ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (265) / 2015

Foruq Farrochzâd, Katarzyna Wąsala,

WIERSZE

A A A
Lęk



Noc ciemna, droga długa, a ja – poruszona,

gdy on z latarnią w dłoni wyszedł mi naprzeciw

śledziły przestrachu pełne moje oczy

płomień, co niecierpliwie świecił.



Co między nami zaszło? Któż mógłby to wiedzieć;

gdy nam wilgotna trawa była łożem,

na szyi mej dotyk ust jego tak jakby

brylanty pocałunków palących ułożył.



Co między nami zaszło? Któż mógłby to wiedzieć;

ja sama nim się stałam... on morzem ryczącym,

ja krzewem pustynnym rozgrzanej potrzeby,

on wiatru stepowego powiewem szemrzącym.



Spragniona w objęciach jego ramion

jak trawa wzwyż wyrosłam w podnieceniu.

Aż zapach pąków rozedrganych spiłam

w kielichu nocy rozkwitłych we mgnieniu.



Z cichej gałęzi samotnego drzewa

opadł deszcz gwiazd na moje włosy;

zostałam ja i objęć ogień

wśród łoża z trawy wilgotnej od rosy.



Lękam się teraz, że beztroska bryza

tak się oplecie wokół mego ciała,

by zapach słodki traw gniecionych

wszystkim z mej skóry wyczuć dała!



z tomu Diwâr



Okażcie jej współczucie



Okażcie jej współczucie

tej co czasami z pamięci

wyrzuca bolesny związek

stojącej wody

i płytkich dołów

ze swym istnieniem

i naiwnie sądzi

że ma prawo do życia.



Okażcie jej współczucie

tej obojętnej przemocy obrazu

której odległy sen o poruszeniu

topi się

w jej papierowych oczach.



Okażcie jej współczucie

tej co to księżyc w jej trumnie

wciąż szlak swój czerwony przemierza

a zapachy najgłębsze nocy

zakłócają

sen tysiącletni jej ciała.



Okażcie jej współczucie

tej co choć wewnątrz się trudzi

skórę jej powiek wciąż pali

obraz drobinek światła

a włosów bezsensowne sploty

drżą rozpaczliwie przenikane oddechami miłości.



Mieszkańcy prostej krainy szczęścia

Dzielący oddech z oknami otwartymi na deszcz

okażcie jej współczucie

okażcie jej współczucie

bo jest spętana urokiem

bo płodne korzenie waszych istnień

drążą tunele w ziemiach jej wygnania

tak że od zdradliwych uderzeń żalu

obrzęka skryte w głębi piersi

jej łatwowierne serce.



z tomu Tawallodi digar



Mój ukochany



ukochany mój

swym ciałem bezwstydnie nagim

na nogach silnych wsparty

stanął jak śmierć



krzywizny pełne niepokoju

śledzą pewne kontury

jego buntowniczych członków



ukochany mój

rzekłbyś z zapomnianych jest pokoleń

rzekłbyś tatar w kącikach jego oczu

wiecznie zaczajony jeździec

rzekłbyś barbarzyńca w błysku lśniących zębów

znęcony gorącą krwią zwierzyny



ukochany mój

niczym natura

nieuchronnie jednoznaczny

moją klęską

potwierdza prawo czystej siły



wolny nieokiełznanie

niczym zdrowy instynkt

w głębi wyspy bezludnej

pył z butów ociera

strzępami namiotu madżnuna



ukochany mój

jak bóstwo w nepalskiej świątyni

rzekłbyś że odkąd istnieje

zawsze był inny

on

jest mężczyzną minionych epok

przypomnieniem istoty piękna



jest jak zapach niemowlęcia

co wokół rozbudza

niewinne wspomnienia

jest jak ludowa piosenka radosna

a pełna nagości i przemocy



kocha miłością najszczerszą

drobiny życia

drobiny pyliste

smutki człowiecze

smutki czyste



kocha miłością najszczerszą

ścieżynę w ogrodzie

drzewo nieduże

pełen lodów pucharek

pranie na sznurze



ukochany mój

jest prostym człowiekiem

prostym człowiekiem którego

w kranie złych czarów

jak ostatni symbol wspaniałej religii

skryłam

pomiędzy krzewami swoich piersi.



z tomu Tawallodi digar



Żal mi ogrodu



nikt nie myśli o kwiatach

nikt nie myśli o rybkach

nikt nie chce uwierzyć

że ogród umiera

że serce ogrodu napuchło na słońcu

że w pamięci ogrodu ogrodu powoli powoli

zacierają się zielone wspomnienia

a jego zmysły to jakby

pusta abstrakcja zbutwiała w jego samotności



podwórze naszego domu jest samotne

podwórze naszego domu

ziewa

w oczekiwaniu na deszcz z nieznanej chmury

sadzawka na podwórzu jest pusta

małe niedoświadczone gwiazdy

spadają na ziemię z czubków drzew

a zza wyblakłych okien domu rybek

co noc dobiega kaszel

podwórze naszego domu jest samotne



ojciec mówi:

„mój czas już minął

mój czas już minął

zniosłem co miałem znieść

zrobiłem co miałem zrobić”

i w swoim pokoju od świtu do zmierzchu

czyta „Księgę królewską”

lub „Historię świata”



ojciec mówi matce:

„do diabła z rybkami i kurami

kiedy umrę

co za różnica czy ogród będzie

czy go nie będzie

dla mnie liczy się wypłata emerytury”



dla matki całe życie

to dywanik rozłożony do modlitwy

na progu strachu przed piekłem

matka zawsze na dnie wszystkiego

szuka śladów grzechu

i uważa

że ogród zanieczyściła

herezja którejś z roślin

matka modli się cały dzień

matka jest urodzonym grzesznikiem

dmucha od uroku na wszystkie rośliny

dmucha od uroku na wszystkie rybki

dmucha od uroku na siebie

matka czeka na przyjście mesjasza

i błogosławieństwo które zostanie zesłane



mój brat nazywa ogród cmentarzem

mój brat śmieje się z burzliwego szelestu traw

i liczy martwe rybki

które rozkładają się

pod chorą skórą wody

mój brat jest uzależniony od filozofii

a szansę na uzdrowienie ogrodu

widzi w jego zagładzie

upija się

i wali pięściami w ściany i drzwi

próbuje powiedzieć

o swoim cierpieniu zmęczeniu i beznadziei

swoją rozpacz

jak dowód osobisty terminarz chusteczki zapalniczkę i długopis

zabiera wszędzie ze sobą

jego rozpacz

jest tak mała że co noc

gubi się w otchłani baru



a moja siostra która przyjaźniła się z kwiatami

i powierzała proste słowa swojego serca

ich milczącej serdeczności

gdy matka ją biła

a rodzinę rybek

częstowała czasem słońcem i słodyczami

ma teraz dom po tamtej stronie miasta

i w swoim sztucznym domu

ze sztucznymi złotymi rybkami

w otoczeniu miłości sztucznego męża

pod gałęziami sztucznych jabłoni

śpiewa sztuczne piosenki

i poczyna naturalne dzieci

ona

ilekroć przychodzi nas odwiedzić

i brudzi sobie spódnicę biedą ogrodu

zlewa się wodą kolońską

ona

ilekroć przychodzi nas odwiedzić

jest w ciąży



podwórze naszego domu jest samotne

podwórze naszego domu jest samotne

całymi dniami

zza drzwi dobiega odgłos rozdzierania na strzępy

i wybuchów

wszyscy sąsiedzi zamiast kwiatów

sadzą w ogrodach moździerze i karabiny

wszyscy sąsiedzi przykrywają mozaikowe sadzawki

i mozaikowe sadzawki

wbrew własnej woli

stają się tajnymi zbiornikami prochu

a dzieci naszych sąsiadów

szkolne tornistry wypełniają małymi bombami

podwórze naszego domu jest zagubione



boję się czasów

które zgubiły swoje serce

boję się myśli o daremności tak wielu rąk

wyobrażenia obcości tak wielu twarzy

jak uczennica

która bezgranicznie kocha geometrię

jestem samotna

myślę że ogród można zabrać do szpitala

myślę

myślę

myślę

a serce ogrodu puchnie na słońcu

i w pamięci ogrodu powoli powoli

zacierają się zielone wspomnienia



z tomu Imân bijawârim...



Z perskiego przełożyła Katarzyna Wąsala