ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (263) / 2014

Agnieszka Nęcka,

Z TĘSKNOTY ZA HEREZJĄ (OLGA TOKARCZUK: 'KSIĘGI JAKUBOWE')

A A A
O „Księgach Jakubowych” – najnowszej powieści Olgi Tokarczuk – głośno było na długo przed jej wydaniem. Skazana na sukces, zapowiadana jako „najbardziej oczekiwana książka roku”, wzbudzała ciekawość i wysoko ustawiała czytelnicze oczekiwania. Trzeba przyznać, że proza ta, której pisanie trwało sześć lat, prezentuje się imponująco. Dziewięćset stron objętości, barokowy tytuł (w pełnym brzmieniu wyglądający następująco: „Księgi Jakubowe albo wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych. Opowiadana przez zmarłych, a przez autorkę dopełniona metodą koniektury, z wielu rozmaitych ksiąg zaczerpnięta, a także wspomożona imaginacją, która to jest największym naturalnym darem człowieka. Mądrym dla memoryału, kompatriotom dla refleksji, laikom dla nauki, melancholikom zaś dla rozrywki”), troska o edytorskie dopracowanie wszystkich elementów już na pierwszy rzut oka przekonują, że mamy do czynienia z dziełem wyjątkowym i zakrojonym na szeroką skalę. Ale tak zwani „pożeracze fabuł” mogą poczuć się zawiedzeni.

Przede wszystkim dlatego, że nie jest to książka „lekka i przyjemna”, choć – co ważne – nie stawia barier lekturowych. Na dobrą sprawę niewiele pod względem fabularnym w „Księgach Jakubowych” się dzieje. Tym razem wszakże autorce „Domu dziennego, domu nocnego” nie tyle chodziło o skrojenie wciągającej opowieści, ile o ukłon w stronę historii. Mimo iż pojawiają się znane z jej wcześniejszych próz motywy (czasu, księgi, podróżowania), to Tokarczuk uwagę koncentruje przede wszystkim na Rzeczypospolitej Obojga Narodów i na zapomnianym już dziś ruchu religijno-społeczno-politycznym frankistów. W konsekwencji akcja „Ksiąg Jakubowych” toczy się przede wszystkim na Podolu w drugiej połowie XVIII wieku, zaś jej głównym bohaterem jest Jakub Frank – charyzmatyczny, pełen ambiwalencji człowiek, który chciał być uznawany za Mesjasza. Tokarczuk, nie bez powodu, wybrała postać tak niejednoznaczną i kontrowersyjną. Jedni powiadali, że „To człowiek niespokojny i wewnętrznie wzburzony, to nie jest mędrzec, ale rebeliant”, uwodzący kobiety „krnąbrny rozrabiaka”, oszust, przybłęda, którego należy traktować jak „konkurencję, jak kogoś, kto bezczelnie wystawił obok nich kram ze zbawieniem, taki sam jak ich, ale ceny dał lepsze”, wielbiciel kajmaku i tureckich słodyczy z sezamu i miodu. Jego zwolennicy z kolei uważali go za przystojnego, uczonego świętego, który się nie wywyższa i żyje skromnie. Jakakolwiek by nie była prawda, urodzony w rodzinie żydowskiej Jakub Frank, wyprowadzając „swoich” z niewoli, starał się zapewnić im poczucie bezpieczeństwa i szacunek otoczenia. Dzięki niemu przestano ich pogardliwie nazywać „przechrztami” i pozwolono stworzyć swoiste państwo w państwie. Ale Tokarczuk szczegółowo przypomina losy sekty frankistów głównie po to, by rozważać jedną z podstawowych kwestii: dlaczego człowiek, który jest pełen sprzeczności, potrafi pociągnąć za sobą tłumy i przekonać je do walki w imię wyznawanych przez siebie wartości. Kim byli ci, którzy słuchali nauk Franka? Zdaniem jego przeciwników to „Nędzarze i obdartusy, co to miejsca nigdzie nie zagrzeją. Chorzy, ułomni z nadzieją na jakiś mały cud, ale bardziej niż cudu żądni sensacji i awantury. Podrostki, które wyrwały się z domu spod ciężkiej ręki ojca, kupcy, którzy przez brak rozwagi stracili wszystko, a teraz pełni goryczy i złości szukają jakiegokolwiek zadośćuczynienia, szaleńcy wszelkiej maści i tacy, co to uciekli od rodzin, dość mając nudnych obowiązków. A do tego jeszcze kobiety, żebrzące albo te lekkich obyczajów, wietrzące dla siebie korzyści w tak dużej grupie, albo jakieś porzucone wdowy, niechciane przez nikogo, z dzieckiem na ręku, a też i chrześcijanie łapserdaki, włóczędzy bez nijakiego zatrudnienia. Wszystko to ciągnęło za Jakubem i gdyby ich zapytać, o co tu chodzi, za kim idą, nie bardzo by wiedzieli”.

Tymi, którzy dali się uwieść Frankowi, kierowały różne powody. Byli to zatem ludzie, którzy poszukiwali tolerancji, bliskości drugiego człowieka i swojego miejsca w świecie, którzy pragnęli żyć godnie, którzy niewiele mieli do stracenia lub ci, którzy chcieli zerwać z monotonią życia lub wyzwolić się spod kontroli innych. Nic dziwnego, że bohaterem swojej opowieści Tokarczuk uczyniła właśnie Jakuba Franka. „Frank, frenk znaczy obcy. (...) to się podoba Jakubowi – być obcym to cecha tych, którzy często zmieniali miejsce zamieszkania”. Nowe miejsce wiązało się z budowaniem swego życia od nowa. Bycie obcym oferowało przeto swego rodzaju wolność.

Jakub uwodzi jednak nie tylko w przenośni, ale i w rzeczywistości. Pójście za nim łączy się z obietnicą lepszego życia (uzyskania praw obywatelskich, możliwość otrzymania tytułu szlacheckiego, rozwinięcia gospodarczej działalności, zrobienia kariery). Frank doskonale potrafił dysponować erotycznym pożądaniem. Sporo miejsca w „Księgach Jakubowych” Tokarczuk poświęca swawolnym (i sprzecznym z powszechnie obowiązującymi) praktykom seksualnym. Dysponentem reguł czyni sam siebie, zezwalając choćby na cudzołóstwo czy związki kazirodcze.

O Franku mówią właściwie wszyscy, poza samym narratorem. W efekcie pozostaje on postacią nieuchwytną. Czerpiąc z judaizmu, sabataizmu, islamu i katolicyzmu, wywołuje rozłam i przekonuje, że reguły religii należy nieustannie modyfikować. Religię traktuje bowiem Frank pragmatycznie, jako narzędzie służące osiągnięciu obranego celu. Jakub nade wszystko pragnął równości. To sprawiło, że idący jego śladem Żydzi poprzez przyjęcie chrztu chcieli odmienić swoją codzienność. Bo też i Rzeczypospolita Obojga Narodów jawi się jako kraj, w którym dominuje przemoc i nierówność społeczna. Podzieleni na warstwy arystokraci, szlachta, mieszczaństwo i chłopi wzajemnie się nienawidzili. Zwłaszcza najniższa warstwa odczuwała skutki niewolnictwa. Powszechnie znane było zjawisko „biegunów” – zbiegłych od pana chłopów. Powodem rozwarstwienia i stosunków feudalnych nie był tylko status majątkowy. Katolicy nie byli w stanie porozumieć się z wyznawcami innych religii, zaś mężczyźni traktowali kobiety przedmiotowo. W najgorszym położeniu znajdowali się jednak deprecjonowani przez wszystkich Żydzi. Pozbawieni przywilejów i ochrony prawnej, wyzyskiwani, prześladowani marzyli o tak zwanej normalności. „Polska to kraj, gdzie wolność religijna i nienawiść religijna w równym się stopniu spotykają. Z jednej strony Żydzi mogą tu praktykować swoją religię, jak chcą, mają swoje swobody i sądownictwo własne. Z drugiej zaś nienawiść do nich jest tak wielka, że samo słowo »Żyd« jest w poniewierce i dobrzy chrześcijanie używają go jako przekleństwa”. Trudno się przeto dziwić, że o swoje prawa walczyli za pomocą wchodzenia w różnorakie układy i niejednokrotnego zaprzedawania samych siebie. Herezja jawi się tu przeto nie tylko jako droga do poznania własnej wiary, ale także swojego „ja”.

Dzieje frankistów do łatwych nie należały. Przywódca sekty początkowo (dzięki tureckiemu ubiorowi) budzi ciekawość, która z czasem zamienia się w obojętność, a potem we wrogość. Stąd z bywalca w kręgach bliskich warszawskiemu dworowi królewskiemu został przez władze kościelne oskarżony o herezję i skazany na dożywotni areszt w klasztorze na Jasnej Górze. Więzienie nie zmusiło go jednak do zaprzestania propagowania swoich nauk. Wieloletnia działalność Franka, rozpościerająca się między terenami południowej Polski, Czech, Austrii, Turcji, Rumunii i południowych Niemiec, przyniosła częściową asymilację i emancypację Żydów. Trudniący się głównie drobnym handlem kupcy i rzemieślnicy po przyjęciu chrztu, pnąc się po drabinie społecznej, wtapiali się w polskie społeczeństwo. Na dzieje tego ruchu wpływ miały zatem nie tylko osobiste przekonania Jakuba Franka, ale również szlaki handlowe, mesjanizm, kabała, polityczne ambicje polskiego duchowieństwa czy dyktowane własnymi interesami decyzje europejskich władców. W efekcie autorka „Ostatnich historii” nie wybiela przeszłości. Opisuje zarówno cierpienia zadawane wyznawcom Franka, jak i okrucieństwa, których dopuszczali się frankiści względem innych.

Przypominając fragment przeszłości, Tokarczuk oddaje zatem głos tym, których historia zmarginalizowała, ponownie udowadniając, że ulegamy potrzebie idealizowania naszych dziejów. Przekonuje ponadto, że wszystko zależy od punktu widzenia. Stąd wyraziście odmalowane zostały zwłaszcza portrety kobiece, wśród których na plan pierwszy wysunęły się między innymi żydowska prorokini i gospodyni Chaia, kasztelanowa kamieniecka Katarzyna Kossakowska czy przelotna kochanka Jakuba – Gitla. Mimo trudnych okoliczności, będąc silnymi jednostkami, potrafiły one wziąć odpowiedzialność za swoje życie i uciec od wypełniania roli ofiar.

W efekcie „Księgi Jakubowe” nie tyle są powieścią historyczną, ile prozą umiejętnie łączącą fakty z konfabulacjami. Stąd obok Jakuba Franka, jego protektorki Katarzyny Kossakowskiej, Antoniego Moliwdy Kossakowskiego (sekretarza króla Stanisława), konfesyjnej poetki Elżbiety Drużbackiej czy autora pierwszej polskiej encyklopedii księdza Benedykta Chmielowskiego pojawiają się Nachman z Buska czy Jenta, babka Franka, która dzięki amuletowi nie umiera do końca i obserwuje ludzi z góry. Dzięki temu konwencja realistyczna nabiera tajemniczości i niesamowitości.

Przyznam jednak, że mam z najnowszą powieścią Tokarczuk problem. Doceniam, oczywiście, jej fabularny rozmach i wagę podjętego tematu. Ale wydaje mi się, że trochę tu wszystkiego za dużo. „Księgi Jakubowe” są swoistym połączeniem zapisków z podróży, sztuki epistolarnej, dysput teologicznych i twórczości hagiograficznej. W konsekwencji snuta przez autorkę „Anny In w grobowcach świata” dygresyjna opowieść rozpada się od wewnątrz. Różnorodność form jest – moim zdaniem – w tym wypadku wadą. Momentami odciąga uwagę od nadrzędnej problematyki. Trudna do zrekonstruowania wielowątkowość i mnogość bohaterów, którzy w trakcie opowieści zmieniają imiona i nazwiska, sprawia ponadto, że nad narracją Tokarczuk nie sposób zapanować. Do tego męczące, bo czasami nazbyt detalicznie opisywanie realiów epoki (architektury, ubiorów, zwyczajów itp.) powoduje, że dość łatwo odnieść wrażenie jakoby chodziło przede wszystkim o „watowanie” opowieści. Dość przywołać jeden z fragmentów: „Skończywszy palić, Moliwoda decyduje się wejść do środka. Musi schylić głowę, przejść przez ciemną sień aż do podwórka, na którym małą studnię zamieniono w coś w rodzaju fontanny. Jest tu chłodno, rośnie drzewo o szerokich liściach, pod którym rozłożyli się mężczyźni, prawie wszyscy w tureckich ubraniach, ale jest i kilku w żydowskich chałatach – ci nie siedzą na ziemi, lecz na stołeczkach. Są tu też po wołosku ubrani i wygoleni mieszczanie i dwaj Grecy, których poznaje po charakterystycznych wełnianych płaszczach. Zebrani przez chwilę patrzą na Moliwdę podejrzliwie, w końcu zaczepia go szczupły mężczyzna z ospowatą twarzą, pytając, po co tu przyszedł. Wtedy Moliwda czystą turecczyzną odpowiada: »Posłuchać«. Tamten odsuwa się, ale niechęć w jego oczach pozostaje. Odtąd zerka na Moliwdę podejrzliwie. Na pewno myślą o nim, że to szpieg. Niech myślą”.

Snuta przez Tokarczuk narracja ma ambicje bycia opowieścią uniwersalną. W XVIII-wiecznej historii bez problemu da się dostrzec między innymi obnażanie znanego każdej epoce mechanizmu fascynacji wielką ideą. Autorka „Prawieku i innych czasów” problematyzuje współczesne uleganie złudzeniom i fascynacjom. Przypomina również, że mechanizmy ludzkiego postępowania bez względu na czas historyczny i przestrzeń geograficzną nie ulegają zmianie. Pisarka pyta na przykład: „Czy to nie jest spoiwem ludzkiego świata? Czy po to są nam potrzebni inni ludzie, żeby nam dostarczyć radości, żeśmy od nich lepsi? O dziwo, nawet ci – wydawałoby się – najgorsi w swoim poniżeniu znajdują przewrotną satysfakcję, że nie ma już gorszych od nich, a więc właśnie w tym są górą”. Trywializmem jest dziś stwierdzenie, że światem rządzą silniejsi, zaś stosunki feudalne stale naznaczają ludzkie relacje. Żadnym novum nie jest także konstatacja, zgodnie z którą ludzie są egoistami lubującymi wiedzieć, że innym jest gorzej.

Jak widać, autorka „Biegunów” i tym razem nie ustrzegła się przed formułowaniem banalnych myśli w rodzaju: „Dlaczego to tak jest, że jedni mają w życiu nadmiar, a inni niedomiar? Nie tylko dóbr materialnych, ale zajęć, czasu wszelkiego, szczęścia i zdrowia”. Nierówność, niesprawiedliwość, poniżenie, przemoc należą do naturalnego biegu historii – tej od wieków spisywanej i tej z różnych powodów przemilczanej. Ważne jest – jak można wywnioskować po lekturze „Ksiąg Jakubowych” – by dzięki pisaniu nadać porządek dziejącym się wydarzeniom.

„Jedni leczą ludzi, inni budują domy, jeszcze inni studiują księgi i przestawiają słowa, żeby znaleźć w nich właściwy sens”. Jeszcze inni, jak choćby Olga Tokarczuk, piszą. Najnowsza powieść autorki „Gry na wielu bębenkach” daje się także czytać jako afirmacja literatury będącej skarbnicą wiedzy o przeszłości i o nas samych. W efekcie literatura – przypominająca mozaikę cudzej mowy – staje się sposobem (auto)poznania. Pisarze nieustannie czerpią z tradycji, korzystają z tekstów innych autorów. Nie inaczej postępuje Olga Tokarczuk. Sięgając do źródeł, (re)konstruuje niejako rzeczywistość Polski z XVIII stulecia, ze szczególnym uwzględnieniem biografii Jakuba Franka, ale uzupełnia ją własnymi spostrzeżeniami i zniekształceniami. W efekcie „Księgi Jakobowe” nie przynoszą ostatecznych rozstrzygnięć. Tokarczuk nie rozlicza, nie ocenia, nie opowiada się za żadną z tez. Nie odsłania tajemnicy oszusta, gracza, polityka czy wizjonera, choćby dlatego, że odkryć jej nie można. Pokazując Jakuba Franka jako człowieka charyzmatycznego, choć niedoskonałego, obnaża kondycję (nie tylko) XVIII-wiecznego społeczeństwa. Wszak potrzeba ulegania rozmaitym iluzjom znamienna jest także dla naszego „tu i teraz”. Dzieje się tak również dlatego, że historia – także dzięki tęsknocie za herezją – lubi zataczać kręg.
Olga Tokarczuk: „Księgi Jakubowe”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2014.