NIE O TO CHODZI, BY ZŁOWIĆ KRÓLICZKA (BATMAN - MROCZNY RYCERZ: NOCNA TRWOGA)
A
A
A
Wraz ze startem inicjatywy DC New 52 nastąpił prawdziwy wysyp komiksów z Człowiekiem Nietoperzem. „Heroiczna” maszyna do robienia pieniędzy wypluwała z siebie kolejne periodyki o mocno zróżnicowanym poziomie. Cykl „Batman: Mroczny Rycerz” po prostu żeruje na popularności tytułu rozsławionego przez filmową trylogię Christophera Nolana. Miesięcznik ten miał być jednym z czterech filarów „odświeżonego” świata obrońcy Gotham, ale od początku wyraźnie odstawał od fabuł serii prezentowanych przez Scotta Snydera („Batman”) czy Petera Tomasiego („Batman & Robin”), dorównując – niestety – opowieściom sygnowanym nazwiskiem Tony’ego Daniela („Detective Comics”).
„Nocna trwoga” zaczyna się od mocnego uderzenia, niczym film Hitchcocka. Z Arkham ucieka horda psychopatycznych superprzestępców. Niby zwyczajny dzień dla bohatera, gdyby nie fakt, że część z nich (w tym tacy pierwszoligowcy, jak Scarecrow, Two-Face czy Joker) została monstrualnie zdeformowana za sprawą tajemniczej toksyny blokującej odczuwanie strachu. Batman bierze się więc do pracy i, szukając źródła narkotyku, obija facjaty kolejnym złoczyńcom. Jednym z głównych tropów w śledztwie jest postać zagadkowej White Rabbit, która (w negliżu) pojawia się na miejscach kolejnych starć. Czy Mroczny Rycerz wyjdzie z tego szalonego labiryntu?
Za stronę fabularną albumu odpowiadają David Finch i Paul Jenkins. Dla pierwszego z nich jest to niestety mało chlubny występ w roli scenarzysty. Komiks przypomina bowiem nieudolną wariację na temat „Batman: Hush” Jepha Loeba, gdzie sednem historii było skonfrontowanie protagonisty z jak największą liczbą przeciwników. Samo śledztwo okazuje się mało zajmujące i w dodatku pozbawione jakichkolwiek elementów zaskoczenia. Nie byłoby to problemem, gdyby twórcy w nieco większym stopniu pobawili się konwencją detektywistyczną – taki zabieg potrafi przecież uratować nawet najbanalniejsze historie.
Szkoda, bo struktura zaproponowanej przez nich opowieści przypomina klasyczną grę komputerową, gdzie główny bohater zmierza z miejsca na miejsce, by stłuc kolejnych bossów. Mogłoby to nawet bawić, gdyby obecność (wyskakujących jak diabeł z pudełka) złoczyńców jakoś uzasadniono, a nie zredukowano jej do gościnnego występu łotrów w roli mięsa armatniego. Szczególnie cierpi na tym Bane – pozbawiony elementów decydujących o jego unikalności – pojawiający się w prawdopodobnie najbardziej kuriozalnym segmencie. Światełkiem w tunelu wydaje się spotkanie Człowieka Nietoperza z Supermanem, ale nie oferuje ono nic poza paroma ładnymi panelami. Czytelnikom nie poskąpiono też występów innych herosów, w tym absolutnie zbędnego i przeciągniętego do granic wytrzymałości wątku z Flashem. Mówiąc krótko: za mało jest Batmana w tym „Batmanie”.
Wyraźną bolączką tego tytułu są także dialogi. Jak na dłoni widać, za co odpowiadali poszczególni scenarzyści. Jenkins chwilami dwoi się i troi, aby wyciągnąć ze skryptu jakąkolwiek iskrę. To solidny wyrobnik, który zjadł zęby na Spider-Manach oraz Hellblazerze; kilka jego dialogów sprawia naprawdę przyjemne wrażenie. Ale lwia część komiksu kłuje w oczy literacką amatorszczyzną, czego ukoronowaniem są niektóre przepaskudne wewnętrzne monologi Wayne’a, wyglądające niczym brudnopis Paulo Coelho. Recenzowany album ratują rysunki Fincha, które może nie mają już świeżości ilustracji z czasów jego pracy dla Marvela (gdy podbijał rynek zrewitalizowaną wizją Moon Knighta), wciąż jednak niektóre kadry – narzucające momentalnie skojarzenia z kreską Jima Lee – potrafią cieszyć oko. Pod tym względem „Nocna trwoga” jest dość dynamiczna i szczegółowa; całkiem nieźle wykorzystano także kolory oraz oświetlenie. Chwilami przerażają proporcje mięśni bohaterów, jak również fakt, że Finch potrafi narysować tylko dwa rodzaje twarzy: męską i żeńską. Trzeba jednak podkreślić, że artysta wykonał solidną robotę, szczególnie w jednonumerowej historii podczepiającej się pod „Noc Sów” (napisanej gościnnie przez Judda Winicka i odznaczającej się największą w całym tomie spójnością).
W ogólnym rozrachunku „Nocna trwoga” jawi się jako prościutka historia detektywistyczna, przeładowana do granic możliwości wszystkim, co związane ze światem Batmana. Dla młodszych czytelników będzie pewnie miłą przygodą, podobnie jak wydany u nas dekadę temu „Hush”. Jest to jednak wyprawa po bardzo kamienistej drodze, której nie chce się przebywać powtórnie. Widoki są ładne, White Rabbit wygina się niczym dziewczyny z pin-upów, ale całość sprawia wrażenie bezcelowego produktu, w którym starano się upchnąć mnóstwo elementów, po to tylko, by ukryć brak pomysłów. Przeciętna komiksowa wydmuszka, której głównym atutem jest fakt, że zapowiada cykl „Batman & Robin” – zdecydowanie najlepszy nietoperzowy tytuł z DC New 52.
„Nocna trwoga” zaczyna się od mocnego uderzenia, niczym film Hitchcocka. Z Arkham ucieka horda psychopatycznych superprzestępców. Niby zwyczajny dzień dla bohatera, gdyby nie fakt, że część z nich (w tym tacy pierwszoligowcy, jak Scarecrow, Two-Face czy Joker) została monstrualnie zdeformowana za sprawą tajemniczej toksyny blokującej odczuwanie strachu. Batman bierze się więc do pracy i, szukając źródła narkotyku, obija facjaty kolejnym złoczyńcom. Jednym z głównych tropów w śledztwie jest postać zagadkowej White Rabbit, która (w negliżu) pojawia się na miejscach kolejnych starć. Czy Mroczny Rycerz wyjdzie z tego szalonego labiryntu?
Za stronę fabularną albumu odpowiadają David Finch i Paul Jenkins. Dla pierwszego z nich jest to niestety mało chlubny występ w roli scenarzysty. Komiks przypomina bowiem nieudolną wariację na temat „Batman: Hush” Jepha Loeba, gdzie sednem historii było skonfrontowanie protagonisty z jak największą liczbą przeciwników. Samo śledztwo okazuje się mało zajmujące i w dodatku pozbawione jakichkolwiek elementów zaskoczenia. Nie byłoby to problemem, gdyby twórcy w nieco większym stopniu pobawili się konwencją detektywistyczną – taki zabieg potrafi przecież uratować nawet najbanalniejsze historie.
Szkoda, bo struktura zaproponowanej przez nich opowieści przypomina klasyczną grę komputerową, gdzie główny bohater zmierza z miejsca na miejsce, by stłuc kolejnych bossów. Mogłoby to nawet bawić, gdyby obecność (wyskakujących jak diabeł z pudełka) złoczyńców jakoś uzasadniono, a nie zredukowano jej do gościnnego występu łotrów w roli mięsa armatniego. Szczególnie cierpi na tym Bane – pozbawiony elementów decydujących o jego unikalności – pojawiający się w prawdopodobnie najbardziej kuriozalnym segmencie. Światełkiem w tunelu wydaje się spotkanie Człowieka Nietoperza z Supermanem, ale nie oferuje ono nic poza paroma ładnymi panelami. Czytelnikom nie poskąpiono też występów innych herosów, w tym absolutnie zbędnego i przeciągniętego do granic wytrzymałości wątku z Flashem. Mówiąc krótko: za mało jest Batmana w tym „Batmanie”.
Wyraźną bolączką tego tytułu są także dialogi. Jak na dłoni widać, za co odpowiadali poszczególni scenarzyści. Jenkins chwilami dwoi się i troi, aby wyciągnąć ze skryptu jakąkolwiek iskrę. To solidny wyrobnik, który zjadł zęby na Spider-Manach oraz Hellblazerze; kilka jego dialogów sprawia naprawdę przyjemne wrażenie. Ale lwia część komiksu kłuje w oczy literacką amatorszczyzną, czego ukoronowaniem są niektóre przepaskudne wewnętrzne monologi Wayne’a, wyglądające niczym brudnopis Paulo Coelho. Recenzowany album ratują rysunki Fincha, które może nie mają już świeżości ilustracji z czasów jego pracy dla Marvela (gdy podbijał rynek zrewitalizowaną wizją Moon Knighta), wciąż jednak niektóre kadry – narzucające momentalnie skojarzenia z kreską Jima Lee – potrafią cieszyć oko. Pod tym względem „Nocna trwoga” jest dość dynamiczna i szczegółowa; całkiem nieźle wykorzystano także kolory oraz oświetlenie. Chwilami przerażają proporcje mięśni bohaterów, jak również fakt, że Finch potrafi narysować tylko dwa rodzaje twarzy: męską i żeńską. Trzeba jednak podkreślić, że artysta wykonał solidną robotę, szczególnie w jednonumerowej historii podczepiającej się pod „Noc Sów” (napisanej gościnnie przez Judda Winicka i odznaczającej się największą w całym tomie spójnością).
W ogólnym rozrachunku „Nocna trwoga” jawi się jako prościutka historia detektywistyczna, przeładowana do granic możliwości wszystkim, co związane ze światem Batmana. Dla młodszych czytelników będzie pewnie miłą przygodą, podobnie jak wydany u nas dekadę temu „Hush”. Jest to jednak wyprawa po bardzo kamienistej drodze, której nie chce się przebywać powtórnie. Widoki są ładne, White Rabbit wygina się niczym dziewczyny z pin-upów, ale całość sprawia wrażenie bezcelowego produktu, w którym starano się upchnąć mnóstwo elementów, po to tylko, by ukryć brak pomysłów. Przeciętna komiksowa wydmuszka, której głównym atutem jest fakt, że zapowiada cykl „Batman & Robin” – zdecydowanie najlepszy nietoperzowy tytuł z DC New 52.
David Finch, Paul Jenkins, Judd Winick, Joe Harris, Richard Friend, Ed Benes: „Batman – Mroczny Rycerz: Nocna trwoga” („Batman: The Dark Knight vol. 1: Knight Terrors”). Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawnictwo Egmont Polska. Warszawa 2014.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |