ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 września 18 (258) / 2014

Sabina Strózik,

(NIE)PORZĄDEK PRAGNIENIA (KATARZYNA PRZYŁUSKA-URBANOWICZ: 'PUPILLA')

A A A
Książka Katarzyny Przyłuskiej-Urbanowicz wydana została w ramach serii „Przygody ciała” wydawnictwa Słowo/Obraz terytoria. Jak czytamy na okładce: „dokumenty, rozprawy, eseje – publikacje z serii »Przygody Ciała« – są próbą odpowiedzi na pytania, które stawia przed nami nasze ciało”.

Taki wstęp do serii sugeruje od razu, że nacisk w „Pupilli” nie zostanie położony jedynie na same lolity, których figura w XX wieku jest tematem tej książki, że nie tylko o relacje ja-moje ciało chodzi, ale także o to, jak ciało nimfetki wpływa na jego wielbiciela, „odbiorcę”, kogoś, kto je zawłaszcza, asymiluje, odbiera i zniekształca przez swój odbiór i ogląd.

Słodko-gorzkie manowce

Okładka opatrzona zdjęciem autorstwa Sally Mann pod tytułem „Candy Cigarette” od razu sugeruje, że wkraczamy na terytorium, gdzie władze sprawują niepozorne lolitki, w których oczach kryje się śmiertelne niebezpieczeństwo dla podatnych na ich uroki mężczyzn.

Zanim jeszcze przejdziemy do lektury, fotografia każe nam się zastanowić: czy we wzroku tej dziewczynki rzeczywiście czai się jakiś uśpiony, jeszcze nierozbudzony erotyzm, czy to nagle w nas, pod wpływem złudnego atrybutu dorosłości (z treści książki dowiadujemy się, że jest to najniewinniejsza na świecie guma do żucia, jedynie „przebrana” za używkę dla dorosłych, owoc zakazany dla dzieci, które od zawsze do papierosów ciągnęły, jako do czegoś nierozerwalnie związanego z dorosłością) wykluwa się niechciane podejrzenie, że to, co czyste i niewinne, w jakiś sposób, poza naszą percepcją (a może-dzięki niej?), nagle przemienia się w brudne? Czy seksualność dziewczynki z fotografii jest równie pozorna jak trzymany przez nią papieros? Czy to my, obserwatorzy, przenosimy na kruchą blondynkę jakąś nieczystą myśl? Czym właściwie na zdjęciu jest „candy”? Budzi się natychmiast zawstydzające uczucie, że dostrzegamy w tym zdjęciu coś, czego nie ma, bo przecież – nie może być? A kiedy z dalszej części książki dowiadujemy się, że zdjęcie to zrobiła matka dziewczynki, uczucie zakłopotania wzrasta.

Tak więc już okładka wprowadza nas na niezwykle grząski grunt. Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz na kartach książki, będącej jej rozprawą doktorską, bynajmniej nie ułatwia nam zadania. Grzęźniemy dalej w meandrach nimfich zasadzek. Od teraz bowiem znajdujemy się nie na swoim, ale na ich terytorium, w ich wszechogarniającej, niejednoznacznej mocy.

Lulu – Alice – Lolita – Lucia

Sama autorka we wstępie jasno określa, co przyniesie nam lektura książki: „Z wylęgarni fantazmatów wyselekcjonowanych zostało tutaj pięć okazów: Lulu – małoletnia prostytutka z dramatu Franka Wedekinda; Alice Antoinette de Watteville – pierwsza żona, a zarazem modelka Balthusa Klossowskiego de Rola; Lolita (Dolores) z powieści Vladimira Nabokova; Lucia – bohaterka filmu Liliany Cavani »Nocny portier«; oraz virgo desultrix – »akrobatyczna dziewica« z obrazów Jerzego Nowosielskiego, nazwana »świętą Dolores« przez skojarzenie z motywem Męki Pańskiej oraz przez nawiązanie do imienniczki Lolity, opiewanej niemal sto lat wcześniej w poemacie Algernona Charlesa Swinburne’a »Dolores (Notre Dame des Sept Douleurs)«” (s. 8).

Badaczka przyznaje jednak, że przywołane postaci są jedynie hasłami wywoławczymi w „dwudziestowiecznych dziejach motywu” (s. 8), nie daje nam prostego spisu lolit, wyczerpującego wykazu, rejestru, który uzbroi nas w encyklopedyczną wiedzę o tym, kto spełniał wymogi i kogo można zaklasyfikować do grona nimfetek. Podczas lektury, śladem Nabokova, przez mędrca szkiełko i oko zaczynamy przyglądać się tym najbardziej niezwykłym, rzadkim motylom, poznawać ich specyfikę i przerażać się ogromem „nimfiej mocy”.

Postacie, które autorka omawia, przedstawione i zinterpretowane są w sposób więcej niż wyczerpujący. Figury te jednak wydają się być także pretekstem do wyłowienia uniwersalnych cech tych trudno definiowalnych i nieuchwytnych istot. Jedyną stałą cechą nimfetek zdaje się być ich ulotność i zmienność. Jak lepidopterolog autorka musiała je więc z naukowym okrucieństwem przeszyć szpilką interpretacji i umieścić w gablocie, wypreparować kolejne cechy osobnicze, przyjrzeć się ich budowie, zachowaniu i wyrysować jasną linię, która odróżni je i oddzieli od „zwykłych” dziewczynek w okresie dojrzewania.

Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz w swojej rozprawie doktorskiej umożliwia czytelnikom nie tylko poznanie rezerwuaru nimfetek, ale także pozwala wyłowić je z ulicznego tłumu: „Jaka zatem jest nimfetka? Przede wszystkim niedojrzała, lecz w jej ciele powinny być już dostrzegalne pierwsze symptomy pokwitania” (s. 149), „Nimfetki są z definicji nieuchwytne i efemeryczne, to znaczy mają status nimfetek jedynie przez krótka czas – trzy, w najlepszym wypadku cztery lata. To raczej demoniczni goście, przebywający na tym świecie tylko przez chwilę” (s. 149).

Równocześnie w jednej z bardzo ciekawych interpretacji badaczka zauważa, że lolita wcale nie musi być dziewczynką, ponieważ niektóre z najważniejszych nimfich cech mogą być udziałem chłopców (s. 152). Tak więc autorka, pomimo rzetelnej pracy naukowca, nie daje prostych i jednoznacznych odpowiedzi, ale ukazuje pełne spektrum możliwości.

Moc (nie)moralności

Zakłopotanie wynikające z własnych natrętnych myśli nasuwających się przy kolejnych przedstawionych utworach szybko stają się doświadczeniem jakoby wspólnym. Autorka werbalizuje odczucia czytelnika przy interpretacji kolejnych dzieł literackich, malarskich czy filmowych. Jak naukowiec, entomolog, prze lupę obserwuje wycinki, szczególiki, które decydują o przynależności do gatunku lolity. Nie zatrzymuje się i nie powściąga języka, który być może bywa zbyt dosadny, ale jedynie jako okrutnie adekwatny sposób oddania i ubrania w słowa tego, czego sami nie chcielibyśmy wyrazić explicite, choć podskórnie czujemy, że przecież to właśnie przyszło nam do głowy. „Spojrzenie nieuchronnie grawituje ku jego [kadru – S.S.] centrum, skąd wyziera, niczym przewrotne oko opatrzności, biel majtek” (s. 76) – pisze autorka, zostawiając czytelnika zawstydzonego myślami, jakie budzą się w nim podczas oglądania np. obrazów Balthusa.

Jednocześnie okrutnie precyzyjny język badaczki, nieprzemilczający żadnego z aspektów tak trudnego tematu, jakim jest pedofilia, przerywany bywa nagłym żartem, złagodzeniem sytuacji dramatycznej: „Istotnie, znaleźć się pod urokiem pedofila to rzecz dość kłopotliwa” (s. 132).

Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz nie staje po żadnej ze stron. Nie zakreśla jednoznacznie swojego stanowiska, pozostaje właściwe bezstronna, ważąc wszelkie argumenty i przedstawiając jednocześnie tragiczną sytuację obu wplątanych w nią ludzi. Nie unika mówienia o ambiwalencjach. Niejednokrotnie podkreśla fakt, iż to mężczyźni cierpiący na przemożny pociąg do nimfetek są de facto ich ofiarami. Lolity podlegają ciągłej zmianie, jak larwy ulegają przepoczwarzeniu, a to uniemożliwia ich pochwycenie. Zawsze jednak ciążą ku zgubie zarówno swojej, jak i mężczyzn, którzy nie potrafią wyzwolić się spod rzuconego na nich uroku i padają ofiarami złudnej nadziei, że można okiełzać coś, czego nie da się wszak nawet pochwycić. Lolity natomiast dysponują całym zestawem środków, który umożliwia zastawianie coraz to nowych sideł na sparaliżowanych niemocą Humbertów Humbertów.

Książka zawiera w sobie także pewien rezerwuar społecznych sensacji, o których dyskutowano w XX wieku, a o których czytelnik mógł wcześniej nie słyszeć (dla wielbicieli literatury powszechnie uważanej za dziecięcą lepiej będzie, jeśli ominą fragment o pedofilskich skłonnościach autora „Alicji w Krainie Czarów” Lewisa Carolla, a także wzmiankę o plotkach, jakoby był samym Kubą Rozpruwaczem). Są to jednak nieliczne wyjątki, uzupełniające treść o kontekst socjologiczny i pozwalające wytchnąć podczas trudniejszych, zwartych analiz pełnych odwołań do filozofii i literatury.

Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz, jako antropolożka kultury, psychoterapeutka i tłumaczka, ukazuje motyw lolity tak wszechstronnie, z perspektywy tak różnych dziedzin, iż trudno byłoby uwierzyć, że mogłoby w tej analizie czegoś zabraknąć. Dzięki takiemu podejściu do obranej tematyki nimfetkom jakoby zostaje oddana ich wielowymiarowość, przywrócona zostaje ich osobnicza złożoność. Są uratowane przed przeważającym wśród ludzi odbiorem ich jako istot pomijanych dwuznacznym uśmiechem, bezwolnych laleczek, ofiar męskiego pożądania.

Jak ją opisać?

„Jest jeszcze nieproporcjonalna. I właśnie dlatego – doskonała. Ma chudziutkie, jakby zbyt długie nogi (nogi rosną na początku, swoim raptownym wydłużeniem dają dojrzewaniu pierwszy impuls), lekko wypięty brzuch, jak u kobiet Jana van Eycka i Lucasa Cranacha (dzieci nie znają abdominalnego napięcia, owego niewidocznego gorsetu, który musztruje tułów i zdradza bolesną prawdę o przymusie podporządkowania się wertykalności), drobne ramiona (nie widać jeszcze kobiecej linii obojczyka), zalążki piersi (niezdarnie sterczące sutki), bladą skórę (ciągle niemowlęco miękką) i płonące policzki (nie sposób powstrzymać fantazji; coś każę myśleć, że to pierwszy rumieniec w jej życiu)” (s. 75).

Nieoczekiwanie, jakby zwabieni urokiem postaci z płótna, zostajemy wciągnięci w opisywany obraz, nawet go nie widząc. Autorka często wplata w naukowy dyskurs fragmenty prozy nieomal poetyckiej. Przytoczony powyżej fragment ekfrazy wybija wprawdzie czytelnika z rytmu, dezorientuje, ale także nadaje książce inną jakość. Autorka nie traci wnikliwości naukowca przy poetyckich opisach dzieł malarskich (zwłaszcza przy fragmentach, w których pochyla się nad Balthusem), ale przedstawia je w sposób nie odbierający im uroku i piękna. Nie przykłada analitycznego noża do płótna i nie kroi kawałek po kawałku nimfiego ciała, ale z czułością równą autorowi obrazu opisuje całość postaci, pozwalając jej zachować swą integralność.

