ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (271) / 2015

Artur Zaborski, Mark Monheim,

DORASTANIE NIGDY SIĘ NIE KOŃCZY

A A A
Artur Zaborski: Skąd wziął się pomysł na film o nastoletniej samobójczyni?

Mark Monheim: Jak to zwykle bywa ze wspaniałymi pomysłami – przyszedł do mnie w ciągu nocy, kiedy nie mogłem spać. Zapewne przyłożył się do tego film „Juno”; ten był niewątpliwie inspiracją. Bardzo spodobało mi się podejście twórców, którzy z poważnego tematu – bo przecież takim niewątpliwie jest ciąża nastoletniej dziewczyny – zrobili komedię. Zacząłem się zastanawiać, co jeszcze może się przytrafić osobie w wieku bohaterki, co może zaburzyć jej codzienność. Sam w jej wieku byłem uzależniony od czarnych myśli. Słuchałem metalu, malowałem w zeszycie do matematyki czarne obrazki, których głównym tematem były groby i wojna. Nigdy nie popchnęły mnie one ku samobójczym myślom, ale to właśnie w tę stronę zdecydowałem się skierować swoją bohaterkę. Napisałem zaledwie kilka linijek na ten temat, po czym zwróciłem się do Martina Rehbocka z pytaniem, czy chciałbym napisać scenariusz o młodej dziewczynie, która decyduje się na samobójstwo na początku filmu, jednak spotyka ją niepowodzenie. Po tym, jak budzi się w szpitalu, dochodzi do wniosku, że nie był to najlepszy pomysł. Ale co z tego, skoro wszyscy dookoła niej panikują, uważając, że sytuacja może się powtórzyć. Jest więc pod stałą obserwacją otoczenia, które ukrywa przed jej wzrokiem niebezpieczne narzędzia w rodzaju noży czy nożyczek. Szczególnie jej matka ma na tym punkcie obsesję. Taki był początek, bardzo komediowy.

A.Z.: Napisaliście scenariusz wspólnie. Dlaczego postawiliście właśnie na ten gatunek?

M.M.: Jeszcze dziesięć lat temu powiedziałbym, że film jest wartościowszy, jeśli jest poważny, zrobiony na serio. Zwłaszcza jeśli pozbawia nadziei, nazwałbym go filmem dotykającym prawdziwego życia. Dziś myślę już inaczej. Uważam, że trzeba nieść ludziom nadzieję, a jej przekaźnikiem jest bez wątpienia kino, które i dostarcza rozrywki, i pokazuje widzom tematy, z którymi nie chcą się mierzyć na co dzień. Komedia jest do tego idealnym gatunkiem.

A.Z.: Wykorzystałeś własną biografię w opracowaniu scenariusza?

M.M.: Żeby pisać o nastoletniej dziewczynce, nie trzeba nią być. Wszyscy przeżywamy pewne wspólne doświadczenia, takie jak śmierć kogoś bliskiego czy momenty, kiedy wydaje nam się, że wszystko jest bez sensu. Chociaż jest nas tak wielu, w gruncie rzeczy żyjemy pod jednym niebem. Kiedy obserwuje się rodzinę zasiadającą do stołu, odkrywa się, że każda z osób jest naładowana emocjami, które mogłyby doprowadzić do wybuchu, gdybyśmy zaczęli się ze sobą konfrontować. Żeby żyć razem, musimy nad tymi uczuciami panować. Tego typu obserwacje posłużyły nam do zbudowania scenariusza. Nie musieliśmy korzystać z własnych biografii. Skorzystaliśmy z biografii każdego, bo każdy był kiedyś młody.

A.Z.: Realizm był dla was ważny?

M.M.: Realizm był dla nas istotny, ale nie zdominował produkcji. Na przykład język, którym mówią bohaterowie, nie jest językiem dzisiejszej niemieckiej młodzieży. To jest nasz język. Zdecydowaliśmy o użyciu go, kiedy rozmawialiśmy z młodymi ludźmi, bo oczywiście przeprowadziliśmy badania na potrzeby dzieła. Uznaliśmy, że jeśli spróbujemy właśnie ich język włożyć do filmu, wtedy nie wybrzmi on prawdziwie, będzie to jedynie imitacja. Tymczasem publiczność musi uwierzyć w kreację na ekranie, wziąć ją za coś rzeczywistego. Naszą strategią było stworzenie wiarygodnych postaci. W ich usta włożyliśmy naszą mowę, bo nią umiemy się posługiwać najlepiej.

A.Z.: Wiarygodnie udało wam się też przedstawić sam proces dorastania. Z waszego filmu, podobnie jak z zeszłorocznego „Boyhood” Richarda Linklatera, wynika, że nie ma takiego doświadczenia, po którym stajemy się dojrzali. Na dojrzewanie składa się szereg drobnostek, małych rzeczy.

M.M.: Posunąłbym się w tym twierdzeniu dalej – wydaje mi się, że dorastanie to proces, który nigdy się nie kończy, trwa całe życie. Bardzo często mam wrażenie, że mentalnie jestem siedemnastolatkiem i że niczego się nie nauczyłem przez ostatnich dwadzieścia pięć lat. Dojrzewanie zaczyna się w momencie, kiedy przychodzisz na świat. Nie ma takich punktów na osi życia, które wyznaczają początek i koniec tego procesu. Mam dwójkę dzieci. Mój syn ma pięć lat, a moja córka trzy. Syn idzie w tym roku do szkoły. Patrząc na niego, widzę bezbronną istotę, niemowlaka, a on zawzięcie walczy o swoją niezależność. W nim proces dojrzewania już dawno się zaczął, obserwuję i doświadczam go. Przyjęło się pojmować wiek szesnastu, siedemnastu lat za taki, kiedy twoja seksualność dochodzi do głosu, więc określa się ten czas wchodzeniem w dorosłość. Wtedy też pojawia się największa presja otoczenia, które wymaga od ciebie, żebyś był kimś, żebyś określił swoją tożsamość. Od mojego syna nikt tego jeszcze nie wymaga, dlatego też nikt nie mówi na tym etapie o dojrzewaniu. On się nie martwi tym, czego chcą od niego inne dzieci. Nastolatkowie już zwracają na to uwagę, przejmują się innymi, chcą być częścią grupy. Z drugiej strony, nie mają też ochoty grać kogoś innego, chcą być sobą, chcą być zaakceptowanymi takimi, jakimi są. Są rozdarci między masą i indywidualnością. Ten wybór to niewątpliwie kolejny krok w procesie zwanym dojrzewaniem, ale na pewno nie jego finał.

A.Z.: Czyli wrażenie z końcówki filmu, że wasza bohaterka jednak dojrzała, jest mylne?

M.M.: Można odnieść takie wrażenie, bo w istocie portretujemy ją jako osobę, która nie poddaje się już dziecinnemu zachowaniu. Ale jeśli spojrzymy na innych bohaterów tego filmu – matkę, psychiatrę, chłopaka matki – odkryjemy, że im także zdarza się dziecinnie zachowywać. Co zresztą mnie samego bardzo cieszy.

A.Z.: Próba samobójcza to dziecinne zachowanie?

M.M.: Zabrzmi to okropnie w tym kontekście, ale owo wydarzenie – dziecinne czy nie – wszystkich czegoś nauczyło. Wzburzyło ocean emocji, uświadomiło poszczególnym osobom, jak wielkie są ich uczucia do bliskich. Charleen odkryła zaś, że życie ma także swoją pozytywną stronę.

A.Z.: Dla takich odkryć potrzebujemy filmów z gatunku coming of age?

M.M.: Filmy z tego gatunku pokazują czas, kiedy kształtujemy naszą tożsamość, umacniamy ją, stajemy się sobą. Wcześniej myśli się głównie na temat tego, kim chce się być, a nie kim się jest. Nawet mając osiemdziesiąt lat, wciąż ponosisz konsekwencje metamorfozy, jaka przytrafia ci się w okolicach dwudziestki. Sam wciąż słucham muzyki, która wtedy mi towarzyszyła, rozwijam swoje zainteresowania, które wtedy się pojawiły. To był niesamowity czas w moim życiu, pełen emocji, myśli – bo przecież wtedy nie miało się więcej zajęć niż szkoła. Intensywnie odczuwało się kontakt z innymi ludźmi. Wydaje mi się, że każdy zapamiętuje ten moment swojego życia. Dzięki temu filmy z gatunku coming of age znajdują swoją widownię, cieszą się popularnością. Podobnie jest z filmami o miłości, ten temat także dotyczy wszystkich, ale nie zadajemy sobie pytania, po co mielibyśmy te filmy oglądać, dla jakich odkryć. Kiedy robisz filmy o nastolatkach, zawsze musisz się z tego tłumaczyć.

A.Z.: To także film o rodzicielstwie i związanych z nim problemach.

M.M.: Lubię myśleć, że to film o doświadczeniu bycia matką. Charleen jest córką dla swojej matki, która jest córką dla swojej matki i tak dalej. To kolejny proces, który jest ciągły. Ale chociaż powtarza się od zarania, nie jest opanowany. Każda matka musi przejść przez niego sama, tak samo jak każdy sam musi przejść przez czas – nazwijmy go umownie – dojrzewania. Chodzi mi o ten moment przejścia, o którym tu już rozmawialiśmy, kiedy stajesz się sobą, kształtujesz swoją tożsamość. To szok także dla rodzica, który traci nad swoją pociechą kontrolę. Nagle okazuje się, że to już nie jest twoje dziecko, tylko niezależna, równorzędna osoba. Wolę więc określenie „film familijny” zamiast coming of age.

A.Z.: Na koniec muszę powiedzieć, że film w Polsce wchodzi na ekrany kin wcześniej niż w Niemczech, gdzie powstał. To dość zaskakująca sytuacja.

M.M.: Film najpierw zjeździł festiwale w Niemczech, gdzie zyskał ciepłe przyjęcie. Podobnie zresztą za granicą – w Hiszpanii czy Włoszech. Możemy chyba zaryzykować stwierdzenie, że podoba się publiczności. Polska to nowoczesny kraj, który zna się na dobrych rzeczach, nic więc dziwnego, że pokażecie go jako pierwsi (śmiech).