KOBIETA I MĘŻCZYZNA (ZAGINIONA DZIEWCZYNA)
A
A
A
Uwaga! Artykuł zawiera odniesienia do istotnych elementów fabuły.
Początek zawsze jest piękny. Świeżość pierwszego spotkania, rodząca się fascynacja i dreszcz emocji. Następnie odsłanianie swoich osobowości, dzielenie się wrażeniami, tworzenie intymnych chwil. Nick i Amy Dunne (niezły Ben Affleck i fantastyczna Rosamund Pike) tak właśnie zaczęli, składając sobie przyrzeczenie, że nigdy nie będą „jedną z tych par”, które życie ze sobą zamieniły na życie obok siebie. Wydaje się, że model państwa Dunne, opracowany zapewne na błędach przeszłości i podpatrywaniu innych par, nie posiada słabych punktów. Od pierwszego spotkania na imprezie po decyzję o ślubie rzeczywistość zastępuje bajka. Ale bajki są tylko umownym wycinkiem z życia; przyszłość nigdy nie rozbija się w nich o teraźniejszość. Minęło pięć lat i czar prysł. Przygnębiony Nick ten rocznicowy dzień zaczyna od wizyty w barze, a po niechętnym powrocie do domu zastaje zniszczone meble i plamy krwi na podłodze. Wezwana na miejsce policja podejrzewa włamanie i uprowadzenie, jednak w toku śledztwa wychodzą na jaw niewygodne fakty, podważające wiarygodność Nicka i ogniskujące wokół niego podejrzenia.
David Fincher, mistrz filmowych układanek, znalazł w książce Gillian Flynn (tutaj w roli scenarzystki) idealny materiał do doprowadzenia swojego warsztatu kryminalnego prestidigitatora do mistrzowskiego poziomu. Sposób panowania nad narracją, operowanie tajemnicą i precyzyjne aranżowanie kolejnych twistów czy finezyjne zmiany perspektyw bez najmniejszych wątpliwości pozwalają nazwać „Zaginioną dziewczynę” arcydziełem rzemieślnictwa. Montaż rytmicznie współgra ze ścieżką dźwiękową (w lirycznych partiach inspirowaną dokonaniami Akiry Yamaoki z serii gier „Silent Hill”), stopniowanie napięcia idealnie kompensuje się z tempem opowieści, a każdy pozornie nieistotny element w miarę rozwoju intrygi nabiera znaczenia. Ale dzieło twórcy „Siedem” jest czymś więcej niż splotem gatunkowych motywów, bazujących na ciągłym zaskakiwaniu widza. Szereg socjologicznych i psychologicznych konotacji wynosi „Zaginioną dziewczynę” poza ramy konwencji i komercji, czyniąc film fascynującym. U Finchera drugie życie zyskuje stała składowa twórczości Hitchcocka: rozbudowana ekspozycja postaci, świadomość zetknięcia się z ludźmi posiadającymi przeszłość i własny charakter. To właśnie ta hitchcockowska nadbudowa sprawia, że kolejne fabularne przekształcenia i finałowe rozwiązanie ogląda się na bezdechu, z zaciśniętymi rękoma.
Przyjrzyjmy się bohaterom. Amy od lat żyje pod dyktando alter ego autorstwa jej rodziców. Amazing Amy w literackiej wersji to kobieta idealna, której inteligencja dopełnia urody, a życie prywatne łączy się z zawodowym w paśmie sukcesów. Projekcja perfekcji, narzucona jak klątwa, krąży jak cień – Amy instynktownie stara się od niej uwolnić, ale podświadomie do niej dąży. Nick w tym kontekście jawi się jako obietnica spełnienia – przystojny, wygadany, romantyczny i pewny siebie; jego nieskrępowana, ekstrawertyczna natura stanowi idealną emocjonalną przeciwwagę dla bohaterki. Lata płyną, wydaje się, że burzy nie będzie. Ta jednak nadchodzi, nie niosąc ze sobą oczyszczenia. Zwiastunem kryzysu są drobne kłamstwa, słowne uniki i przemilczane ustępstwa ukryte pod pretekstem kompromisów – tak jak w kluczowej dla przyszłości obojga decyzji o przeprowadzce z Nowego Jorku do Missouri, gdzie Nick mógłby opiekować się chorą matką i być blisko siostry. Ale Amy nikt o ten transfer nie zapytał, choć i z jej strony zabrakło reakcji. To pierwszy moment poświęcenia części siebie, rezygnacji z własnych planów, ustąpienia pola. Dalej, efektem domina, posypie się lawina oczekiwań, niemożliwych do spełnienia.
