
PUSTKA (IRIS HANIKA: 'ISTOTA RZECZY')
A
A
A
Powieść „Istota rzeczy” zaczyna się od apologii pustki, od wyznania uczucia braku. To zwyczajne uczucie. Po prostu w pewnym momencie człowiek może dojść do wniosku – podobnie jak główny bohater książki, Hans Frambach – że życie składa się głównie z niepewności, niewystarczalności, samotności. „Niedobry czas” – stwierdza Iris Hanika tuż na wstępie, w takim fragmencie, który jeszcze nie jest powieściową narracją, a już przekracza próg zarezerwowany dla wypowiedzi literackiej. W tym trybie – gatunku zmąconego, w którym przeplatają się nie tylko powieść i esej, ale także proza i poezja – poznajemy losy i przemyślenia wspomnianego Hansa, współcześnie żyjącego Niemca, borykającego się z niemiecką tożsamością. „Niedobry czas” to właśnie ten moment w życiu bohatera, ale i – co stanowi przedmiot zainteresowania autorki w szerszym planie – narodu niemieckiego.
Warto oczywiście spojrzeć na ten problem z drugiej strony, znaleźć jakiś „pozytywny aspekt negatywnego myślenia”: czas, który wydaje nam się niedobry, niekoniecznie musi być tożsamy z końcem wszystkiego, co znamy, z kresem. Ten czas, być może, należy przeczekać, przetrzymać. Poza tym to właśnie z tej diagnozy, z tego „niedobrego czasu”, swój początek bierze ta powieść, a także – co prawdopodobne – wiele innych opowieści, narracji. Niełatwo to przyznać, ale potrzeba nam niedobrego czasu, na przykład nieskończoności, która niepokoi, żeby czymś ją wypełnić, jakoś ją przezwyciężyć. Georg Simmel twierdził, że każda wojna to straszne wydarzenie w historii ludzkości, ale tuż po jej zakończeniu rozpoczyna się odgruzowywanie świata, odbudowa. Odbudowywać można, między innymi, opowieścią.
Hanika opowiada, w najogólniejszym sensie, historię pustki, wyrwy, jaką pozostawiła po sobie druga wojna światowa. Więcej – opowiada historię żyjących współcześnie Niemców, którzy, tak jak Hans, wciąż pozostają pod wpływem pamięci o wojennej traumie. Oni wciąż tkwią na gruzach XX wieku. To już nie sama wojna, ale przeszłość nie daje im żyć w spokoju, jakby wciąż siejąc spustoszenie. Hans tak rozmyśla: „Teraz mógł sobie jeździć zatłoczonym metrem, a mimo to nie odczuwać większego dyskomfortu niż zwykle. Teraz mógł nawet patrzeć na brzozy i nie myśleć od razu o Birkenau, a mimo to nie czuć się bezdusznikiem” (s. 9). Czy aby bohater nie przesadza, czy nie nazbyt poważnie bierze przeszłość do siebie?
Nihilistyczne myśli Hansa, wrażenie zagubienia we współczesności, autorka wzmacnia, między innymi, umieszczając w kilku miejscach książki utwory poetyckie. Mają one, jak sądzę, dać czytelnikom chwilę na zastanowienie nad stanem ducha protagonisty: „KAŻDA PIEŚŃ MA W SOBIE AUSCHWITZ, / Każde drzewo, każdy krzew, / Każda pieśń ma w sobie Auschwitz, / No i każdy Niemiec też. / Łodiridida, łodiridida, łodirida, dada, da” (s. 10). Można się spierać o te kilka wersów: to tylko próba podsumowania jednym wierszem hitlerowskich zbrodni i ich wpływu na niemiecką tożsamość. To koniec historii, znana kategoria, wedle której obóz koncentracyjny podaje w wątpliwość późniejsze wydarzenia. Kończy się nowoczesność, zostaje pustka. Można też stwierdzić: to przecież groteska; Hans, któremu w głowie grają takie piosenki, jest groteskowy z tym swoim ślepym, a równocześnie poważnym do bólu zapatrzeniem w przeszłość. Hans, czasy się zmieniły! – chciałoby się potrząsnąć głównym bohaterem.
Hans cierpi przez Auschwitz albo inaczej sprawę ujmując: wydaje mu się, że zbrodnie nazistowskie zostawiły w nim, w jego pamięci, niezatarte piętno, wydrążyły go od środka, mimo że bezpośrednio nie miał z nimi zbyt wiele wspólnego. To jak fantomowy ból. Bohater odtwarza zły los innych; los, którego sam nie zaznał. To zatem niekoniecznie prawdziwa trauma, a raczej rodzaj symulacji traumy, którą wypada przeżywać ze smutkiem. „Nie cierpiał tylko dlatego, że Auschwitz zaistniało, że się odbyło, że znalazło się na świecie, zadręczał się raczej porównywaniem swojej egzystencji z egzystencją więźniów, tym, co wolno było jemu, a czego im nie, albo tym, że dla nich miało to inne znaczenie niż dla niego” (s. 11). A zatem „widok cudzego cierpienia” boli, ale czy jednakowoż jest prawdziwym przeżyciem?
Poza tym nagromadzeniem ponurych myśli Hans sprawia wrażenie całkiem zwyczajnego Niemca. „Zwyczajny” – a któż to taki? To obywatel zadowolony z życia w swoim państwie – zorganizowanym, sprawiedliwym, opiekuńczym. Służbowy wyjazd za granicę budzi w nim niejedną obawę, a każda potencjalna zmiana nie daje spać. Dlaczego? Bo Niemcy to kraj, który mimo wszystko działa bez zarzutu. O, właśnie, a może dlatego działa bez zarzutu, ponieważ, ponieważ… Dokończenie tego zdania, straszne przecież, czai się na każdej stronie powieści. Niemcy działają bez zarzutu, ponieważ wydarzył się obóz koncentracyjny („wydarzyć się” to w tym wypadku zły zwrot, ale nie ma przy tym lepszych, dobrych). To stwierdzenie nurtuje Hansa, wierci mu dziurę w brzuchu. Ona sam ją sobie wierci, ponieważ jego praca, jego dorobek życiowy, opiera się na grzebaniu w przeszłości. Bohater pracuje w Instytucie Zarządzania Przeszłością (!), gdzie jako archiwista wykonuje swoje zadania sumiennie i dokładnie. I znowu chciałoby się rzec: jak prawdziwy Niemiec.
Autorka jednak komplikuje ten portret charakterologiczny Hansa, kiedy dość często zestawia jego odczucia z cytatami z klasyków kultury niemieckiej. Tu i ówdzie Hansowi „przeszkadzają” fragmenty wypowiedzi, na przykład Richarda Wagnera („każdą rzecz wykonuje się wyłącznie dla niej samej i dla radości z jej robienia”) czy Friedricha Hölderlina („Giną, upadają / ludzie, którzy cierpią”), daje o sobie znać także Gottfried Benn, lekarz, pisarz, między innymi teoretyk nihilizmu i inni klasycy literatury, filozofii, sztuki. Hans zastanawia się w związku z tą spuścizną kultury niemieckiej – czym różni się od obozowego strażnika, który równie sumiennie wykonywał swoją pracę? A może to właśnie te fragmenty esejów i wierszy, te cytaty sprawiają, że nie sposób uwolnić się od pesymistycznych myśli? Może kultura niemiecka ma w sobie coś takiego, co sprawia, że pustka kresu jest jej jedynym punktem dojścia?
Bohater jednak przesadza, kiedy wszędzie widzi cienie obozowych kominów. Na przykład recepcjonistka Instytutu Zarządzania Przeszłością, pani Kermer, przypomina „bestię z Buchenwaldu” tylko dlatego, że ani jeden włos nie drgnie na jej nienagannie ułożonej fryzurze (s. 16). To stereotyp, prawie jak ten dobrze znany, kulturowo utrwalony w filmach obraz oficera SS: krwiożerczy nazista zawsze zachowuje nienaganny wygląd. W środku jest zepsuty, ale mundur ma idealnie odprasowany, buty wypolerowane. Pani Kermer jest po prostu zbyt gładka, zbyt „wypolerowana”, a zatem budzi podejrzenia.
