ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (272) / 2015

Weronika Stencel,

SENS POSZUKIWAŃ - POLE DRAMATYCZNYCH PRZYPADKÓW

A A A
Moje doznania rozciągają się na kilku rozległościach o wymiarach 170x140cm. Pomiędzy nimi przebywam parę kroków, stawianych nieuważnie. Ciągle patrzę na pole malarskich poczynań, które zdarzają się na moich oczach na nowo. Może stać się tak, że kichnę, że w tym moim zewnętrznym świecie postrzegań wyznaczę dźwięk krótkiego parsknięcia, w stosunku do wewnętrznych kaszlnięć obrazów. Które z nich są przypadkowe?

Maciej Linttner wyznacza „170x130 [Pole dramatycznych przypadków]”. Zamknięcie tematu w kwadratowych nawiasach otwiera znaczenie wystawy malarskiej. Odczuwalnym fundamentem wszystkich prac jest wychodząca spod grubej warstwy kolorystycznej pustka, na którą naniesiono Sugerowanie. W obręb przypuszczalnych relacji elementów zaproszona zostaje Różnorodność. Byty znaczeniowe, powstające z pędzla, wydobyte z gęstości farby, w wyważeniu kolorystycznej kompozycji brzmią jak imiona, jak osoby, które przemawiają do nas niewyraźnie. We fragmencie obrazu w lustrzanych odbiciach widzimy słowa: „JAK ZWYKLE NIC”, napisane kredą. Przywołują ulicę, gdzie pochyla się nad nimi Matka Boska muralowa, postać stworzona tą techniką. Opiekunka niezrozumienia, żart dla dziwaków, którym ciągle się wydaje. Oglądając wystawę, ma się wrażenie, że każda kreska na ścianie marzy, by zostać literą, chciałaby zacząć znaczyć. Poszczególne punkty nawzajem na siebie wskazują, zmuszają wzrok do ruchu, jakby chciały pospacerować po płaszczyźnie obrazu. W tym momencie to nasze przypuszczenie staje się jedynym słusznym wyznacznikiem na polu niedookreślenia. Ma prawo, bo przedstawienie domaga się postrzegania i odczucia. Stawia nas oko w oko z osobistym skojarzeniem, z którego biegnie kolejna linia. Niepojęta geometria zdarzeń. Złożoność kierująca palec wskazujący w odbiorcę. Palec prosty jak ołówek, którym da się wypisać parę chceń na myślowej kartce, a potem, jakby nigdy nic, wymazać gumką. Wybór w obrębie przerażającej pustki.

Decydujące staje się więc to, że to ja staję przed wystawą i dowiaduję się, czym jest dla mnie. Patrzę w mroczną gęstość zdarzeń. Jakie to szczęście, że ma się wokół siebie treści, których nie wolno ignorować, że to kolejna szansa na zrozumienie – przede wszystkim siebie. I nagle rodzi się we mnie przekonanie, że wzruszać umiem się tylko wtedy, gdy istnieje we mnie samozaparcie dostrzegania. Przerażający wymiar prac Linttnera to ukazanie wydźwięku golizny w układzie rzeczywistości. Nagle dowiadujemy się, że istnieje strach, że trzeba decydować, brać odpowiedzialność za to, co dla nas ważne i znaczące.

Na pierwszym obrazie znajduje się tekst, tworzący malarskie tło. Odczytywanie go w całości jest uporczywe, lecz stanowi jedyny komentarz autorski, który w ciekawy sposób podsumowuje wydźwięki prac. Niezwykle wzruszający, bo niepoprawny i prosty, a jednak celujący w obręb moich doznań: „Wiem też, że istota tkwi w spojrzeniu i przy odrobinie wyobraźni można malowany obraz zobaczyć od środka i znaleźć się pomiędzy warstwami świeżo położonej farby. Żadne mózgowe zwoje, kumać wiele nie trzeba by zrozumieć inaczej. Nie każdy ogień można ugasić znęcając się nad własnym ciałem. Nie trzeba też wszystkiego opierać na znaku krzyża, koła czy kwadratu, raczej na krokach własnych co do umierania prowadzą na szczęście. Nie zmienisz tego, że jesteś niczym i z niczego powstały twoje ideały. Chce szukać siebie wobec siebie, a nie wobec czasu i miejsca w którym akurat się znalazłem”.

Wystawa emanuje przekonaniem, że zdarzenia w obrębie wyznaczonego pola to ciągłe borykanie się z reakcją na przypadek. Zionie strachem świadomości, że nie mamy wpływu na pewne sytuacje, że wciąż potrzebny jest trud zapamiętywania tego, co za chwilę umyka, kim w istocie jesteśmy w stosunku do zapisanych obrazów i wspomnień. Nagle może się okazać, że układ odniesienia przypadkowo zmienił się, bo wciąż stajemy się w czasie. To skomplikowane w swoim matematycznym ciągu, którego zrozumienie wymaga trudu. Kiedy centymetr decyduje o tym, że potykamy się o własny but. Wszystko liczby, układy, strefy, figury, wzory, obliczenia. Jednak najważniejsze zdaje się uchwycenie własnej sylwetki, czasem chęć zmienienia położenia o jeden centymetr. Wszystko w ciągłym wypatrywaniu zmian. Maciej Linttner na kilku obrazach posługuje się malutkimi fotografiami, na których doza sentymentalności podkreśla upływ czasu. To wręcz centymetrowe wymierzenia postaci w niewyraźnych konturach bycia, których szczegółowe pomiary mają w sobie pokłady rozpaczy, uporczywej chęci znaczenia. Faktycznie, ma się wrażenie, że upływ czasu realizuje się w pełni swego pola semantycznego, również przez sylwetki postaci znajdujących się nad wodą na załączonym zdjęciu. Sedno jest płynne.

Na innym obrazie jedna z postaci sugeruje swym położeniem, że być może styka się z samą śmiercią, gdzieś w obrębie pustego lasu, czyli paru gęstych kresek. Białe gałęzie i brązowe malarskie szarpania zdają się chwytać w garść samo sedno gleby, głębi ziemi. Wtedy właśnie realizują się znaczenia autorskich refleksji z tła pierwszego obrazu: „Zaciągnąć się można jak papierosem chwilą złudzenia, że jesteśmy nie przypadkiem i ten film i ten obraz i ta muzyka. Można wspominać i mieć pogląd, przodków i szafę ubrań i buty od projektanta, zadzierać nosa, toczyć dysputy, może akurat czas będąc łaskawy zostawi o nas wspomnienie, nic to jednak wobec wiatru co za sobą ciągnie ludzkie domostwa jak babie lato i rozsiewa po polach w mgnieniu słonecznego światła ludzkie pragnienia, dążenie i inne widzimisię. A w miejscach naszych korzeni gleba przytula już inne nasiona, może tak złe jak czarci syn”.

W końcu z obrazów wyłaniają się twarze. Albo ich niedokończenia, które bawią się swoimi rysami w otchłaniach tła. Sugerowanie portretowania niepokoi swoim niezdecydowaniem, jest jak rozpamiętywanie czegoś, co przypadkowo zaczyna znaczyć w naszej głowie. Czegoś, co może stać się odpowiedzią lub jej początkiem. Równie dobrze może milczeć, wpatrując się w zdziwienie odbiorcy, który nie potrafi odnieść się do niby-słów. W trakcie wystawy widzowi towarzyszy przekonanie, że wszystko to trzeba poskładać w całość, zarejestrować i włożyć w kategorię myślową, która uporządkuje przedstawienie.

Wyłaniające się twarze są coraz wyraźniejsze w swoim tleniu, coraz straszliwiej ukazują maskaradę zniekształceń. Nie da się ich nazwać. Ich posępny charakter budzi niepokój klaunady. Maski, które przyoblekają, to zapomniane, zniekształcone rysy znajomych skojarzeń. Są jak wspomnienie, które przykrył czas, przez co wyłaniają się z ciemnego tła. Ma się wrażenie, że ich narastająca gwałtowność patrzenia to efekt przypatrywania się odbiorcy. To jakieś przerażające uświadomienia, gdzie kreska i linia znaczą odniesienie do elementów twarzy, zarówno ich, jak i patrzącego. Rodzi się nawet pytanie, czy swoimi minami odgrywają scenę, wiedząc, że są obserwowane. Czekają na miny, reakcje z zewnątrz.

Na jednym z obrazów widzimy kawałek zdarzenia, postać wpatrującą się w okno. Zdaje się, że przenika ją nagła pewność, że jej odczucie jest tak mroczne jak krajobraz za oknem. Może przelewa się w oko, może w całkiem inny kształt. Ale to tylko tchnienie, ironia losu. Odniesienia mogą celować w obszar dzieciństwa, gdzie strach i spokój rodzą się pod wpływem nagłego bodźca, w zależności od dziecięcej wrażliwości, a właściwie czystej naiwności. Jest w tym wszystkim zawarta prostota chwili.

Kolejną niepewnością jest niedbały napis „NIE, TO COŚ”. Myśl zmienia bieg, to już nie jest „JAK ZWYKLE NIC”. Zaraz potem napis: „takie to losy nasze, gdzie inne nigdy nie będą”. Reszta rozważań staje się niezrozumiała, miesza się ze wzorami, prześwitami, obrazkowymi rzutami, zupełnie tak, jakby ktoś malował na odwrocie zeszytu, wydobywając z siebie podświadome chcenia, wyobrażenia, w atmosferze przypadkowości. Znowu gdzieś można się dopatrzeć lustrzanej zabawy w napis „jednak znaczą czasy, wiesz”, gdzie wybicia elementów, jakiejś postaci bawią się obszarem semantycznych figur w stosunku do obliczeń i matematycznych wzorów. Tak, jakby chciało się obliczyć ich bycie lub odbywanie.

Różnorodność zastosowanych środków w obrębie malarstwa (proste murale, fotografie, szkice, rysunek techniczny, użycie gęstych farb, tekst) rodzi kolaż znaczeniowy, w którym pojawiające się elementy gromadzą się warstwach obrazu. Ich rozmieszczenie to tylko pozornie przykładowy wewnętrzny układ przypuszczeń, także różnorodny we wnętrzu odbiorcy. Pola zlewają się w kolorystyczne majaczenia i wrażenie sennej narracji malarskiej. Sprytne ujęcie, to osobiste 170x130cm.
Maciej Linttner: „170x130 [Pole dramatycznych przypadków]”. 20 lutego – 30 kwietnia 2015. Galeria Ateneum, Katowice.