ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (265) / 2015

Agnieszka Wójtowicz-Zając,

DZIEWCZYNKA, LIS I ESESMAN (MAGDALENA TULLI: 'SZUM')

A A A
Magdalena Tulli jest uważana za jedną z najlepszych współczesnych polskich pisarek – każda jej powieść była nominowana do Literackiej Nagrody Nike, poza tym autorka zdobyła takie prestiżowe nagrody, jak Nagroda Fundacji Kościelskich, Nagroda Literacka Gdynia oraz Nagroda Literacka Gryfia. W poprzednim tomie prozy Tulli, „Włoskich szpilkach”, dostrzeżono przełomową dla jej pisarstwa zmianę: przejście od rozważań metaliterackich do narracji autobiografizującej. Najnowsza powieść pisarki, „Szum”, jest wariantem „Włoskich szpilek”. Podobni bohaterowie, czas i miejsce akcji, wyobcowanie głównej bohaterki... Inaczej jednak zostały rozłożone akcenty: „Szum” podejmuje problematykę osamotnienia, bycia ofiarą, trudnych relacji między członkami rodziny, wreszcie wątek wojny. Będąc historią quasi-autobiograficzną, jest zarazem uniwersalną (choć słowo to, także w samej powieści, jest mocno podejrzane) opowieścią o tym, że przebaczenie jest możliwe – nawet jeśli nikt nie mówi „przepraszam”.

Główną bohaterką i narratorką „Szumu” jest bezimienna dziewczynka, która sprawia nieustanne problemy. Nie radzi sobie dobrze z nauką czytania i pisania, jest klasowym kozłem ofiarnym, jej wieczne spóźnialstwo i rozkojarzenie ściągają na nią złość nauczycielek, w końcu tłumiony gniew i upokorzenia skutkują tym, że wpada w furię, łamie krzesło i rzuca odłamkami w inne dzieci. Jej problemy w szkole mają podłoże w problemach w domu. Nieobecny ojciec-cudzoziemiec zdaje się w ogóle nie interesować córką, z kolei matka jest chłodna i odcina się emocjonalnie od dziecka. Rodziną trzęsie ciotka-despotka, u której odbywają się cotygodniowe rodzinne spotkania przy szarlotce, będące dla narratorki seansem upokorzeń. Ciotka ma receptę na wszelkie niepowodzenia, doskonale wie, co jest normalne, a co od normy odstaje, jest mistrzynią w ustanawianiu porządku, spokoju i ładu domowego oraz życiowego. Ma też idealne dziecko, syna, który doskonale przyswoił sobie wszelkie zasady i zawsze z wyprzedzeniem robi to, czego się od niego wymaga, dzielnie sekundując matce w ustawianiu kuzynki w roli nieprzystosowanego dziwadła.

Dziewczynka, osamotniona i opuszczona przez wszystkich, znajduje przyjaciół gdzie indziej – jej przyjacielem, powiernikiem i doradcą staje się lis, znany z dziecięcej kolorowanki. Narratorka rozmawia z nim, rysuje go w zeszytach, uczy się od niego, że nie zawsze warto być „twardym”, jak jej matka – „Lis uważał, że nie warto się odgryzać ani walczyć. (…) Nie bał się niczego. Uciekał z rozsądku (…). Lis był przekonany, że uciekając, radzi sobie lepiej, niż gdyby walczył, po prostu od razu wygrywa.” (s. 51). Jego rady bywały też bardziej praktyczne i do zastosowania od razu – „Na milczenie nie znają sposobu. Kiedy milczysz, muszą sami coś mówić, muszą machać rękami i krzyczeć, a my nic. Odpoczywamy i czekamy, aż się zmęczą. Tak jest sprawiedliwie, jeśli to oni szukali zaczepki” (s. 56). Drugim towarzyszem narratorki jest esesman, uosabiający to, co silne, agresywne, buntujące się w dziewczynce – na wszelki wypadek i dla bezpieczeństwa wszystkich zostaje związany. W pewnym momencie, kiedy narratorka opowiada o lisie szkolnej koleżance, ten znika z jej życia – ale nie na stałe. Wróci potem jako Rudy, mąż dorosłej już narratorki, który dał jej siłę do wyrwania się z opresywnych więzi rodzinnych – „Żaden człowiek nie jest stworzony do znoszenia upokorzeń. Kiedy dobijamy się o przyzwoite traktowanie, to jeszcze nie jest szantaż. A z miękkości może wyniknąć bardzo dużo dobrego” (s. 132). Lis pojawia się też w finale opowieści, jako prowadzący rozprawę w „sądzie najniższym”, gdzie zjawiają się zmarli, postaci zaludniające wyobraźnię narratorki, oraz żywi, aby przebaczyć i uzyskać przebaczenie.

