ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (259) / 2014

Michał Chudoliński,

NIEPRAWDOPOBNE UPROWADZENIE (PORWANIE MICHELA HOUELLEBECQA)

A A A
Przedziwny to eksperyment. Guillaume Nicloux (autor antyklerykalnych „Zakonnic”, bazujących na powieści Denisa Diderota) zaprasza Michela Houellebecqa do zagrania samego siebie w filmie… dotyczącym jego porwania przez bandę prowincjonalnych młokosów.

Nieważne dlaczego ani po co. Istotne jest to, że „Porwanie…” stanowi lekką dywagację reżysera na temat zniknięcia znanego pisarza, które rzeczywiście miało miejsce na początku września 2011 roku. Brak oznak życia ze strony Houellebecqa napędził wielkiego stracha zarówno jego agentowi literackiemu, jak i bliskim przyjaciołom oraz oddanym czytelnikom. Większość sądziła, że autor „Mapy i terytorium” oraz „Cząstek elementarnych” został pojmany przez dżihadystów – w końcu miał niegdyś czelność nazwać islam „najgłupszą religią świata”. W trakcie oczekiwania na wiadomości od porywaczy na temat okupu (a trzeba przyznać, że Houellebecq ma sporo wrogów – od feministek, przez wielbicieli nowoczesnej architektury i zarządzania przestrzenią miejską, po euroentuzjastów) okazało się jednak, że autor najzwyczajniej w świecie zapomniał o zagranicznych spotkaniach z fanami oraz o umowach do podpisania.

U Houellebecqa niecodzienne zachowania to codzienność. Umówienie się z nim na wywiad jest podobno dla każdego dziennikarza wyjątkowym doświadczeniem, zważywszy na to, że pisarz notorycznie się spóźnia, a gdy już przychodzi, jest zazwyczaj pod lekkim wpływem alkoholu. Niemniej sposób bycia i światopogląd są jedynie skrawkiem jego oblicza. Prawdą jest, że w dobie Internetu i przekonania o śmierci autora oraz czytelnika książki Houellebecqa jak mało które wyrażają mocne, dosadne, wyraziste sądy i obserwacje na temat rzeczywistości. Jakkolwiek byłyby one pesymistyczne, krytykanckie czy kontrowersyjne, oddają mroczną stronę świata po upadku muru berlińskiego i obnażają różnego rodzaju niedorzeczności oraz przeinaczenia, obok których nie przechodzi się obojętnie.

Nicloux zdaje sobie sprawę z renomy pisarza i świadomie stawia go w sytuacji, w której nigdy się nie sprawdził. Ciekawi go, co się stanie i jaki będzie rezultat zabawy personą poważanego autora. W efekcie mamy do czynienia z filmem groteskowym. Na pierwszy rzut oka nic tutaj nie trzyma się kupy. Nie wiemy i nie dowiemy się, co kierowało inicjatorami porwania do przetrzymywania Houellebecqa w domu polskich emigrantów. Postawiony w kafkowskiej sytuacji pisarz nie popada w rozpacz. W zasadzie wydaje się zaciekawiony nowym doświadczeniem, wyrywającym go z rutyny, w jaką popadł. Cały ambaras może być również motorem napędowym jego wyobraźni. Wychodzi na to, że w istocie bohater filmu uwielbia rolę biernego obserwatora. Wynika to po trosze z nudy, stanowiącej dla niego  zapalnik podczas tworzenia książki czy wiersza. Znużenie jest wręcz jego heroiną.

„Porwanie…” przepełnione jest niejednoznacznymi symbolami, przewijającymi się między wieczornymi dyskusjami literata z niezbyt rozgarniętymi „ciemiężycielami” na temat historii, dorobku Houellebecqa oraz spraw tożsamościowych. Oprawcy w zasadzie nad nim się nie znęcają. Owszem, przetrzymują w kajdankach, ale zapewniają mu dobre warunki funkcjonowania i dostęp do książek. Sprowadzają mu nawet panią lekkich obyczajów, wedle uznania. Młodsza o kilkadziesiąt lat kobieta, dająca rozkosz Houellebecqowi, ma, jak się okazuje, na imię Fatima. W charakterystyczny dla siebie, sarkastyczny sposób Nicloux zdaje się dawać jasno do zrozumienia, że w jego mniemaniu otucha szybciej przyjdzie w domu rozpusty aniżeli w domu Bożym.

„Porwanie…” to film na swój sposób kompletnie majaczliwy, wręcz deliryczny. Ważniejsze niż akcja są tutaj jednak relacje porwanego z porywaczami, wątek spotkania dwóch odmiennych światów, wymiana doznań, nauka wcześniej nieznanych sfer życia. Pod tym względem film jest po trosze kpiną z cywilizacji Zachodu zapatrzonej w ekran monitora. Ironia tkwi w fakcie, że dopiero po prawdziwym porwaniu człowiek ma szansę poznać świat odmienny od swojego, realnie zetknąć się z innością, odczuć zmianę i zakosztować wolności. Poza tym wszystkim „Porwanie…” jest okazją do przekrojowego ukazania światopoglądu Houellebecqa, zaprezentowanego tutaj z przekąsem i autoironią. Najlepiej obrazuje to wywód jednego z porywaczy poprowadzony w trakcie kolacji, w którym pojawia się sympatyczny lapsus: Lovercraft (kultowy autor grozy) zostaje pomylony z Warcraftem (grą komputerową RTS). Z kolei polscy widzowie będą mieli o tyle ciekawszy seans, że tu i ówdzie poruszana jest kwestia sprawy polskiej i autentyczności historycznej roli Polski na arenie europejskiej polityki.

Pomimo niecodziennej realizacji i oceanu purnonsensu zalewającego widza w trakcie seansu trudno jednoznacznie polecić „Porwanie Michela Houellebecqa”. Jest to film niełatwy w odbiorze, wymagający stałej uwagi oraz wyczulenia na obiekty znajdujące się na drugim planie. W zasadzie jest on skierowany głównie do osób oswojonych z dziełami pisarza, znających ich problematykę oraz stosunek autora do rzeczywistości. Inni widzowie mogą się poczuć wrzuceni na zbyt głęboką wodę, choć dla niektórych zawarta w dziele krytyka świata Zachodu może się okazać niezwykle interesująca.
„Porwanie Michela Houellebecqa” („L'enlèvement de Michel Houellebecq”). Reżyseria i scenariusz: Guillaume Nicloux. Obsada: Michel Houellebecq, Mathieu Nicourt, Maxime Lefrançois, Françoise Lebrun  i in. Gatunek: humoreska. Produkcja: Francja 2014, 93 min.