ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (266) / 2015

Faride Cheradmand,

JEST TAKI PTAK...

A A A
PROZA IRAŃSKA
Wyłonił się z ciemności, a kiedy podszedł bliżej, przystanął i spytał: Idzie pani w górę? Jego pytanie było bez sensu. Oczywiście, że szłam w górę. Odpowiedziałam: Tak. Spytał natychmiast: Mogę pójść z panią, dopóki się nie rozjaśni? Tym razem też udzieliłam pozytywnej odpowiedzi. Szukał przy mnie schronienia, ale nie rozumiałam, dlaczego. Razem ruszyliśmy dalej w góry. Nie widziałam jego twarzy, ale głos miał kobiecy i smutny. Powiedział, że trochę przestraszył się ciemności. Ale tu nie ma się czego bać – stwierdziłam zdziwiona. Bardzo prosto wyjaśnił powód swojego strachu. Jakiś czas temu ktoś go zaczepiał w tym miejscu. Pożałowałam swojej przedwczesnej oceny. Zaufał mi. Ja też bez chwili zwątpienia nabrałam do niego zaufania. Od lat nikt nie rozmawiał ze mną w ten sposób. Ciągle nie widziałam jego twarzy. Ale mówił poważnie, spokojnie i szczerze. Odpowiadał na moje pytania ze spokojem. Sam o nic nie pytał. Niebo powoli rozjaśniało się. Ciągle nie widziałam jego twarzy. Byliśmy tak pochłonięci rozmową, że nie przyszło mi do głowy, żeby na niego spojrzeć. W ciągu godziny wspólnej wędrówki zdążyło się już rozwidnić. Doszliśmy do wzniesienia. Słońce rozpostarło swe promienie na zboczach, a nas ogarnął cień gór po przeciwnej stronie. Zmęczył się i przysiadł na bloku skalnym. Zapatrzył się w krajobraz naprzeciwko – na rzekę płynącą między drzewami. Po raz pierwszy i tylko z ciekawości spojrzałam na niego. To była drobna, młoda i piękna kobieta. Rzeka miała rwący i gwałtowny nurt, zupełnie taki jak mój sposób mówienia. Kobieta nabrała świeżego powietrza w płuca. Ruszyłyśmy w dalszą drogę. Miała spokojny, regularny oddech. Jej kroki też takie były. Powiedziałam jej, że czasem piszę wiersze i wyrecytowałam jeden z nich. Słuchała w milczeniu. Zwierzyłam się, że czasem ogarnia mnie smutek i melancholia, tracę nadzieję i chęć do życia, nie wyszłam też za mąż. Przyznałam się nawet, że jakiś czas spędziłam w domu opieki. Odezwała się: Proszę jeszcze raz powiedzieć swój wiersz. Recytowałam, a ona słuchała. Jakiś czas milczałyśmy. Czasami niespodziewanie przystawała. Za każdym razem, gdy usłyszała śpiew ptaka, zatrzymywała się. Zbliżałyśmy się do szczytu. Zwolniłam kroku. Ja mówiłam, ona słuchała. Tylko raz przemówiła: Wie pani, czasami wyobrażam sobie, że jest taki ptak, który śpiewa tylko dla mnie. Po raz pierwszy zobaczyłam jej uśmiech. Dotarłyśmy do schroniska. Usiadła w kącie tarasu, a ja nieopodal, w łagodnym cieple promieni słonecznych. Nie wiem, ile czasu minęło. Otworzyłam oczy na dźwięk jej głosu. Chciałam się pożegnać – powiedziała. Skinęłam głową. Odeszła. Podążała wąską, krętą, wijącą się ścieżką górską. Odprowadzałam ją wzrokiem, aż zniknęła mi z oczu. Obudziło mnie ciepło południa. Przede mną rozpościerał się piękny widok. Schodziłam z gór spokojnie, bez pośpiechu. Kiedy byłam już trochę niżej, zobaczyłam grupkę ludzi stłoczonych na brzegu rzeki. Zboczyłam z drogi, żeby do nich podejść. W pobliżu śpiewał ptak, a na ziemi leżała kobieta. Odsunęłam ludzi i podeszłam bliżej. Była drobna, młoda i piękna. Czasami wyobrażam sobie, że jest taki ptak, który śpiewa tylko dla mnie.



Fragment zbioru opowiadań „Parandei hast(„Jest taki ptak”), wydawnictwo Fekr-e ruz, Teheran 1997.
Tłum. Joanna Hrehoruk