„Szum” jest pełen doskonale przenikających się, równoległych i równorzędnych planów rzeczywistości. Plan pierwszy jest realistyczny – Warszawa w latach sześćdziesiątych, rodzinne relacje, cotygodniowe spotkania przy szarlotce i szkolne niepowodzenia. Drugi plan to plan wyobraźni dziewczynki, przenikający się z tym realistycznym. Zamieszkują go lis, esesman i dziewczynka. Sam esesman pochodzi z jeszcze innego wymiaru – nieopowiedzianej historii matki, która ocalała z obozu koncentracyjnego, oraz z historii ojca, który walczył we włoskiej partyzantce. Obydwoje, podobnie jak ciotka, także ocalona z obozu, nigdy nie rozmawiają o wojennej przeszłości, starają się żyć tak, jakby nienazwane „to” nigdy się nie wydarzyło. Przeszłości jednak nie da się wymazać – do rodziców dziewczynki powraca ona w koszmarach sennych, a nieopowiedziana przeszłość staje się wręcz namacalna: „Tu nie ma żadnego związku z przeszłością, a przede wszystkim – nie ma żadnego związku z tamtym. Esesmani snujący się po pokojach, zajmujący w nich tyle miejsca, że na zwyczajne życie już go nie wystarcza? Co za bzdura, powiedziałaby, wymieniając znaczące wspomnienia” (s. 138). Takie przemilczenia nie są udziałem wyłącznie rodziny narratorki – dotyczą także rodziny jej koleżanki, której rodzice ukrywają niemieckie, panieńskie nazwisko matki oraz historię śląskiej rodziny. Narratorka zaczyna podejrzewać, że każdy ma swoje ukryte, przemilczane historie albo poglądy, o których głośno nie mówi – tę myśl podsuwa jej spotkana w autobusie kobieta, głośno i dosadnie komentująca, kto kogo udaje.

Olbrzymią zaletą powieści są doskonale stworzone, pełnowymiarowe postaci. Nie tylko główni bohaterowie – rodzina dziewczynki – ale także postaci epizodyczne, jak nauczycielka ze wschodnim zaśpiewem czy rodzina członka partii ukrywająca śląsko-niemieckie korzenie, są „zrobieni” z detali i poprzez detale charakteryzowani, nierzadko z dużym poczuciem humoru, ale też zmysłem obserwatorskim i zrozumieniem. Tulli pokazuje, co determinuje zachowania poszczególnych postaci, co sprawiło, że są tacy, jacy są. Pozwala przyjrzeć im się bliżej, zrozumieć, a także zdobyć na empatię w stosunku do nich.

Narratorce udaje się zrozumieć matkę i przebaczyć jej dopiero wtedy, gdy ta poważnie zachoruje i będzie wymagała opieki. Wtedy zacznie też opowiadać wojenne historie, ale przenosząc je we współczesne realia – zastrzelony w trakcie wyzwalania obozu komendant zostanie przeniesiony do współczesnej Warszawy, na Plac Zamkowy, i zastrzelony z własnej broni. Postaci i opowieści funkcjonują w równoległych wymiarach, przechodząc z jednego do drugiego. Ich transfer próbują zablokować matka oraz ciotka, powołując zaocznie „niewidzialny trybunał” orzekający o sprawach normalności: „(…) zasiadały wokół nas tłumy niewidzialnych sędziów (…). Był to trybunał jednomyślny. Jakież mogą być różnice zdań, gdy idzie o kwestię normalności? Patrzyliśmy na siebie samych oczyma obcych ludzi, bardziej wnikliwie niż oni sami. (…) W myśl orzeczeń tego trybunału brakowało poszlak wskazujących na to, że kiedykolwiek odmówiono im prawa do życia, prześladowano je albo poniżano. Czyżby jechały kiedyś bydlęcym wagonem w nieznanym kierunku, dusząc się w tłoku, w ciemnościach? Można z czystym sumieniem wymazać to z pamięci jako okoliczność nie mającą żadnego wpływu na nasze życie” (s. 133-136). Narratorka jest bezustannie posądzana o zmyślanie i kłamanie, gdy udaje jej się podważyć misternie konstruowaną „normalność” i racjonalność, zarówno kiedy jest małą dziewczynką, jak i wtedy, kiedy opiekuje się swoją chorą matką. Jako że ciotka „nie wierzyła we wpływ minionych nieszczęść na nasze życie, [uznawała – A.W.] że to wymysł, taki sam jak istnienie podświadomości albo mechanizmu wypierania niewygodnych faktów” (s. 137), kiedy narratorka opiekuje się coraz bardziej chorą matką, ciotka uparcie nie chce wierzyć w istnienie lekarza, terapii i choroby swojej siostry, uznając je za wymysł i złą wolę siostrzenicy.

Narratorce udaje się przebaczyć matce i ciotce, kiedy zaczyna rozumieć, co się wydarzyło w ich życiu i przez co przeszły. W jednym z ostatnich rozdziałów, który rozpoczyna się kapitalnym zdaniem „Ze zmarłymi tylko przez telefon, inaczej się nie da” (s. 141), narratorka rozmawia przez telefon ze zmarłymi, odszukując ich stare numery. Aby dodzwonić się do matki, licytuje przedwojenną książkę telefoniczną i wyszukuje numer do łódzkiego mieszkania rodzicielki. Jedna ze zmarłych rozmówczyń opisuje życie pozagrobowe jako jasne, gdzie łatwiej wszystko zrozumieć, bez nieustannego szumu. Szumem są nakładające się na siebie wymiary i perspektywy, wyparte przeżycia powracające w snach, zaoczne trybunały ds. normalności, paradoksalnie – milczenie, będące skutkiem wyparcia, nieprzepracowane traumy, opinie innych. I tak właśnie skonstruowany jest „Szum” Magdaleny Tulli – wszystkie te perspektywy i wymiary nakładają się na siebie, przenikają wzajemnie w doskonale skonstruowanej i napisanej powieści. To literatura najwyższej próby, choć jest to lektura trudna, opowiadająca o trudnych relacjach i trudnych emocjach. Jednocześnie jest pełna dowcipu i dystansu. Całości dopełniają doskonałe metafory – lis i esesman, dzwonienie do zmarłych, karmienie esesmana czekoladą, a także finałowy trybunał, będący odpowiednikiem wspomnianego zaocznego trybunału ds. normalności, gdzie bohaterowie spotykają się, by porozmawiać o dziwnej dziewczynce i jej dziwnej rodzinie oraz przebaczeniu. Jest też próbą zrobienia tego, od czego uciekały bohaterki powieści: przepracowania traum i trudnych emocji z przeszłości. Pokazuje, jak zrozumienie innych, spojrzenie z ich perspektywy pozwala przebaczyć sobie i innym oraz żyć bez poczucia krzywdy, rekompensowanego nienawiścią.
Magdalena Tulli: „Szum”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2014.