
Foruq Farrochzâd, Katarzyna Wąsala,
WIERSZE
A
A
A
Lęk
Noc ciemna, droga długa, a ja – poruszona,
gdy on z latarnią w dłoni wyszedł mi naprzeciw
śledziły przestrachu pełne moje oczy
płomień, co niecierpliwie świecił.
Co między nami zaszło? Któż mógłby to wiedzieć;
gdy nam wilgotna trawa była łożem,
na szyi mej dotyk ust jego tak jakby
brylanty pocałunków palących ułożył.
Co między nami zaszło? Któż mógłby to wiedzieć;
ja sama nim się stałam... on morzem ryczącym,
ja krzewem pustynnym rozgrzanej potrzeby,
on wiatru stepowego powiewem szemrzącym.
Spragniona w objęciach jego ramion
jak trawa wzwyż wyrosłam w podnieceniu.
Aż zapach pąków rozedrganych spiłam
w kielichu nocy rozkwitłych we mgnieniu.
Z cichej gałęzi samotnego drzewa
opadł deszcz gwiazd na moje włosy;
zostałam ja i objęć ogień
wśród łoża z trawy wilgotnej od rosy.
Lękam się teraz, że beztroska bryza
tak się oplecie wokół mego ciała,
by zapach słodki traw gniecionych
wszystkim z mej skóry wyczuć dała!
z tomu Diwâr
Okażcie jej współczucie
Okażcie jej współczucie
tej co czasami z pamięci
wyrzuca bolesny związek
stojącej wody
i płytkich dołów
ze swym istnieniem
i naiwnie sądzi
że ma prawo do życia.
Okażcie jej współczucie
tej obojętnej przemocy obrazu
której odległy sen o poruszeniu
topi się
w jej papierowych oczach.
Okażcie jej współczucie
tej co to księżyc w jej trumnie
wciąż szlak swój czerwony przemierza
a zapachy najgłębsze nocy
zakłócają
sen tysiącletni jej ciała.
Okażcie jej współczucie
tej co choć wewnątrz się trudzi
skórę jej powiek wciąż pali
obraz drobinek światła
a włosów bezsensowne sploty
drżą rozpaczliwie przenikane oddechami miłości.
Mieszkańcy prostej krainy szczęścia
Dzielący oddech z oknami otwartymi na deszcz
okażcie jej współczucie
okażcie jej współczucie
bo jest spętana urokiem
bo płodne korzenie waszych istnień
drążą tunele w ziemiach jej wygnania
tak że od zdradliwych uderzeń żalu
obrzęka skryte w głębi piersi
jej łatwowierne serce.
z tomu Tawallodi digar
Mój ukochany
ukochany mój
swym ciałem bezwstydnie nagim
na nogach silnych wsparty
stanął jak śmierć
krzywizny pełne niepokoju
śledzą pewne kontury
jego buntowniczych członków
ukochany mój
rzekłbyś z zapomnianych jest pokoleń
rzekłbyś tatar w kącikach jego oczu
wiecznie zaczajony jeździec
rzekłbyś barbarzyńca w błysku lśniących zębów
znęcony gorącą krwią zwierzyny
ukochany mój
niczym natura
nieuchronnie jednoznaczny
moją klęską
potwierdza prawo czystej siły
wolny nieokiełznanie
niczym zdrowy instynkt
w głębi wyspy bezludnej
pył z butów ociera
strzępami namiotu madżnuna
ukochany mój
jak bóstwo w nepalskiej świątyni
rzekłbyś że odkąd istnieje
zawsze był inny
on
jest mężczyzną minionych epok
przypomnieniem istoty piękna
jest jak zapach niemowlęcia
co wokół rozbudza
niewinne wspomnienia
jest jak ludowa piosenka radosna
a pełna nagości i przemocy
kocha miłością najszczerszą
drobiny życia
drobiny pyliste
smutki człowiecze
smutki czyste
kocha miłością najszczerszą
ścieżynę w ogrodzie
drzewo nieduże
pełen lodów pucharek
pranie na sznurze
ukochany mój
jest prostym człowiekiem
prostym człowiekiem którego
w kranie złych czarów
jak ostatni symbol wspaniałej religii
skryłam
pomiędzy krzewami swoich piersi.
z tomu Tawallodi digar
Żal mi ogrodu
nikt nie myśli o kwiatach
nikt nie myśli o rybkach
nikt nie chce uwierzyć
że ogród umiera
że serce ogrodu napuchło na słońcu
że w pamięci ogrodu ogrodu powoli powoli
zacierają się zielone wspomnienia
a jego zmysły to jakby
pusta abstrakcja zbutwiała w jego samotności
podwórze naszego domu jest samotne
podwórze naszego domu
ziewa
w oczekiwaniu na deszcz z nieznanej chmury
sadzawka na podwórzu jest pusta
małe niedoświadczone gwiazdy
spadają na ziemię z czubków drzew
a zza wyblakłych okien domu rybek
co noc dobiega kaszel
podwórze naszego domu jest samotne
ojciec mówi:
„mój czas już minął
mój czas już minął
zniosłem co miałem znieść
zrobiłem co miałem zrobić”
i w swoim pokoju od świtu do zmierzchu
czyta „Księgę królewską”
lub „Historię świata”
ojciec mówi matce:
„do diabła z rybkami i kurami
kiedy umrę
co za różnica czy ogród będzie
czy go nie będzie
dla mnie liczy się wypłata emerytury”
dla matki całe życie
to dywanik rozłożony do modlitwy
na progu strachu przed piekłem
matka zawsze na dnie wszystkiego
szuka śladów grzechu
i uważa
że ogród zanieczyściła
herezja którejś z roślin
matka modli się cały dzień
matka jest urodzonym grzesznikiem
dmucha od uroku na wszystkie rośliny
dmucha od uroku na wszystkie rybki
dmucha od uroku na siebie
matka czeka na przyjście mesjasza
i błogosławieństwo które zostanie zesłane
mój brat nazywa ogród cmentarzem
mój brat śmieje się z burzliwego szelestu traw
i liczy martwe rybki
które rozkładają się
pod chorą skórą wody
mój brat jest uzależniony od filozofii
a szansę na uzdrowienie ogrodu
widzi w jego zagładzie
upija się
i wali pięściami w ściany i drzwi
próbuje powiedzieć
o swoim cierpieniu zmęczeniu i beznadziei
swoją rozpacz
jak dowód osobisty terminarz chusteczki zapalniczkę i długopis
zabiera wszędzie ze sobą
jego rozpacz
jest tak mała że co noc
gubi się w otchłani baru
a moja siostra która przyjaźniła się z kwiatami
i powierzała proste słowa swojego serca
ich milczącej serdeczności
gdy matka ją biła
a rodzinę rybek
częstowała czasem słońcem i słodyczami
ma teraz dom po tamtej stronie miasta
i w swoim sztucznym domu
ze sztucznymi złotymi rybkami
w otoczeniu miłości sztucznego męża
pod gałęziami sztucznych jabłoni
śpiewa sztuczne piosenki
i poczyna naturalne dzieci
ona
ilekroć przychodzi nas odwiedzić
i brudzi sobie spódnicę biedą ogrodu
zlewa się wodą kolońską
ona
ilekroć przychodzi nas odwiedzić
jest w ciąży
podwórze naszego domu jest samotne
podwórze naszego domu jest samotne
całymi dniami
zza drzwi dobiega odgłos rozdzierania na strzępy
i wybuchów
wszyscy sąsiedzi zamiast kwiatów
sadzą w ogrodach moździerze i karabiny
wszyscy sąsiedzi przykrywają mozaikowe sadzawki
i mozaikowe sadzawki
wbrew własnej woli
stają się tajnymi zbiornikami prochu
a dzieci naszych sąsiadów
szkolne tornistry wypełniają małymi bombami
podwórze naszego domu jest zagubione
boję się czasów
które zgubiły swoje serce
boję się myśli o daremności tak wielu rąk
wyobrażenia obcości tak wielu twarzy
jak uczennica
która bezgranicznie kocha geometrię
jestem samotna
myślę że ogród można zabrać do szpitala
myślę
myślę
myślę
a serce ogrodu puchnie na słońcu
i w pamięci ogrodu powoli powoli
zacierają się zielone wspomnienia
z tomu Imân bijawârim...
Z perskiego przełożyła Katarzyna Wąsala
Noc ciemna, droga długa, a ja – poruszona,
gdy on z latarnią w dłoni wyszedł mi naprzeciw
śledziły przestrachu pełne moje oczy
płomień, co niecierpliwie świecił.
Co między nami zaszło? Któż mógłby to wiedzieć;
gdy nam wilgotna trawa była łożem,
na szyi mej dotyk ust jego tak jakby
brylanty pocałunków palących ułożył.
Co między nami zaszło? Któż mógłby to wiedzieć;
ja sama nim się stałam... on morzem ryczącym,
ja krzewem pustynnym rozgrzanej potrzeby,
on wiatru stepowego powiewem szemrzącym.
Spragniona w objęciach jego ramion
jak trawa wzwyż wyrosłam w podnieceniu.
Aż zapach pąków rozedrganych spiłam
w kielichu nocy rozkwitłych we mgnieniu.
Z cichej gałęzi samotnego drzewa
opadł deszcz gwiazd na moje włosy;
zostałam ja i objęć ogień
wśród łoża z trawy wilgotnej od rosy.
Lękam się teraz, że beztroska bryza
tak się oplecie wokół mego ciała,
by zapach słodki traw gniecionych
wszystkim z mej skóry wyczuć dała!
z tomu Diwâr
Okażcie jej współczucie
Okażcie jej współczucie
tej co czasami z pamięci
wyrzuca bolesny związek
stojącej wody
i płytkich dołów
ze swym istnieniem
i naiwnie sądzi
że ma prawo do życia.
Okażcie jej współczucie
tej obojętnej przemocy obrazu
której odległy sen o poruszeniu
topi się
w jej papierowych oczach.
Okażcie jej współczucie
tej co to księżyc w jej trumnie
wciąż szlak swój czerwony przemierza
a zapachy najgłębsze nocy
zakłócają
sen tysiącletni jej ciała.
Okażcie jej współczucie
tej co choć wewnątrz się trudzi
skórę jej powiek wciąż pali
obraz drobinek światła
a włosów bezsensowne sploty
drżą rozpaczliwie przenikane oddechami miłości.
Mieszkańcy prostej krainy szczęścia
Dzielący oddech z oknami otwartymi na deszcz
okażcie jej współczucie
okażcie jej współczucie
bo jest spętana urokiem
bo płodne korzenie waszych istnień
drążą tunele w ziemiach jej wygnania
tak że od zdradliwych uderzeń żalu
obrzęka skryte w głębi piersi
jej łatwowierne serce.
z tomu Tawallodi digar
Mój ukochany
ukochany mój
swym ciałem bezwstydnie nagim
na nogach silnych wsparty
stanął jak śmierć
krzywizny pełne niepokoju
śledzą pewne kontury
jego buntowniczych członków
ukochany mój
rzekłbyś z zapomnianych jest pokoleń
rzekłbyś tatar w kącikach jego oczu
wiecznie zaczajony jeździec
rzekłbyś barbarzyńca w błysku lśniących zębów
znęcony gorącą krwią zwierzyny
ukochany mój
niczym natura
nieuchronnie jednoznaczny
moją klęską
potwierdza prawo czystej siły
wolny nieokiełznanie
niczym zdrowy instynkt
w głębi wyspy bezludnej
pył z butów ociera
strzępami namiotu madżnuna
ukochany mój
jak bóstwo w nepalskiej świątyni
rzekłbyś że odkąd istnieje
zawsze był inny
on
jest mężczyzną minionych epok
przypomnieniem istoty piękna
jest jak zapach niemowlęcia
co wokół rozbudza
niewinne wspomnienia
jest jak ludowa piosenka radosna
a pełna nagości i przemocy
kocha miłością najszczerszą
drobiny życia
drobiny pyliste
smutki człowiecze
smutki czyste
kocha miłością najszczerszą
ścieżynę w ogrodzie
drzewo nieduże
pełen lodów pucharek
pranie na sznurze
ukochany mój
jest prostym człowiekiem
prostym człowiekiem którego
w kranie złych czarów
jak ostatni symbol wspaniałej religii
skryłam
pomiędzy krzewami swoich piersi.
z tomu Tawallodi digar
Żal mi ogrodu
nikt nie myśli o kwiatach
nikt nie myśli o rybkach
nikt nie chce uwierzyć
że ogród umiera
że serce ogrodu napuchło na słońcu
że w pamięci ogrodu ogrodu powoli powoli
zacierają się zielone wspomnienia
a jego zmysły to jakby
pusta abstrakcja zbutwiała w jego samotności
podwórze naszego domu jest samotne
podwórze naszego domu
ziewa
w oczekiwaniu na deszcz z nieznanej chmury
sadzawka na podwórzu jest pusta
małe niedoświadczone gwiazdy
spadają na ziemię z czubków drzew
a zza wyblakłych okien domu rybek
co noc dobiega kaszel
podwórze naszego domu jest samotne
ojciec mówi:
„mój czas już minął
mój czas już minął
zniosłem co miałem znieść
zrobiłem co miałem zrobić”
i w swoim pokoju od świtu do zmierzchu
czyta „Księgę królewską”
lub „Historię świata”
ojciec mówi matce:
„do diabła z rybkami i kurami
kiedy umrę
co za różnica czy ogród będzie
czy go nie będzie
dla mnie liczy się wypłata emerytury”
dla matki całe życie
to dywanik rozłożony do modlitwy
na progu strachu przed piekłem
matka zawsze na dnie wszystkiego
szuka śladów grzechu
i uważa
że ogród zanieczyściła
herezja którejś z roślin
matka modli się cały dzień
matka jest urodzonym grzesznikiem
dmucha od uroku na wszystkie rośliny
dmucha od uroku na wszystkie rybki
dmucha od uroku na siebie
matka czeka na przyjście mesjasza
i błogosławieństwo które zostanie zesłane
mój brat nazywa ogród cmentarzem
mój brat śmieje się z burzliwego szelestu traw
i liczy martwe rybki
które rozkładają się
pod chorą skórą wody
mój brat jest uzależniony od filozofii
a szansę na uzdrowienie ogrodu
widzi w jego zagładzie
upija się
i wali pięściami w ściany i drzwi
próbuje powiedzieć
o swoim cierpieniu zmęczeniu i beznadziei
swoją rozpacz
jak dowód osobisty terminarz chusteczki zapalniczkę i długopis
zabiera wszędzie ze sobą
jego rozpacz
jest tak mała że co noc
gubi się w otchłani baru
a moja siostra która przyjaźniła się z kwiatami
i powierzała proste słowa swojego serca
ich milczącej serdeczności
gdy matka ją biła
a rodzinę rybek
częstowała czasem słońcem i słodyczami
ma teraz dom po tamtej stronie miasta
i w swoim sztucznym domu
ze sztucznymi złotymi rybkami
w otoczeniu miłości sztucznego męża
pod gałęziami sztucznych jabłoni
śpiewa sztuczne piosenki
i poczyna naturalne dzieci
ona
ilekroć przychodzi nas odwiedzić
i brudzi sobie spódnicę biedą ogrodu
zlewa się wodą kolońską
ona
ilekroć przychodzi nas odwiedzić
jest w ciąży
podwórze naszego domu jest samotne
podwórze naszego domu jest samotne
całymi dniami
zza drzwi dobiega odgłos rozdzierania na strzępy
i wybuchów
wszyscy sąsiedzi zamiast kwiatów
sadzą w ogrodach moździerze i karabiny
wszyscy sąsiedzi przykrywają mozaikowe sadzawki
i mozaikowe sadzawki
wbrew własnej woli
stają się tajnymi zbiornikami prochu
a dzieci naszych sąsiadów
szkolne tornistry wypełniają małymi bombami
podwórze naszego domu jest zagubione
boję się czasów
które zgubiły swoje serce
boję się myśli o daremności tak wielu rąk
wyobrażenia obcości tak wielu twarzy
jak uczennica
która bezgranicznie kocha geometrię
jestem samotna
myślę że ogród można zabrać do szpitala
myślę
myślę
myślę
a serce ogrodu puchnie na słońcu
i w pamięci ogrodu powoli powoli
zacierają się zielone wspomnienia
z tomu Imân bijawârim...
Z perskiego przełożyła Katarzyna Wąsala
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |