ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (266) / 2015

Dorota Słapa, Beroż Akreji,

GDZIE JESTEŚMY?

A A A
PROZA IRAŃSKA
Dorota Słapa: Jaką najważniejszą rzecz chciałeś przekazać czytelnikom poprzez zbiór opowiadań „My jesteśmy tutaj”?

Beroż Akreji: Szczerze mówiąc, nie mam ochoty mówić zbyt wiele na ten temat. Nie postrzegam literatury jako nośnika, za pośrednictwem którego chciałbym czytelnikowi coś przekazać. Takie rzeczy można robić przez pisanie artykułów i robi się to wtedy dużo lepiej. Myślę, że poprzez wiersz lub opowiadanie w najlepszym razie można wzbudzić w czytelniku jakieś odczucia albo pokazać mu nową perspektywę. Co przekazuje słuchaczowi dana fraza muzyczna? Albo lepiej: co przekazuje odbiorcy Van Gogh w swoich „Słonecznikach”?... Głowię się nad tym od bardzo dawna.

D.S.: Czego się nauczyłeś się o życiu w miejscu, gdzie życie w zasadzie jest wyłączone ze swojego naturalnego ruchu?

B.A.: Nauczyłem się, że w ostateczności życie jest takim właśnie wyłączaniem się z ruchu, tyle że piękniejszym i bardziej okrutnym.

D.S.: Czy praca w domu starców oswoiła cię ze śmiercią w jakiś sposób? Czy teraz śmierć wydaje ci się bliższa? Jak doświadczenie pracy w domu starców zmieniło twoje postrzeganie upływu czasu i śmierci?

B.A.: Praca w domu starców nie oswoiła mnie ze śmiercią. Ona mnie ze śmiercią zapoznała. Dała mi do zrozumienia, że śmierć czasem jest przyjacielem, który nie dotrzymuje słowa i nie przychodzi na czas. Otworzyła mi także oczy na tę prawdę, że życie jest piękne, ale jednocześnie brutalne. Świat natomiast jest jedynie parszywy i brzydki. I ta właśnie parszywość i brzydota świata otacza życie, czyniąc je okrutnym.

D.S.: W jaki sposób w niektórych sytuacjach udawało ci się zachować opanowanie i spokój? Co robiłeś, aby przez te dziesięć lat pracy ze starszymi ludźmi nie ulec emocjonalnemu wyczerpaniu? Skąd brałeś siłę woli na ciągłe powroty to tych samych miejsc i pokoi; do tych samych powtarzających się zdań, do krzyków i narzekań?

B.A.: Jeśli dobrze się przypatrzysz, zauważysz, że mój narrator, kiedy dochodzi do granic swojej wytrzymałości, wychodzi do kuchni lub pokoju, starając się znaleźć schronienie w pracy, myjąc coś albo sprzątając. Ja, dopóki nie ukończyłem pracy nad książką, byłem przede wszystkim obserwatorem. Czasem bezlitosnym obserwatorem. Wykonywałem swoją pracę bardzo dobrze, starając się znaleźć z nimi wszystkimi wspólny język, odczytać ich kody, nawiązać jakieś relacje. Żeby móc zrozumieć i odkryć, gdzie te narzekania mają swoje źródło, muszę przyznać, że czasem zwalniałem, chowając się w kącie pokoju pod pretekstem pracy i spoglądając ukradkiem. I jest mi wstyd, że długo przyglądałem się twarzom, skrzywiającym się z bólu czy samotności... Potem, po ukazaniu się książki, owszem, zachorowałem na fibromialgię. Dwa lata krążyłem między szpitalem i domem, aż w końcu uciekłem nie tylko od tej pracy, ale w ogóle ze Szwecji.

D.S.: Czy w sposobie odnoszenia się Szwedów do starszych ludzi było coś, co cię dziwiło albo wprawiało w zdumienie?

B.A.: Owszem. Dziwiła mnie powaga, jaką zachowywali w stosunku do pracy. Czasem byli tak poważni, jakby starali się wytłumaczyć zepsutej lodówce, aby znowu zaczęła działać, trzeszczeć i syczeć.

D.S.: Mieszkasz teraz w irackim Kurdystanie. Jaki jest tam obecnie stosunek do starszych? Jakie są różnice w relacji do starszych osób między Kurdystanem, Iranem (do którego także często podróżujesz ) i Szwecją?

Różnic jest bardzo wiele. Brak możliwości w danym społeczeństwie, aby stworzyć dobrobyt i ułatwić ludziom życie, brak jako tako zdrowego systemu... W Iranie i Kurdystanie trudno zanegować bardzo wiele rzeczy... W Szwecji starsi ludzie na ogół umierają w samotności absolutnej, ale w Iranie i Kurdystanie na odwrót – w samotności pełnej zgiełku. Wśród rodziny, lecz poza zasięgiem jej wzroku. Tamtymi czasy zaprzyjaźniłem się z jedną staruszką, dla której pracowałem. Ona była przekonana, że się we mnie zakochała. Raz na tydzień pomagałem jej wziąć prysznic. Zawsze przed pójściem do łazienki włączała radio, nastawiając je na stację, która puszczała muzykę klasyczną. A potem siadała na krzesełku, które postawiliśmy dla niej w wannie i mnie wołała. Kiedy kierowałem strumień prysznica na jej głowę, zaczynała zachowywać się najpierw jak młoda dziewczyna, a potem jak dziecko. Za każdym razem pytała mnie: „W co chciałbyś, żebym się ubrała?”. Miała takie okulary z okrągłymi szkłami. Bardzo jej pasowały te okulary. Mówiłem jej, że ma najpiękniejsze okulary na świecie, które wygląda na to, że z dawien dawna zostały stworzone specjalnie dla niej. Wciąż nalegała, żebym je sobie wziął, powtarzając, że gdy umrze, to będę je miał na własność. Pewnego ranka, kiedy stanąłem nad jej łóżkiem, aby ją obudzić, zobaczyłem, że cała jest zimna. Zadzwoniłem po karetkę, a potem do jej syna, który mieszkał w innej części miasta. Potem wziąłem z nocnego stolika jej okulary i założyłem sobie na oczy. Na zewnątrz padał śnieg, a świat był pogrążony w ciszy i bieli, jakby zupełnie nic się nie stało. Kiedy przyjechała karetka, schowałem okulary do kieszeni i poczekałem, aż wyniosą jej ciało. Nie jestem z powodu tej kradzieży ani szczęśliwy, ani zawstydzony. I przypomniałem tę historię, aby na końcu móc stwierdzić, że różnice być może tkwią w zażenowaniu lub pogodzie ducha nas, ludzi. I że niezależnie od tego, gdzie się znajdziemy, możemy powiedzieć: My jesteśmy tutaj.
Tłum. z perskiego Dorota Słapa.