Związek kobiety i mężczyzny w ujęciu Flynn i Finchera to nieustanna walka żywiołów, ciągłych tarć i stawiania pięter zależności, złączonych pierwotną potrzebą dominacji. Podobnie jak w „Drodze do szczęścia” Sama Mendesa czy „Bliżej” Mike’a Nicholsa, emocjonalne i intelektualne szantaże dokarmia rzeczywistość. Rutyna wypiera namiętność, wspólna przestrzeń rujnuje ciekawość, a codzienność obrasta w nudę. Nick i Amy również wchodzą w schemat, którym tak się brzydzili – przyklejają sztuczne uśmiechy, uciekają w hobby, przestają ze sobą sypiać, rozmawiają krzykiem. Próbują się wzajemnie zawłaszczyć, wpisać w jakąś rolę. Gdzieś w międzyczasie do głosu dochodzi prawda, że sami dla siebie stanowią największą przeszkodę w życiu. Czy więc zniknięcie Amy nie rozwiąże wszystkich problemów?
Wtedy rozpoczyna się drugi etap tej wyrafinowanej gry pozorów, tym razem przed większą publicznością. Na historię zrozpaczonego mężczyzny, szukającego zaginionej małżonki, dziennikarze reagują jak drapieżnik na świeże mięso. Pochłaniają zdarzenie w całości, by później wolno trawić fakty procesem kreacji. Współczucie idzie w parze z nieufnością, pomoc ze wkraczaniem w prywatność, diagnozy z żerowaniem na najniższych instynktach. Fantastyczna jest scena, w której sama Amy ogląda rozpętane przez siebie medialne widowisko i ocenia wykreowaną dla ogółu postać, czerpiąc z tego perwersyjną przyjemność. Ale i ona w pewnym momencie straci kontrolę nad tym teatrem, bo mass media w „Zaginionej dziewczynie” odbijają głos „milczącej większości”, zbiorowe id ukryte w bezpiecznej przestrzeni chaosu informacji. Temat, który raz tam trafi, zmienia się w perpetuum mobile inscenizacji, ożywiane nieśmiertelną maksymą chleba i igrzysk.
Zmieniając zakończenie książki w przewrotną klamrę, Fincher i Flynn wieńczą budowę gmachu fałszerstwa, pieczołowicie składaną przez cały film. Opera medialna wchłania spektakl lokalny i do końca trzeba będzie grać według jej reguł. A koniec zawsze jest smutny.
Początek zawsze jest piękny. Świeżość pierwszego spotkania, rodząca się fascynacja i dreszcz emocji. Następnie odsłanianie swoich osobowości, dzielenie się wrażeniami, tworzenie intymnych chwil. Nick i Amy Dunne (niezły Ben Affleck i fantastyczna Rosamund Pike) tak właśnie zaczęli, składając sobie przyrzeczenie, że nigdy nie będą „jedną z tych par”, które życie ze sobą zamieniły na życie obok siebie. Wydaje się, że model państwa Dunne, opracowany zapewne na błędach przeszłości i podpatrywaniu innych par, nie posiada słabych punktów. Od pierwszego spotkania na imprezie po decyzję o ślubie rzeczywistość zastępuje bajka. Ale bajki są tylko umownym wycinkiem z życia; przyszłość nigdy nie rozbija się w nich o teraźniejszość. Minęło pięć lat i czar prysł. Przygnębiony Nick ten rocznicowy dzień zaczyna od wizyty w barze, a po niechętnym powrocie do domu zastaje zniszczone meble i plamy krwi na podłodze. Wezwana na miejsce policja podejrzewa włamanie i uprowadzenie, jednak w toku śledztwa wychodzą na jaw niewygodne fakty, podważające wiarygodność Nicka i ogniskujące wokół niego podejrzenia.
David Fincher, mistrz filmowych układanek, znalazł w książce Gillian Flynn (tutaj w roli scenarzystki) idealny materiał do doprowadzenia swojego warsztatu kryminalnego prestidigitatora do mistrzowskiego poziomu. Sposób panowania nad narracją, operowanie tajemnicą i precyzyjne aranżowanie kolejnych twistów czy finezyjne zmiany perspektyw bez najmniejszych wątpliwości pozwalają nazwać „Zaginioną dziewczynę” arcydziełem rzemieślnictwa. Montaż rytmicznie współgra ze ścieżką dźwiękową (w lirycznych partiach inspirowaną dokonaniami Akiry Yamaoki z serii gier „Silent Hill”), stopniowanie napięcia idealnie kompensuje się z tempem opowieści, a każdy pozornie nieistotny element w miarę rozwoju intrygi nabiera znaczenia. Ale dzieło twórcy „Siedem” jest czymś więcej niż splotem gatunkowych motywów, bazujących na ciągłym zaskakiwaniu widza. Szereg socjologicznych i psychologicznych konotacji wynosi „Zaginioną dziewczynę” poza ramy konwencji i komercji, czyniąc film fascynującym. U Finchera drugie życie zyskuje stała składowa twórczości Hitchcocka: rozbudowana ekspozycja postaci, świadomość zetknięcia się z ludźmi posiadającymi przeszłość i własny charakter. To właśnie ta hitchcockowska nadbudowa sprawia, że kolejne fabularne przekształcenia i finałowe rozwiązanie ogląda się na bezdechu, z zaciśniętymi rękoma.
