front. Nie ma tu gitar. Ani elektrycznych, ani akustycznych, ani basowych. Bazowym instrumentem jest pianino, uzupełniane przez liczne partie smyczkowe, dodatkowo pojawia się także chór. W zasadzie można by krążek podzielić na trzy przeplatające się części. Pierwsza zbiera utwory sakralne wykonywane przez chór, od wprowadzającego „Requiem Aeternam”, przez „Dies Irae” po „Lacrimosę”. Druga grupa to utwory instrumentalne, „Martha”, „Veronika”, „Erwig”, „Franz” (można w tych tytułach dostrzec wzorzec...), to trwające 2-3 minuty kompozycje, które śmiało mogłyby zostać „podpięte” pod utwory z trzeciej grupy, czyli najbardziej typowe utwory wokalne, jak wspomniany „Each Man Kills the Thing He Loves”, „The Only Sin”, „Choose Death” i inne. Dzięki takiemu rozwiązaniu otrzymujemy album, który jest jednocześnie rozbudowany i różnorodny, oraz konsekwentny i integralny. Wszystkie części pasują do siebie i przenikają się, bo instrumentalny charakter „imiennych” piosenek pobrzmiewa także w wokalnych kompozycjach, w których obecny jest też chór z kawałków „sakralnych”. Nie ma tu wyraźnych granic, właśnie tak, jak egzystencjalne kategorie uobecniają się w swoich pozornych zaprzeczeniach.

Zawsze wydawało mi się, że muzyka Spiritual Front zyskuje wiele przy wykonaniach koncertowych. I rzeczywiście tak było w przypadku „Rottem Roma Casino” z 2010 czy na przywoływanym już „Armageddon Gigolo”, które aranżowane na żywo zyskiwały drugie życie dzięki charyzmie i energii Simone’a Salvatoriego. Przy „Black Hearts in Black Suits” to raczej niemożliwe. Te utwory nie zostały napisane z myślą o porywającej scenicznej energii. Owszem, charyzma lidera nadal jest w nich obecna, jednak lokuje się po stronie porywających, angażujących emocji. To album przeznaczony do domowej percepcji, prywatnych wzruszeń i zachwytów. Album intymny jak różaniec, nie publiczny jak taniec. Ale dzięki tej odskoczni, zupełnemu zwrotowi a może i przewrotowi, Spiritual Front jako całość jawi bardziej kompletne.
Spiritual Front: Black Hearts in Black Suits” [Rustblade, 2013].