ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (69) / 2006

,

AVALANCHE

A A A
„Połączenie”. EMI Music Poland, 2006.
Okoliczności powstania tej płyty zdają być dziwne i jak dla mnie nieco zagmatwane. Studiując wkładkę, natknąłem się na dwa elementy, które po połączeniu (choć myślę, że nie o takie połączenie chodzi zespołowi) prowadzą do niezbyt optymistycznej konkluzji. Płyta jest poświęcona Oświęcimiowi, miejscu, które z racji swej przerażającej historii krzewi idee pokoju i tolerancji – pisze o tym we wkładce sam prezydent miasta. Jednocześnie zespół w tej samej wkładce dziękuje urzędowi miasta za wsparcie swego projektu.

W tym miejscu rodzi się kilka pytań. Czy gdyby Avalanche nie musiał dziękować urzędowi miasta, poświęciłby swój debiut Oświęcimiowi? Czy płytę „Połączenie” należy traktować wyłącznie jako nośnik artystycznych wizji, o których za chwilę, czy też muzyka jest tu na drugim planie, ponieważ na pierwszy plan wybija się promocja miasta? Czy ktoś przed wydaniem tego krążka do końca przemyślał zestawienie ze sobą umieszczonych na wkładce słów Józefa Szajny, byłego więźnia obozu KL Auschwitz: „...umiera się kilka razy, a żyje się tylko raz...” z fragmentem tekstu jednego z utworów: „szukaj pozytywnych wrażeń / niezależnie od wydarzeń”? Czy przy utworach z „Połączenia” można się bawić? Czy fani zespołu, w trakcie jego występu słysząc utwory z tej właśnie płyty powinni stać w zadumie, czy też mogą szaleć i zachowywać się jak na tradycyjnym koncercie, jak robią to fani Lao Che, słysząc kompozycje z „Powstania Warszawskiego”? Obydwie płyty dotyczą tego samego okresu historycznego, ale mimo wszystko płyta Lao Che mówi o ludziach znajdujących się w diametralnie odmiennych warunkach niż więźniowie obozów koncentracyjnych.

Debiut Avalanche (wspomniane „wizje artystyczne”) jest na tyle bezpłciowy, nijaki, pozbawiony wyrazu i kształtu, że znalazł posłuch w dużej wytwórni fonograficznej i chyba nie jest to dla nikogo zaskoczeniem. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do muzyki dla wszystkich, czyli dla nikogo. Zespół kompozycjami oscyluje między opolskimi debiutami, Marcinem Rozynkiem, piosenką studencką i Myslovitz. Czyli wg EMI Music Poland jest zapotrzebowanie na tego rodzaju twórczość. Twórczość epatującą wtórnością, ogranymi do bólu motywami muzycznymi, brakiem oryginalności, mierną siłą artystycznego oddziaływania i nudą. Oczywiście nikt nie oczekuje, że wykonawca, który na pierwszy rzut oka i ucha przypomina kolejny skład powstały na bazie zespołu Rojka i Negatywu (Penny Lane) odkryje Amerykę, znajdzie kielich św. Graala i odpowie na pytanie dlaczego jest tak, jak jest? Ale chyba są jeszcze jakieś granice przyzwoitości.