Co jednak utrudnia odbiór książki i wytrąca z lektury, to brak reprodukcji niektórych z omawianych prac. Na próżno więc szukać „Aktu z chustką”, aby śledzić detale opisywane z taką atencją i czułością przez autorkę. Pojawiają się natomiast przedruki innych (owszem, bardzo ciekawych) prac, niewspomnianych w tekście nawet słowem. Przy tak wnikliwej analizie obrazów, w których znaczny nacisk kładzie się na użyte kolory („tkanina o jasnobłękitnej barwie (...) w krótkiej czerwonej spódniczce (...) o barwie dojrzałego wina (...) odsłaniając śnieżną jasność (...) łapcie z pomponami. Niepokojąco czerwone” (s. 75)) chciałoby się móc samemu śledzić powiązania między nimi, dopatrywać się tego, co ewidentnie autorkę porusza i skłania do refleksji. W przypadku wspominanych przez badaczkę dzieł jest to tym trudniejsze, iż wybrała dzieła nie tak rozpowszechnione, a więc niełatwe do odnalezienia. Długotrwałe poszukiwanie jednego z omawianych obrazów zniechęcić może do poszukiwania kolejnych, a to z kolei zubaża odbiór.

Poraża natomiast wnikliwość analizy „Lolity” – książki, o której powstało już tak wiele rozpraw. Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz znajduje jednak dla siebie grunt, który wydaje się nietknięty („Z jakichś powodów uwagi krytyków uchodzi, że zęby w ogóle odgrywają w całej powieści rolę szczególną” (s. 157)) i wyłuskuje, fragment po fragmencie, dowody, iż jej lektura powieści Nabokova jest słuszna i nadaje kolejny sens książce. To bodaj najciekawszy element całej rozprawy, zwłaszcza że autorka zestawia treść powieści z ekranizacjami i udowadnia, że odkryte przez nią groźne zęby ofiary/oprawcy są uwypuklone także w filmowych realizacjach.

Larwarium

„Pupilla” to książka niezwykle rzetelna – jak na rozprawę doktorską przystało. Ma przy tym moc uwodzenia czytelnika równie silną, jak opisywane w niej pupille. Nie podaje łatwych rozwiązań ani odpowiedzi, nie stawia diagnoz, a jednak zostawia czytelnika z gorzkim posmakiem w ustach.

Wpadamy więc w pułapkę: „Pozostając pod urokiem narratora, czytelnik na własnej skórze przekonuje się, czym jest oczarowanie pięknem – i to pięknem moralnie dwuznacznym” (s. 137). Inspiracją do napisania „Lolity” była dla Nabokova między innymi notatka w gazecie opowiadająca o małpie, która po udostępnieniu jej papieru i kredek jako pierwsze narysowała kraty swojej klatki. Zaczynamy dostrzegać, że ofiarą jest nie tylko pupilla, niewinna dziewczynka nieświadoma swej mocy. Jest nią także mężczyzna owładnięty urokiem nimfetki. Kraty zaś więżą ich i chronią – od siebie nawzajem. Transparentna narracja autorki pozwala nam tę dwoistość dostrzec i docenić. Budzi w nas także zachłannych obserwatorów, wypatrujących na ulicach ulotnych lolit podczas dwuznacznego aktu polowania.
Katarzyna Przyłuska-Urbanowicz: „Pupilla. Metamorfozy figury drapieżnej dziewczynki w wyobraźni symbolicznej XX wieku”. Słowo/obraz terytoria. Gdańsk 2014 [seria: Przygody ciała].