ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (69) / 2006

Anna Wróblowska,

NORMA PRAWIE WYKONANA

A A A
Chorzowska premiera „West Side Story” (8 kwietnia 2006) odbyła się w 49 lat po amerykańskiej prapremierze. Realizatorzy przedstawienia – z reżyserem Laco Adamikiem na czele – zapowiadali odmłodzenie musicalu i przystosowanie do współczesnych realiów. Miało być świeżo, młodzieżowo, po prostu – „trendy”. Mimo usilnych starań i kilku miesięcy ciężkiej pracy zespołowi Teatru Rozrywki nie udało się wykonać stu procent normy. Lifting nie zakończył się pomyślnie. Trzygodzinne przedstawienie jest dość równe, aczkolwiek ogląda się je raczej obojętnie. Widza niczym się tu nie zaskakuje, nie szokuje, nie zmusza do myślenia, nie wywołuje ani jednej emocji. A szkoda, bo potencjał tkwiący w samym musicalu jest ogromny i pozwala twórcom rozwinąć skrzydła.

Fabuły „West Side Story” nie trzeba nikomu przedstawiać, jest bowiem swobodną adaptacją Szekspirowskiej historii Romea i Julii. Jednak libretto Arthura Laurentsa spłyca tragiczną historię miłosną wszechczasów do błahej opowieści o parze nastolatków, pragnących naprawić świat z pomocą silnego uczucia, jakie ich łączy. Chorzowska inscenizacja przedstawia kochanków jako osobowości nieskomplikowane, jednowymiarowe, pozbawione głębi. Tym bardziej, że główne role przypadły w udziale wokalistom, a nie aktorom: postać Tony’ego odtwarzają Łukasz Skrodzki i Michał Gasz, zaś w rolę Mariji wcieliły się Anna Ozner i Joanna Trafas. Na scenie widzimy więc ich samych, a nie fikcyjne postaci. Prywatne osobowości wykonawców zdominowały świat przedstawiony utworu. Jakby w kontraście do nastolatków pozostaje postać Anity – kobiety doświadczonej przez los, targanej emocjami (cudowna kreacja Anny Sroki rozsadzającej swoją energią i głosem całą scenę). Jest to kobieta z krwi i kości, która wie, czego chce i wytrwale dąży do zrealizowania swoich celów. Pozostałe postacie są dla niej bezbarwnym tłem, zwłaszcza, że niektóre role epizodyczne zostały powierzone tancerzom i bardzo często brzmią w ich wykonaniu jak zbiór kwestii wyuczonych na pamięć. Dziwi tylko fakt, że postacie dorosłych odegrane przecież przez zawodowych i doświadczonych aktorów (Mirosław Książek, Jacenty Jędrusik, Adam Szymura) również są papierowe, pozbawione jakiejkolwiek indywidualności. Z tego tłumu wyróżnia się jedynie postać Doca, kreowana przez Andrzeja Kowalczyka. Jest on swoistym głosem sumienia próbującym przywołać młodych do porządku, starającym się uniknąć tragedii, która wisi w powietrzu. Ale tragedia jest niemożliwa do uniknięcia: młodym bowiem – jak to często w życiu bywa – wydaje się, że są mądrzejsi i ani im w głowach słuchanie rad doświadczonego człowieka. Notabene, jedynego, który jest po ich stronie.

Mocną stroną chorzowskiego przedstawienia jest scenografia Milana Davida. Stwarza ona wiele możliwości odczytania. Dominujące nad sceną światła stadionowe od razu sugerują nam, że oto będziemy mieć do czynienia z meczem-walką dwóch zwaśnionych grup. Ciekawym rozwiązaniem jest użycie tak zwanych skosów, stanowiących doskonałe pole do manewrowania ruchem scenicznym. David maksymalnie wykorzystał warunki techniczne Teatru Rozrywki, adaptując na potrzeby spektaklu balkon widowni i boczne kulisy, a także odsłaniając maszynerię teatralną znajdującą się po bokach sceny. Dzięki temu uzyskał wrażenie surowości tych przestrzeni, wrogości ilustrującej nastroje panujące wśród bohaterów. Choć scenografia wypełnia duży obszar przestrzeni chorzowskiego teatru – nie przytłacza jednak widza w żaden sposób, a często wręcz sprawia wrażenie niewidocznej.

Powinność nakazuje wspomnieć o kostiumach Doroty Roqueplo, które były eklektyczne i stereotypowe. Ubrała ona antagonistyczne grupy w kostiumy poważnie nadgryzione zębem czasu. I tak – banda Jetów paraduje w strojach ociekających kiczem lat 80., zaś Sharki przyodziane zostały w śliczne ubranka z lat 50., kiedy to szczytem mody były kloszowane spódnice na ogromnych halkach i grochy zdobiące każdą część garderoby. Autorka kostiumów postawiła na monochromatyczność: przedstawiciele Jetów ubrani są na czarno, Sharków na czerwono (przecież nie mogło się obyć bez czerwieni skoro to gorący Latynosi). Zabieg ten po raz kolejny dowodzi stereotypowego myślenia Polaków o innych nacjach; ale – z drugiej strony – daje mniej spostrzegawczym widzom jasną odpowiedź na pytanie „who is who” w tym spektaklu.

Wiele do życzenia pozostawia także reżyseria Laco Adamika. Widz często może odnieść wrażenie, że reżyserowi zabrakło pomysłu na wykonanie danej sceny. Jako przykład podać można pięciominutową uwerturę, której jedynymi bohaterami są scenografia i oświetlenie. Pojawiają się także dłużyzny, jak chociażby scena balkonowa, stylistyką nawiązująca do brazylijskiej telenoweli. W sytuacji, w której reżyser nie panuje nad przedstawieniem, nawet w zespole zawodowych aktorów może zapanować nieład, a co dopiero przy pracy nad spektaklem, w którym większość artystów jest wokalistami. Skutki pozostawienia zespołu samemu sobie są widoczne gołym okiem. Poza wspomnianymi: Anitą i Dokiem nikt nie wie tutaj, co gra i w jakim robi to celu. Postaci są jak dzieci błądzące we mgle, porzucone przez nieodpowiedzialnego ojca. Ojcem zastępczym dla tych dzieci starał się być Jarosław Staniek, dlatego też spektakl jest perfekcyjnie dopracowany choreograficznie. Za sprawą dynamicznej i efektownej choreografii pozwolił całemu zespołowi na zaprezentowanie swoich umiejętności tanecznych. Najmocniejszą stroną tej choreografii są – jak zwykle u Stańka – sceny zbiorowe: przemyślane w każdym, najdrobniejszym szczególe, ekspresyjne. Gdyby ograniczyć chorzowskie przedstawienie do teatru tańca, efekt byłby o niebo lepszy.

Mimo wspomnianych niedociągnięć spektakl „West Side Story” z pewnością będzie się cieszył ogromną popularnością „Rozrywkowej” publiczności. Coraz częściej bowiem widzowie tego teatru oczekują od niego tylko i wyłącznie rozrywki. Chcą się odprężyć, posłuchać dobrej muzyki, czasami wzruszyć. W pewnym sensie można to zrozumieć. Nie można jednak zapominać, że chorzowski teatr odwiedzają także widzowie, którzy oczekują od refleksji i głębszych przeżyć. Niestety, wydaje się, że dyrektor Dariusz Miłkowski często o nich zapomina, schlebiając gustom mniej wybrednym. Pozostaje mieć nadzieję, że następna premiera – „Canterville Ghost” wg noweli Oscara Wilde’a spełni oczekiwania także widzów „wymagających”. Może tym razem uda się wykonać 100% normy...
Leonard Bernstein, Arthur Laurents „West Side Story”. Przeł. Roman Kołakowski. Reż. : Laco Adamik. Choreografia: Jarosław Staniek. Scenografia: Milan David (Czechy). Kostiumy: Dorota Roqueplo. Kierownictwo muzyczne: Jerzy Jarosik. Teatr Rozrywki w Chorzowie. Prem. 8 kwietnia 2006.