Przyjrzyjmy się bohaterom. Amy od lat żyje pod dyktando alter ego autorstwa jej rodziców. Amazing Amy w literackiej wersji to kobieta idealna, której inteligencja dopełnia urody, a życie prywatne łączy się z zawodowym w paśmie sukcesów. Projekcja perfekcji, narzucona jak klątwa, krąży jak cień – Amy instynktownie stara się od niej uwolnić, ale podświadomie do niej dąży. Nick w tym kontekście jawi się jako obietnica spełnienia – przystojny, wygadany, romantyczny i pewny siebie; jego nieskrępowana, ekstrawertyczna natura stanowi idealną emocjonalną przeciwwagę dla bohaterki. Lata płyną, wydaje się, że burzy nie będzie. Ta jednak nadchodzi, nie niosąc ze sobą oczyszczenia. Zwiastunem kryzysu są drobne kłamstwa, słowne uniki i przemilczane ustępstwa ukryte pod pretekstem kompromisów – tak jak w kluczowej dla przyszłości obojga decyzji o przeprowadzce z Nowego Jorku do Missouri, gdzie Nick mógłby opiekować się chorą matką i być blisko siostry. Ale Amy nikt o ten transfer nie zapytał, choć i z jej strony zabrakło reakcji. To pierwszy moment poświęcenia części siebie, rezygnacji z własnych planów, ustąpienia pola. Dalej, efektem domina, posypie się lawina oczekiwań, niemożliwych do spełnienia.
Związek kobiety i mężczyzny w ujęciu Flynn i Finchera to nieustanna walka żywiołów, ciągłych tarć i stawiania pięter zależności, złączonych pierwotną potrzebą dominacji. Podobnie jak w „Drodze do szczęścia” Sama Mendesa czy „Bliżej” Mike’a Nicholsa, emocjonalne i intelektualne szantaże dokarmia rzeczywistość. Rutyna wypiera namiętność, wspólna przestrzeń rujnuje ciekawość, a codzienność obrasta w nudę. Nick i Amy również wchodzą w schemat, którym tak się brzydzili – przyklejają sztuczne uśmiechy, uciekają w hobby, przestają ze sobą sypiać, rozmawiają krzykiem. Próbują się wzajemnie zawłaszczyć, wpisać w jakąś rolę. Gdzieś w międzyczasie do głosu dochodzi prawda, że sami dla siebie stanowią największą przeszkodę w życiu. Czy więc zniknięcie Amy nie rozwiąże wszystkich problemów?
Wtedy rozpoczyna się drugi etap tej wyrafinowanej gry pozorów, tym razem przed większą publicznością. Na historię zrozpaczonego mężczyzny, szukającego zaginionej małżonki, dziennikarze reagują jak drapieżnik na świeże mięso. Pochłaniają zdarzenie w całości, by później wolno trawić fakty procesem kreacji. Współczucie idzie w parze z nieufnością, pomoc ze wkraczaniem w prywatność, diagnozy z żerowaniem na najniższych instynktach. Fantastyczna jest scena, w której sama Amy ogląda rozpętane przez siebie medialne widowisko i ocenia wykreowaną dla ogółu postać, czerpiąc z tego perwersyjną przyjemność. Ale i ona w pewnym momencie straci kontrolę nad tym teatrem, bo mass media w „Zaginionej dziewczynie” odbijają głos „milczącej większości”, zbiorowe id ukryte w bezpiecznej przestrzeni chaosu informacji. Temat, który raz tam trafi, zmienia się w perpetuum mobile inscenizacji, ożywiane nieśmiertelną maksymą chleba i igrzysk.
Zmieniając zakończenie książki w przewrotną klamrę, Fincher i Flynn wieńczą budowę gmachu fałszerstwa, pieczołowicie składaną przez cały film. Opera medialna wchłania spektakl lokalny i do końca trzeba będzie grać według jej reguł. A koniec zawsze jest smutny.
„Zaginiona dziewczyna” („Gone Girl”). Reżyseria: David Fincher. Scenariusz: Gillian Flynn. Obsada: Ben Affleck, Rosamund Pike i in. Gatunek: dramat. Produkcja: USA 2014, 149 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |