ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (267) / 2015

Artur Zaborski, Ester Martin Bergsmark,

HOMOFOBIA W SZWECJI ISTNIEJE

A A A
Artur Zaborski: „Coś musi się stać” to ekranizacja powieści. Jestem ciekaw, co cię w niej zainteresowało.

Ester Martin Bergsmark: Książkę napisał jeden z moich najlepszych przyjaciół. Zanim ta została ukończyła, czytałam jego notatki. Pozostawiły one we mnie wiele obrazów, które nie opuszczały mnie przez długi czas. Zależało mi, żeby poskładać je i ułożyć z nich film.

A.Z.: Obraz jest dla ciebie najważniejszy?

E.M.B.: Film jest sztuką audiowizualną. Obraz jest dla mnie szalenie ważny, ale dźwięk też jest niezwykle istotny. Pracowałam nad bardzo delikatnymi dźwiękami. W scenie, kiedy Sebastian ogląda odcisk stopy Andreasa na ścianie, słychać brzmienie topiącego się na patelni masła. Naprawdę zależało mi na zrobieniu filmu, który oddziałuje na zmysły widza. „Coś musi się stać” to film, który możesz powąchać i posmakować.

A.Z.: Oddziałując na zmysły, wywołujesz niemal skrajne emocje.

E.M.B.: Na początku filmu pojawia się scena, w której ktoś uderza Sebastiana w głowę. Najpierw – po grymasie na jego twarzy – wydaje nam się, że chłopak cierpi. Jednak szybko można zauważyć, że naprawdę doświadcza też przyjemności. Zależało mi właśnie na połączeniu tych dwóch skrajnych odczuć. Chciałam balansować na granicy bólu i przyjemności, stanąć na skraju ich obu, ale z tego skraju nie spaść.

A.Z.: Ekstaza w cierpieniu to jeden z głównych chrześcijańskich motywów. Jak ma się takie odniesienie do laickiej Szwecji, w której toczy się akcja filmu?

E.M.B.: Szwecja określa się mianem świeckiego państwa, ale w moim mniemaniu to kraj chrześcijański. Wspomniane odniesienia pojawiają się w moim filmie, kiedy patrzymy na krew, chusteczki, pietę, cielesność i tym podobne rzeczy utożsamiane z religią. Ponadto w książce, na której oparłam scenariusz, pojawia się historia św. Sebastiana, chrześcijańskiego męczennika, którego przywiązano do drzewa i potraktowano strzałami z łuku. Mój film jest bliski jego przedstawieniom w malarstwie, ale Sebastian nie daje się przywiązać do drzewa. On odchodzi od drzewa. Chrześcijaństwo oparte jest na cierpieniu, a nawet radowaniu się nim. Mój bohater nie pozwala się zdefiniować chrześcijaństwu. Sam decyduje o tym, czy cierpienie jest dla niego radością.

A.Z.: Co czyni z niego indywidualność, osobę nierozumianą przez społeczeństwo.

E.M.B.: Myślę, że i Sebastian, i jego kochanek, Andreas, są odszczepieńcami. Obaj są romantykami, marzycielami. Chcieliby, aby życie było dla nich czymś więcej niż jest. Są znudzeni otaczającą ich codziennością. Chcieliby, żeby ich codzienność była jak z filmu. Sama czuję się bliska im obu. Zdecydowanie zagadałabym do nich na ulicy (śmiech).

A.Z.: Jesteś romantyczką? Co to dla ciebie znaczy?

E.M.B.: Chcę widzieć piękno w okropnych sytuacjach, jak Sebastian. Czuję, że wiele rzeczy dookoła mnie jest magicznych. Chodzę z głową w chmurach, jestem marzycielką, śnię na jawie.

A.Z.: Kino często jest określane mianem snu.

E.M.B.: Dla mnie kino jest realistyczne, prawdziwe.

A.Z.: Ten realizm wynika z tego, że wyrastasz z dokumentu czy może z dziedzictwa manifestu DOGMA?

E.M.B.: Moje filmy dokumentalne były kreacyjne. Posługiwałam się w nich statyczną kamerą. W „Coś musi się stać” chciałam pokazać poszukiwania człowieka, jego tęsknotę za czymś. Kamera z ręki bardziej tu pasowała. To raczej dziedzictwo kina lat 70. XX wieku, kiedy kręcono na 16mm. Mam tu na myśli kino Johna Cassavetesa i jemu podobnych.

A.Z.: W „Coś musi się stać” przedstawiłaś swoją ojczyznę jako kraj, w którym homofobia nie jest niczym niezwykłym. Tymczasem w Polsce lubimy myśleć o Szwecji jako o Ziemi Obiecanej dla homoseksualistów.

E.M.B.: Szwedzi uważają, że swoim filmem próbuję ich prowokować. Szwecja uchodzi za kraj tolerancyjny, ale moi rodacy przez tolerancję rozumieją dążenie do tego, by wszyscy byli tacy sami i nudni. Ale ja nie chcę prowokować. Kiedy pokazywałam film w Turcji, Pakistanie czy Republice Południowej Afryki, bardzo podobał się widowni. W Skandynawii już mniej, ale Skandynawowie to przedziwne społeczeństwo, dlatego teraz mieszkam w Berlinie, który jest prawdziwy, wielokulturowy. Homofobia w Szwecji istnieje, chociaż mamy bardzo przyjazne dla mniejszości seksualnych prawo, pozwalające homoseksualistom zakładać rodziny. Szwedzi akceptują homoseksualistów, jeśli ci zachowują się „normalnie”. Jeśli zaś nie stosują się do normy, próbują odstawać, wyróżniać się, wtedy zachowania homofobiczne stają się czymś powszechnym. Nie przesadziłam w ukazywaniu ich w swoim filmie.

A.Z.: Szwedzi zawracają odstających do szeregu?

E.M.B.: Myślenie, że każdy problem da się rozwiązać, jest niedojrzałe. Jeśli ktoś ma problem, nie oznacza to, że inni potrafią mu pomóc. Szwedzi (i nie tylko) lubią kategoryzować: ty jesteś taki i taki, i masz problem z tym i z tym. Nie potrafimy zrozumieć, że sami mamy mnóstwo problemów, które inni chcieliby rozwiązać w taki sam sposób. To właśnie czyni świat porąbanym. Jest w tym pewien gwałt na granicach naszej indywidualności i tolerancji.

A.Z.: W twoim filmie bohaterowie też dopuszczają się stosowania wobec siebie kategoryzacji.

E.M.B.: Bo to historia o dojrzewaniu. Andreas wydaje się już na początku dojrzały, ale musi dopiero dorosnąć do świadomości, że nigdy nie będzie sobą w takim wydaniu, w jakim chciałby siebie widzieć.

A.Z.: Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że granica dojrzałości, szczególnie tej emocjonalnej, stale przesuwa się w górę, że dojrzewamy coraz później?

E.M.B.: W czasach, kiedy przeżywamy odradzanie się faszyzmu i nazizmu, a w siłę rośnie skrajna prawica, określenie ludzi mianem niedojrzałych wydaje się odpowiednie. Ludzie nie potrafią wyjść poza własny punkt widzenia. Niedojrzałość towarzyszy nam bardzo długo.

A.Z.: Czy z powodu podjęcia ryzykownego tematu miałaś problemy z finansowaniem filmu?

E.M.B.: Proces finansowania trwał wiele lat. Ludzie mieli problem z tym, że to nie jest klasyczny film. Długo musiałam przekonywać do siebie decydentów.

A.Z.: Robiąc ten film, myślałaś o regularnej widowni czy o środowiskach LGBTQ?

E.M.B.: Myślałam o wszystkich. Uważam, że wiele dziewcząt i kobiet przejrzy się w tej historii, tak samo jak ludzie ze środowisk LGBTQ. To film o miłości, a nie o historii coming outu czy godzenia się ze swoją seksualnością.

A.Z.: Niewątpliwie przysłużyła się temu Saga Becker, główna aktorka. Jak na nią trafiłeś?

E.M.B.: Saga jest transseksualistką, dorastała jako chłopak. Szukałam aktorów androginicznych. Niestety, do żadnego z nich nie byłam przekonana. Pewnego dnia dostałam maila z małego miasta w Szwecji. Był on od Sagi, która napisała, że czytała książkę, a przedstawiona w niej historia jest jej niezwykle bliska. Zapytała, czy może przyjechać na casting, okazało się, że pasuje idealnie.