Na te wszystkie odczucia i wahania nastroju Hansa ma wpływ także miejsce, w którym mieszka i pracuje – Berlin. „W porównaniu z innymi miastami kraju nie jest ono bardzo stare, można by rzec, że całkiem nowe. Mimo to wypełnione jest historią. W to wielkie miasto raz po raz uderzał ciężki młot historii i to się w nim czuje – mimo, a może właśnie dlatego, że z uporem próbuje się ono pozbyć, zminimalizować, strząsnąć wszystko, co jest świadectwem minionego okresu. Cechą szczególną tego miasta jest właśnie owa wola pozbycia się, zminimalizowania, strząśnięcia z siebie” (s. 18). Miasto wpływa na samopoczucie Hansa, na jego sposób postrzegania świata. W Berlinie spotykają się wszystkie wątki niemieckiej historii najnowszej. Nic dziwnego, że właśnie w stolicy ma swoją siedzibę Instytut Zarządzania Przeszłością, ponieważ tu „zamieszkują” ważne opowieści, splatają się narracje o przeszłości. Wszystkie drogi prowadzą do Berlina.
Niemcy dostrzegają zgodnie potrzebę tego rodzaju aktywności badawczej, jaką zajmuje się Instytut Zarządzania Przeszłością: „Z czasem pamięć o zbrodniach przeszłości zawładnęła bez reszty wszystkimi instytucjami kraju” (s. 19). Nagle wszyscy obywatele, podobnie jak Hans, chcieli się zadręczyć widmami historii: „Mimo to potworność zbrodni przodków przygniatał ich swoim ciężarem i im bliżej ją poznawali, tym bardziej pragnęli jednego: by uznać ich za zbrodniarzy” (s. 19). Czy nie tego właśnie pragnie Hans? Czy nie chce przyznać się do winy za zbrodnie, których nie popełnił? Czy powinien to uczynić?
Bohater archiwizuje i kataloguje notatki pisane przez świadków Zagłady, zadręczając się przy tym ich szczegółowością. Chodzi do biura, wykonuje codziennie te same czynności. Mimo poznawanych wciąż detali z „tamtej” historii, sam jest pusty w środku, wydrążony. Ma tylko poczucie winy; ma wrażenie, że cierpienie, głównie to z przeszłości, znane z opowieści, jest treścią jego życia. Bywa w tym swoim smutku i przygnębieniu groteskowy: „W końcu zorientował się, dlaczego ściana była taka pusta – na haku obok drzwi brakowało jego płaszcza” (s. 22). Pusty hak da o sobie znać w zakończeniu tej powieści.
Życie osobiste bohatera to także katastrofa i niespełnienie. Jego jedyna przyjaciółka, Graziela, z którą łączy go coś w rodzaju platonicznego romansu, również stanowi zagadkę: „Miała wielkie oczy, duży nos i duże usta, a poszczególne elementy jej twarzy umieszczone były na pierwszy rzut oka w tak niepowiązany ze sobą sposób, że trudno było wyrobić sobie zdanie na jej temat” (s. 23). (Na marginesie: ciekawe, że właściwie nie wiemy, jak wygląda Hans, a od razu poznajemy fizjonomię Grazieli. Wiemy, jak kobieta wygląda, ale nie bardzo potrafimy powiedzieć, przynajmniej przy pierwszej prezentacji postaci, jaka jest, o czym myśli, jakie ma poglądy. Może dzieje się tak dlatego, że z reguły patrzymy na nią oczami Hansa? Może Hans za bardzo jest skupiony na sobie, żeby dostrzec innych? Może przeszłość przeszkadza mu żyć w teraźniejszości?) Hans, zbyt zapatrzony w siebie, w swoją wewnętrzną próżnię, nie dostrzega w Grazieli osoby, z którą warto się związać. Nie widzi przyszłości, a jedynie przeszłość.
Pamięć stanowi klątwę głównego bohatera „Istoty rzeczy”. Właśnie, o jaką „istotę” chodzi? Czy istotą wszystkich rzeczy jest to, że z góry są skazane na trwanie w niebycie? Czy nie do takiego wniosku dochodzi bohater, gdy analizuje i kataloguje zapiski obozowe? „Długo przyglądał się kartce. Żadne z nich już nie żyje, pomyślał, cała rodzina, wszyscy martwi. Kiepski papier. Wkrótce się rozsypie. Też będzie martwy (…) Tak jak ja. Pomyślał po dłuższej chwili, czując suchość w ustach. Nie umiałby powiedzieć, jak długo wpatrywał się w kartkę” (s. 125).
Jedynym, choć przecież desperackim wyjściem jest oddalić się od tego wszystkiego. Dlatego Hans prowadzi walkę z samym sobą – rozważa wyjazd. Podróż służbowa do Szanghaju mogłaby być wybawieniem, mimo że tam również czekają na niego kolejne historie. Kto wie, może tak samo straszne jak te, które poznawał w Berlinie? Może jednak nie, może życie z dala od Berlina pozwoli mu się uspokoić… Tylko czy taki krok coś zmieni? Czy sens ma jakakolwiek podróż, jeśli nie ma dokąd wracać?
Warto oczywiście spojrzeć na ten problem z drugiej strony, znaleźć jakiś „pozytywny aspekt negatywnego myślenia”: czas, który wydaje nam się niedobry, niekoniecznie musi być tożsamy z końcem wszystkiego, co znamy, z kresem. Ten czas, być może, należy przeczekać, przetrzymać. Poza tym to właśnie z tej diagnozy, z tego „niedobrego czasu”, swój początek bierze ta powieść, a także – co prawdopodobne – wiele innych opowieści, narracji. Niełatwo to przyznać, ale potrzeba nam niedobrego czasu, na przykład nieskończoności, która niepokoi, żeby czymś ją wypełnić, jakoś ją przezwyciężyć. Georg Simmel twierdził, że każda wojna to straszne wydarzenie w historii ludzkości, ale tuż po jej zakończeniu rozpoczyna się odgruzowywanie świata, odbudowa. Odbudowywać można, między innymi, opowieścią.
Hanika opowiada, w najogólniejszym sensie, historię pustki, wyrwy, jaką pozostawiła po sobie druga wojna światowa. Więcej – opowiada historię żyjących współcześnie Niemców, którzy, tak jak Hans, wciąż pozostają pod wpływem pamięci o wojennej traumie. Oni wciąż tkwią na gruzach XX wieku. To już nie sama wojna, ale przeszłość nie daje im żyć w spokoju, jakby wciąż siejąc spustoszenie. Hans tak rozmyśla: „Teraz mógł sobie jeździć zatłoczonym metrem, a mimo to nie odczuwać większego dyskomfortu niż zwykle. Teraz mógł nawet patrzeć na brzozy i nie myśleć od razu o Birkenau, a mimo to nie czuć się bezdusznikiem” (s. 9). Czy aby bohater nie przesadza, czy nie nazbyt poważnie bierze przeszłość do siebie?
Nihilistyczne myśli Hansa, wrażenie zagubienia we współczesności, autorka wzmacnia, między innymi, umieszczając w kilku miejscach książki utwory poetyckie. Mają one, jak sądzę, dać czytelnikom chwilę na zastanowienie nad stanem ducha protagonisty: „KAŻDA PIEŚŃ MA W SOBIE AUSCHWITZ, / Każde drzewo, każdy krzew, / Każda pieśń ma w sobie Auschwitz, / No i każdy Niemiec też. / Łodiridida, łodiridida, łodirida, dada, da” (s. 10). Można się spierać o te kilka wersów: to tylko próba podsumowania jednym wierszem hitlerowskich zbrodni i ich wpływu na niemiecką tożsamość. To koniec historii, znana kategoria, wedle której obóz koncentracyjny podaje w wątpliwość późniejsze wydarzenia. Kończy się nowoczesność, zostaje pustka. Można też stwierdzić: to przecież groteska; Hans, któremu w głowie grają takie piosenki, jest groteskowy z tym swoim ślepym, a równocześnie poważnym do bólu zapatrzeniem w przeszłość. Hans, czasy się zmieniły! – chciałoby się potrząsnąć głównym bohaterem.
Hans cierpi przez Auschwitz albo inaczej sprawę ujmując: wydaje mu się, że zbrodnie nazistowskie zostawiły w nim, w jego pamięci, niezatarte piętno, wydrążyły go od środka, mimo że bezpośrednio nie miał z nimi zbyt wiele wspólnego. To jak fantomowy ból. Bohater odtwarza zły los innych; los, którego sam nie zaznał. To zatem niekoniecznie prawdziwa trauma, a raczej rodzaj symulacji traumy, którą wypada przeżywać ze smutkiem. „Nie cierpiał tylko dlatego, że Auschwitz zaistniało, że się odbyło, że znalazło się na świecie, zadręczał się raczej porównywaniem swojej egzystencji z egzystencją więźniów, tym, co wolno było jemu, a czego im nie, albo tym, że dla nich miało to inne znaczenie niż dla niego” (s. 11). A zatem „widok cudzego cierpienia” boli, ale czy jednakowoż jest prawdziwym przeżyciem?
