ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (266) / 2015

Sebastian Pytel,

W CIENIU MILCZĄCEJ WIĘKSZOŚCI

A A A
Tajemnicza milcząca większość zawarta w tytule eseju Jeana Baudrillarda „W cieniu milczącej większości” to pospolita masa – bezimienna zbiorowość od setek lat stawiana w kontrze do artystów i wynalazców, odpowiedzialna za wstecznictwo i piętnująca pręgierzem wykluczenia jednostki wybitne. Antonim postępu i rozwoju w bezosobowej formie (choć złożony przecież z ludzi) jest z drugiej strony potężną siłą zdolną zmieniać losy społeczeństw i tworzyć przypływ dla idei, które skrzętnie i sprytnie są w stanie wykorzystać siłę tych mas. Karmę milczącej większości francuski socjolog dostrzega w sekularyzacji społeczności od ich wspólnych mianowników – zainteresowania sferą polityczną, instytucjonalną, kulturową – zainteresowania w ogóle. Baudrillard ze smutkiem i goryczą opisuje postępującą ignorancję wobec spraw wspólnotowych, wypartych przez głód spektaklu i eskapistycznych rozrywek. Po zakończonej lekturze można zadać pytanie: czy to jeszcze apel, czy już elegia?

Zwycięstwo schematów

Autor „Symulacji i symulakrów” słusznie dostrzega w ożywionej modle rzymskiej maksymy „chleba i igrzysk” przyczynek do wessania człowieka w czarną dziurę milczącej większości. Tyle, że ten teatr rozchodzi się również na sfery uznane przez Baudrillarda za społecznie istotne i nietknięte dewaluującym dotykiem masy. To poruszanie się po okręgach opozycji widać w przywołanym przykładzie ekstradycji Klausa Croissanta, gdy „tego samego wieczoru (…) telewizja retransmitowała mecz piłki nożnej decydujący o zakwalifikowaniu się Francji do pucharu świata. Kilkaset osób demonstrowało wówczas przed gmachem paryskiego więzienia La Santé, kilku adwokatów włóczyło się po nocy, dwadzieścia milionów widzów spędziło wieczór przed ekranem. Gdy Francja odniosła zwycięstwo, nastąpił wybuch ludowego entuzjazmu, a wśród światłych umysłów zapanowało przygnębienie i oburzenie w obliczu owej skandalicznej obojętności” (Baudrillard 2006: 18). Gargantuiczna dysproporcja udziału w sprawie ogólnospołecznej na rzecz futbolowego widowiska była już nie zwiastunem, a dowodem na transfer kolektywizmu w przestrzeń inscenizacji. Co ciekawe, niepokoje francuskich intelektualistów z końca lat 70. znalazły zaskakujące przełożenie w współczesności. Medialny teatr, jaki roztaczają przed nami stacje telewizyjne, np. w relacjach z Majdanu, trawestuje motyw spektaklu, rozgrywanego w rytm sensacyjnego głodu widowni. Aby ten mariaż kreacji i faktów był lekkostrawny dla szerokiego grona odbiorców, niezbędne są odwołania do popkultury. Sprawozdawcza całość ukuta jest na modłę bondowskiej serii z czarnym charakterem z sowieckiego mocarstwa (w tej roli naturalnie Władimir Putin), któremu marzy się władza nad światem, aliancką koalicją, stającą na straży wolności i demokracji (pierwszy plan w tej frakcji odgrywa Barack Obama) oraz bohaterem z kraju, którego dotyczy intryga (bokser Witalij Kliczko). Zastosowanie popowej ikonografii nie nastręczy odbiorczych problemów żadnemu z widzów od lat pięciu do stu pięciu, zaspokajając przy tym jego codzienną potrzebę rozrywki. Szybki, rwany montaż, przeplatający starcia werbalne i fizyczne, zestaw bon motów i podsumowanie wydarzeń dnia. Konstrukcyjnie ten schemat opowiadania przypomina preparację – serial złożony z tych samych elementów, obracanych w nieskończoność. Tym samym Majdan (tudzież inne miejsce w dowolnej części globu) w przestrzeni publicznej staje się baudrillardowskim symulakrem, wytworzonym dla karmy everymana, by mógł zrozumieć otaczający go świat.

Wszystko jest częścią gry

Jak celnie zauważył Baudrillard, do rozmontowania polityki jako dyscypliny z natury angażującej członków każdej społeczności przyczyniło się sprowadzenie jej do rangi taktycznej rozgrywki dwóch lub więcej frakcji, których naczelnym celem jest zwycięstwo w rozgrywce. Dobro obywateli, poprawa faktycznego stanu rzeczy oraz reformy w zakresie szkolnictwa czy służby zdrowia to jedynie elementy układanki, pionki do rozstawienia na szachownicy. Kto ułoży je w lepszej konfiguracji, ten wygrywa rozdanie. Ale zdaniem Baudrillarda ta prawidłowość została zachwiana rewolucją francuską, a obalona marksistowską myślą społeczną. „W tym właśnie czasie hegemonię ostatecznie uzyskuje sfera społeczna i ekonomiczna, a polityka zmuszona zostaje do tego, by stać się ustawodawczym, instytucjonalnym i wykonawczym zwierciadłem społeczności” (Baudrillard 2006: 26). Patrząc na dzisiejszą scenę polityczną, nie tylko w Polsce, nietrudno dostrzec powrót do przedstawionej teorii gry i dopełnienie sinusoidy. Dobro społeczeństwa jest dla współczesnej polityki talizmanem, ozdobą, z którą można się obnosić w kluczowych momentach kampanii, i narzędziem do wykorzystywania łatwowiernych umysłów. Debaty polityczne wraz z programem wyborczym stały się elastycznymi kategoriami, przejętymi i modelowanymi przez sztab PR-owców. W dowolnej chwili, na podstawie rosnących lub słabnących notowań sondażowych, można zmieniać stanowisko w danej sprawie, zaostrzać lub łagodzić linię ataku i obrony, pozostawiając jedynie szkielet pierwotnych założeń.

Rola milczącej większości jest tutaj ogromna. Baudrillarda podchodzi do diagnozy tego zjawiska jak astronom do badania kosmosu – mimo opisów i analiz sfera mas wciąż pozostaje niepoznana. Nie ma przedstawiciela, na którym można by skupić uwagę, nie ma stałych wyróżników, zdolnych utrzymać postawione tezy, a za punkt odniesienia służą enigmatyczne sondaże, zamknięte w kręgu symulacji. „Nie należąc (…) do królestwa woli ani reprezentacji, masa pada łupem diagnoz, najzwyklejszego wróżbiarstwa (…). Stąd ów efekt przewidywania poprzez rezonans, efekt antycypacji i złudnie zaludnionego horyzontu: »Naród francuski uważa… Większość Niemców potępia… Całą Wielka Brytania cieszy się z narodzin księcia…« itp.” (Baudrillard 2006: 34). Wszystko, co trafi w obszar mas, staje się transparentne. Z dna milczącej większości można wydobywać coraz to nowsze elementy i układać je wedle własnego uznania, aż nabiorą posmaku sensu – kreacji wywołanej zwykłą zabawą.

Projekcje podświadomości

Oliver Stone w 1994 roku wyreżyserował film wzbudzający odrazę opinii publicznej, oskarżany o fetyszyzację przemocy i deprawację odbiorców. „Urodzeni mordercy”, oprócz oczywistej krytyki środków masowego przekazu, zadziwiająco celnie odwzorowują ukryte pragnienia anonimowej zbiorowości. Stone w swojej szalonej orgii okrucieństwa sięgnął do pokładów fantazji i projekcji podświadomości mas, roztaczając spektakl obsadzony brakiem idei, krzyżowaniem konceptów, kakofonią stylistyk. Mickey i Mallory Knox, para kochanków-morderców podróżujących przez Stany, jawią się jako bożyszcza tłumów, namaszczeni prorocy, wyczekiwani przedstawiciele tłumów. Zstąpili na ziemię, by zabijać – powołani przez masy są ich tworem i zniszczeniem, figurą chaosu, która formuje wszystko wokół siebie i znajduje swe spełnienie w bezkształtnym tłumie. Doniesienia prasowe i telewizyjne, transparenty z napisem „Zabij mnie, Mickey”, wznoszone przez ludzi różnej narodowości, wreszcie czynna pomoc dziennikarza w ucieczce przestępców z więzienia to wyrazy solidarności. Małżeństwo Knoxów jest dla mas ambrozją wypijaną wciąż na nowo, by mogły pielęgnować swe wewnętrzne demony, stanowiące ich jestestwo.

Wykreowane przez Stone’a postaci to naturalnie celuloidowe odpowiedniki popkulturalnych bożków, zalegających w wyobraźni przeciętnych zjadaczy chleba. W podniesionych do sześcianu, scalonych wizerunkach medialnych witraży, wyraźnie odbijają się twarze, które przewijają się przez każdą warstwę społeczeństwa. Twarze, pod maską nadekspresji ukrywające brak wyrazu, wykrzywione w różnych pozach, mają za zadanie odtworzyć emocje, których nawet sztuczność została już zamarkowana.

Kult celebrytów – pojęcie-klucz – formowany stopniowo od lat 60., swoją globalną ekspansję rozpoczął wraz z nastaniem XXI wieku. Od tego momentu, by zyskać sławę i rozpoznawalność, nie wystarczyło nagranie przynajmniej jednego dobrego albumu, zapisanie się w pamięci aktorską kreacją w przyzwoitym filmie czy wzbudzenie artystycznej kontrowersji w galerii sztuki. Od tego momentu trzeba posiadać – rzeczy, przedmioty, dobra luksusowe, z którymi będzie się obnosić na tyle wyraźnie, by skupić na sobie flesze aparatów. Niewiele później pojawiło się nowe zjawisko – reality shows, z których w celebryckie bramy mógł wejść niemal każdy. Im niższe standardy takie widowisko prezentowało, tym lepiej – co głupsi mogli się z jego uczestnikami utożsamiać, co mądrzejsi wznosili głosy oburzenia, czyli idealną pożywkę rosnącego w siłę show-biznesu. To już zupełny paradoks – amerykańska rodzina po powrocie z pracy, zjedzeniu kolacji i wymianie relacji z minionego dnia siadała przed telewizorem i oglądała kronikę dnia innej rodziny. Niegdysiejszy paradoks dziś stał się normą, a kontekst socjologiczny smutną wykładnią nad zbiorem quasi-fabularnych perypetii metroseksualnej młodzieży. Media wyfiltrowały pewien wzorzec, skrystalizowany w formie mody, a wygrywał ten, kto najszybciej i w jak największym stopniu się do niego upodobnił. Niebywałego znaczenia nabrały przedmioty użytkowe – buty, sukienki, torebki, zegarki czy sygnety, stały się synonimem osobowości, tworzeniem charakteru. Znaczenie typowo zewnętrzne zostało przekształcone w atrybuty typowo wewnętrzne, określające pewien typ komunikacji dla świata, a w gruncie rzeczy dla siebie. Jestem tym, co mam na sobie, ergo jestem dziełem kilku projektantów, w rzeczywistości fantazmatem samego siebie. „Jesteś tylko kopią imitacji”, jak śpiewał w „Target Audience (Narcissus Narcosis)” Marilyn Manson, zaskakująco trafnie oddając ducha współczesności.

Stąd powracające u Baudrillarda pojęcia implozji i odbijania znaków – to, co wytwarza podmiot jego eseju, zamyka się na terytorium badanej przestrzeni, czego sam autor ma pełną świadomość. „(…) sfera społeczna niszczona jest przez to, co ją wytwarza (media, informacja), pochłaniana przez to, co sama produkuje (masy), wynika z tego, że jej definicja jest błędna i bezwartościowa, a sam termin, służący za uniwersalne alibi dla wszelkich dyskursów, pozbawiony jest wartości analitycznej i niczego już nie desygnuje. Jest nie tylko zbędny i bezużyteczny – wszędzie tam, gdzie się pojawia, ukrywa za sobą coś innego: wyzwanie, śmierć, uwodzenie, rytuał, powtórzenie; (…) jest abstrakcją i resztką, a nawet zwyczajnie efektem społeczności, symulacją i iluzją” (Baudrillard 2006: 85). Kwerenda francuskiego socjologa próbuje ożywić nieożywione, a właściwie dotknąć czegoś jednocześnie żywego i martwego, opierającego się pojęciu granic – zmiennokształtnego potwora, zalegającego wewnątrz milczącej większości.
LITERATURA:
Baudrillard J.: „W cieniu milczącej większości”. Przeł. S. Królak. Wydawnictwo Sic!. Warszawa 2006.
Sales N.J.: „Bling Ring”. Przeł. M. Moltzan-Małkowska, Prószyński Media.
Warszawa 2013.
„Urodzeni mordercy” („Natural Born Killers”). Reż. Oliver Stone. Warner Bros. USA 1994.