Poza tym nagromadzeniem ponurych myśli Hans sprawia wrażenie całkiem zwyczajnego Niemca. „Zwyczajny” – a któż to taki? To obywatel zadowolony z życia w swoim państwie – zorganizowanym, sprawiedliwym, opiekuńczym. Służbowy wyjazd za granicę budzi w nim niejedną obawę, a każda potencjalna zmiana nie daje spać. Dlaczego? Bo Niemcy to kraj, który mimo wszystko działa bez zarzutu. O, właśnie, a może dlatego działa bez zarzutu, ponieważ, ponieważ… Dokończenie tego zdania, straszne przecież, czai się na każdej stronie powieści. Niemcy działają bez zarzutu, ponieważ wydarzył się obóz koncentracyjny („wydarzyć się” to w tym wypadku zły zwrot, ale nie ma przy tym lepszych, dobrych). To stwierdzenie nurtuje Hansa, wierci mu dziurę w brzuchu. Ona sam ją sobie wierci, ponieważ jego praca, jego dorobek życiowy, opiera się na grzebaniu w przeszłości. Bohater pracuje w Instytucie Zarządzania Przeszłością (!), gdzie jako archiwista wykonuje swoje zadania sumiennie i dokładnie. I znowu chciałoby się rzec: jak prawdziwy Niemiec.
Autorka jednak komplikuje ten portret charakterologiczny Hansa, kiedy dość często zestawia jego odczucia z cytatami z klasyków kultury niemieckiej. Tu i ówdzie Hansowi „przeszkadzają” fragmenty wypowiedzi, na przykład Richarda Wagnera („każdą rzecz wykonuje się wyłącznie dla niej samej i dla radości z jej robienia”) czy Friedricha Hölderlina („Giną, upadają / ludzie, którzy cierpią”), daje o sobie znać także Gottfried Benn, lekarz, pisarz, między innymi teoretyk nihilizmu i inni klasycy literatury, filozofii, sztuki. Hans zastanawia się w związku z tą spuścizną kultury niemieckiej – czym różni się od obozowego strażnika, który równie sumiennie wykonywał swoją pracę? A może to właśnie te fragmenty esejów i wierszy, te cytaty sprawiają, że nie sposób uwolnić się od pesymistycznych myśli? Może kultura niemiecka ma w sobie coś takiego, co sprawia, że pustka kresu jest jej jedynym punktem dojścia?
Bohater jednak przesadza, kiedy wszędzie widzi cienie obozowych kominów. Na przykład recepcjonistka Instytutu Zarządzania Przeszłością, pani Kermer, przypomina „bestię z Buchenwaldu” tylko dlatego, że ani jeden włos nie drgnie na jej nienagannie ułożonej fryzurze (s. 16). To stereotyp, prawie jak ten dobrze znany, kulturowo utrwalony w filmach obraz oficera SS: krwiożerczy nazista zawsze zachowuje nienaganny wygląd. W środku jest zepsuty, ale mundur ma idealnie odprasowany, buty wypolerowane. Pani Kermer jest po prostu zbyt gładka, zbyt „wypolerowana”, a zatem budzi podejrzenia.
Na te wszystkie odczucia i wahania nastroju Hansa ma wpływ także miejsce, w którym mieszka i pracuje – Berlin. „W porównaniu z innymi miastami kraju nie jest ono bardzo stare, można by rzec, że całkiem nowe. Mimo to wypełnione jest historią. W to wielkie miasto raz po raz uderzał ciężki młot historii i to się w nim czuje – mimo, a może właśnie dlatego, że z uporem próbuje się ono pozbyć, zminimalizować, strząsnąć wszystko, co jest świadectwem minionego okresu. Cechą szczególną tego miasta jest właśnie owa wola pozbycia się, zminimalizowania, strząśnięcia z siebie” (s. 18). Miasto wpływa na samopoczucie Hansa, na jego sposób postrzegania świata. W Berlinie spotykają się wszystkie wątki niemieckiej historii najnowszej. Nic dziwnego, że właśnie w stolicy ma swoją siedzibę Instytut Zarządzania Przeszłością, ponieważ tu „zamieszkują” ważne opowieści, splatają się narracje o przeszłości. Wszystkie drogi prowadzą do Berlina.
Niemcy dostrzegają zgodnie potrzebę tego rodzaju aktywności badawczej, jaką zajmuje się Instytut Zarządzania Przeszłością: „Z czasem pamięć o zbrodniach przeszłości zawładnęła bez reszty wszystkimi instytucjami kraju” (s. 19). Nagle wszyscy obywatele, podobnie jak Hans, chcieli się zadręczyć widmami historii: „Mimo to potworność zbrodni przodków przygniatał ich swoim ciężarem i im bliżej ją poznawali, tym bardziej pragnęli jednego: by uznać ich za zbrodniarzy” (s. 19). Czy nie tego właśnie pragnie Hans? Czy nie chce przyznać się do winy za zbrodnie, których nie popełnił? Czy powinien to uczynić?
Bohater archiwizuje i kataloguje notatki pisane przez świadków Zagłady, zadręczając się przy tym ich szczegółowością. Chodzi do biura, wykonuje codziennie te same czynności. Mimo poznawanych wciąż detali z „tamtej” historii, sam jest pusty w środku, wydrążony. Ma tylko poczucie winy; ma wrażenie, że cierpienie, głównie to z przeszłości, znane z opowieści, jest treścią jego życia. Bywa w tym swoim smutku i przygnębieniu groteskowy: „W końcu zorientował się, dlaczego ściana była taka pusta – na haku obok drzwi brakowało jego płaszcza” (s. 22). Pusty hak da o sobie znać w zakończeniu tej powieści.
Życie osobiste bohatera to także katastrofa i niespełnienie. Jego jedyna przyjaciółka, Graziela, z którą łączy go coś w rodzaju platonicznego romansu, również stanowi zagadkę: „Miała wielkie oczy, duży nos i duże usta, a poszczególne elementy jej twarzy umieszczone były na pierwszy rzut oka w tak niepowiązany ze sobą sposób, że trudno było wyrobić sobie zdanie na jej temat” (s. 23). (Na marginesie: ciekawe, że właściwie nie wiemy, jak wygląda Hans, a od razu poznajemy fizjonomię Grazieli. Wiemy, jak kobieta wygląda, ale nie bardzo potrafimy powiedzieć, przynajmniej przy pierwszej prezentacji postaci, jaka jest, o czym myśli, jakie ma poglądy. Może dzieje się tak dlatego, że z reguły patrzymy na nią oczami Hansa? Może Hans za bardzo jest skupiony na sobie, żeby dostrzec innych? Może przeszłość przeszkadza mu żyć w teraźniejszości?) Hans, zbyt zapatrzony w siebie, w swoją wewnętrzną próżnię, nie dostrzega w Grazieli osoby, z którą warto się związać. Nie widzi przyszłości, a jedynie przeszłość.
Pamięć stanowi klątwę głównego bohatera „Istoty rzeczy”. Właśnie, o jaką „istotę” chodzi? Czy istotą wszystkich rzeczy jest to, że z góry są skazane na trwanie w niebycie? Czy nie do takiego wniosku dochodzi bohater, gdy analizuje i kataloguje zapiski obozowe? „Długo przyglądał się kartce. Żadne z nich już nie żyje, pomyślał, cała rodzina, wszyscy martwi. Kiepski papier. Wkrótce się rozsypie. Też będzie martwy (…) Tak jak ja. Pomyślał po dłuższej chwili, czując suchość w ustach. Nie umiałby powiedzieć, jak długo wpatrywał się w kartkę” (s. 125).
Jedynym, choć przecież desperackim wyjściem jest oddalić się od tego wszystkiego. Dlatego Hans prowadzi walkę z samym sobą – rozważa wyjazd. Podróż służbowa do Szanghaju mogłaby być wybawieniem, mimo że tam również czekają na niego kolejne historie. Kto wie, może tak samo straszne jak te, które poznawał w Berlinie? Może jednak nie, może życie z dala od Berlina pozwoli mu się uspokoić… Tylko czy taki krok coś zmieni? Czy sens ma jakakolwiek podróż, jeśli nie ma dokąd wracać?
Iris Hanika: „Istota rzeczy”. Przeł. Ewa Kowynia. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kraków 2014.
„artPapier” objął nad książką patronat medialny
„artPapier” objął nad książką patronat medialny
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |