
NA TROPIE ZBRODNI (ZABÓJCY BAŻANTÓW)
A
A
A
Najnowszy film Mikkela Nørgaarda jest, podobnie jak literacki pierwowzór autorstwa Jussiego Adler-Olsena, kontynuacją opowieści o pracy niewielkiego Departamentu Q, którego zadanie polega na rozwiązywaniu niewyjaśnionych spraw kryminalnych. Rzadko zdarza się, by sequel był lepszy niż pierwsza część. „Zabójcy bażantów” są jednym z chlubnych wyjątków od tej reguły. „Kobieta w klatce”, przedstawiająca losy komisarza Carla Mørcka, była całkiem dobrym, poprawnym kryminałem, który nie pozostawał jednak zbyt długo w pamięci widza. „Zabójcy bażantów” natomiast, choć także nie są dziełem wychodzącym poza schematy, przyciągają sprawnie poprowadzonym wątkiem fabularnym i budzącymi zainteresowanie bohaterami.
Fabuła dotyczy pozornie zamkniętej, pochodzącej sprzed dwudziestu lat sprawy morderstwa dwójki rodzeństwa. Teoretycznie sprawca został wówczas postawiony przed sądem i wyszedł z więzienia po trzech latach. Ojciec zamordowanych, przekonany o innej niż oficjalna wersji wydarzeń, kontaktuje się z Mørckiem, prosząc go pomoc w wymierzeniu sprawiedliwości. Wkrótce okazuje się, że dowody, gromadzone latami przez pozornie szalonego mężczyznę, rzeczywiście wskazują, iż za zbrodnię odpowiedzialne są pozostające na wolności osoby z tak zwanych wyższych sfer.
W przeciwieństwie do „Kobiety w klatce”, nowy film Nørgaarda sięga do konwencji thrillera, a nie klasycznego kryminału. Dosyć szybko dowiadujemy się, kto odpowiada za okrutne morderstwo, a towarzyszące seansowi napięcie wynika głównie z obserwowania prowadzonego przez policjantów śledztwa, obfitującego w pełne emocji sceny. Dzięki prezentacji dwóch planów czasowych, widz dowiaduje się także, w jaki sposób przebiegały tragiczne wydarzenia, które próbują obecnie zrekonstruować detektywi. Tym samym odbiorca ma szansę poznać niemal od podszewki świat zbrodni i stopniowo przekonywać się, jak niewiele może dzielić młodzieńcze, jakby się zdawało, wynikające z nudy występki od bestialskich przestępstw. Co więcej, czyny te nie mają żadnego racjonalnego uzasadnienia – sprawiają wrażenie zaspokajania czysto sadystycznych pragnień, ukazując tym samym patologię i zło ukryte w ludziach cieszących się powszechnym szacunkiem.
Mocną stroną filmu jest posępna, surowa atmosfera, z której słynie skandynawskie kino. Przepełnione przygaszonymi barwami ujęcia doskonale komponują się z mrokiem, jaki panuje w świecie przedstawionym i który w różnym stopniu cechuje poszczególnych bohaterów. Jednym z nich jest detektyw Carl Mørck, przekonująco zagrany przez Nikolaja Lie Kaasa. Ów mrukliwy, zrażający do siebie ludzi samotnik przywodzi na myśl bogartowski typ postaci rodem z kina noir. Podobnie jak w pierwszej części serii, ukazana zostaje zarówno jego nieporadność w sferze stosunków międzyludzkich, jak i całkowite zaangażowanie w prowadzone śledztwo, o którym świadczy dążenie za wszelką cenę do poznania prawdy. W „Zabójcach bażantów” uwagę zwraca psychologiczne pogłębienie postaci, budowane między innymi poprzez pozornie nieznaczące sceny, takie jak przyniesienie przez Carla do biura osamotnionego po śmierci właściciela kota. W ten sposób widz poznaje wrażliwszą, „ludzką” stronę natury bohatera, ukrywaną za maską nieprzystępnego twardziela. Scena z kotem i przebiegająca na jego temat rozmowa w biurze jest także jednym z kilku momentów, które dzięki komicznemu pierwiastkowi rozładowują ponurą atmosferę świata przedstawionego.
Poza Carlem, najbardziej interesującą postacią w „Zabójcach bażantów” jest bez wątpienia Kimmie Lassen, będącą egzemplifikacją tego, jak cienka może być granica między byciem oprawcą i ofiarą. Bohaterka jest niemal podręcznikowym przykładem kobiety pozostającej w toksycznym związku, emocjonalnie i aż do końca uzależnionej od swojego dręczyciela, nawet pomimo pozornej ucieczki i przemożnego pragnienia wywarcia zemsty. Co ważne, postać ta nie jest wybielana, a widz ma okazję obserwować dziewczynę podczas dokonywania czynów, które trudno uznać za zgodne z kodeksem moralnym. Zdaje się jednak, że tkwiący w bohaterce potencjał nie został do końca wykorzystany przez scenarzystów. Nie brakuje bowiem w jej przedstawianiu uproszczeń i przeoczeń, od których zresztą nie jest wolny cały film. Postać Kimmie zbudowano tak, jakby twórcy nie potrafili zdecydować, na ile podkreślać tkwiący w niej pierwiastek szaleństwa i dzikość. W efekcie widz obserwuje niezupełnie przekonujący przeskok w osobowości bohaterki – od snującej się po mieście i rozmawiającej z wyobrażonymi fantazmatami bezdomnej do zdeterminowanej i trzeźwo myślącej kobiety, która precyzyjnie realizuje obmyślony naprędce plan zemsty.
Mimo tego typu niedociągnięć „Zabójcy bażantów” są po prostu – a może aż – jednym z tych filmów, które nie nużą w czasie seansu i pozwalają przyjemnie spędzić dwie godziny bez poczucia zmarnowanego czasu. Atuty filmu przeważają nad drobnymi wadami, wynikającymi prawdopodobnie z chęci nadania akcji większego dynamizmu. Dzieło Nørgaarda z pewnością przypadnie więc do gustu zarówno fanom gatunku, jak i osobom ceniącym kino skandynawskie oraz wszystkim tym, którzy mają ochotę zobaczyć dobry film.
Fabuła dotyczy pozornie zamkniętej, pochodzącej sprzed dwudziestu lat sprawy morderstwa dwójki rodzeństwa. Teoretycznie sprawca został wówczas postawiony przed sądem i wyszedł z więzienia po trzech latach. Ojciec zamordowanych, przekonany o innej niż oficjalna wersji wydarzeń, kontaktuje się z Mørckiem, prosząc go pomoc w wymierzeniu sprawiedliwości. Wkrótce okazuje się, że dowody, gromadzone latami przez pozornie szalonego mężczyznę, rzeczywiście wskazują, iż za zbrodnię odpowiedzialne są pozostające na wolności osoby z tak zwanych wyższych sfer.
W przeciwieństwie do „Kobiety w klatce”, nowy film Nørgaarda sięga do konwencji thrillera, a nie klasycznego kryminału. Dosyć szybko dowiadujemy się, kto odpowiada za okrutne morderstwo, a towarzyszące seansowi napięcie wynika głównie z obserwowania prowadzonego przez policjantów śledztwa, obfitującego w pełne emocji sceny. Dzięki prezentacji dwóch planów czasowych, widz dowiaduje się także, w jaki sposób przebiegały tragiczne wydarzenia, które próbują obecnie zrekonstruować detektywi. Tym samym odbiorca ma szansę poznać niemal od podszewki świat zbrodni i stopniowo przekonywać się, jak niewiele może dzielić młodzieńcze, jakby się zdawało, wynikające z nudy występki od bestialskich przestępstw. Co więcej, czyny te nie mają żadnego racjonalnego uzasadnienia – sprawiają wrażenie zaspokajania czysto sadystycznych pragnień, ukazując tym samym patologię i zło ukryte w ludziach cieszących się powszechnym szacunkiem.
Mocną stroną filmu jest posępna, surowa atmosfera, z której słynie skandynawskie kino. Przepełnione przygaszonymi barwami ujęcia doskonale komponują się z mrokiem, jaki panuje w świecie przedstawionym i który w różnym stopniu cechuje poszczególnych bohaterów. Jednym z nich jest detektyw Carl Mørck, przekonująco zagrany przez Nikolaja Lie Kaasa. Ów mrukliwy, zrażający do siebie ludzi samotnik przywodzi na myśl bogartowski typ postaci rodem z kina noir. Podobnie jak w pierwszej części serii, ukazana zostaje zarówno jego nieporadność w sferze stosunków międzyludzkich, jak i całkowite zaangażowanie w prowadzone śledztwo, o którym świadczy dążenie za wszelką cenę do poznania prawdy. W „Zabójcach bażantów” uwagę zwraca psychologiczne pogłębienie postaci, budowane między innymi poprzez pozornie nieznaczące sceny, takie jak przyniesienie przez Carla do biura osamotnionego po śmierci właściciela kota. W ten sposób widz poznaje wrażliwszą, „ludzką” stronę natury bohatera, ukrywaną za maską nieprzystępnego twardziela. Scena z kotem i przebiegająca na jego temat rozmowa w biurze jest także jednym z kilku momentów, które dzięki komicznemu pierwiastkowi rozładowują ponurą atmosferę świata przedstawionego.
Poza Carlem, najbardziej interesującą postacią w „Zabójcach bażantów” jest bez wątpienia Kimmie Lassen, będącą egzemplifikacją tego, jak cienka może być granica między byciem oprawcą i ofiarą. Bohaterka jest niemal podręcznikowym przykładem kobiety pozostającej w toksycznym związku, emocjonalnie i aż do końca uzależnionej od swojego dręczyciela, nawet pomimo pozornej ucieczki i przemożnego pragnienia wywarcia zemsty. Co ważne, postać ta nie jest wybielana, a widz ma okazję obserwować dziewczynę podczas dokonywania czynów, które trudno uznać za zgodne z kodeksem moralnym. Zdaje się jednak, że tkwiący w bohaterce potencjał nie został do końca wykorzystany przez scenarzystów. Nie brakuje bowiem w jej przedstawianiu uproszczeń i przeoczeń, od których zresztą nie jest wolny cały film. Postać Kimmie zbudowano tak, jakby twórcy nie potrafili zdecydować, na ile podkreślać tkwiący w niej pierwiastek szaleństwa i dzikość. W efekcie widz obserwuje niezupełnie przekonujący przeskok w osobowości bohaterki – od snującej się po mieście i rozmawiającej z wyobrażonymi fantazmatami bezdomnej do zdeterminowanej i trzeźwo myślącej kobiety, która precyzyjnie realizuje obmyślony naprędce plan zemsty.
Mimo tego typu niedociągnięć „Zabójcy bażantów” są po prostu – a może aż – jednym z tych filmów, które nie nużą w czasie seansu i pozwalają przyjemnie spędzić dwie godziny bez poczucia zmarnowanego czasu. Atuty filmu przeważają nad drobnymi wadami, wynikającymi prawdopodobnie z chęci nadania akcji większego dynamizmu. Dzieło Nørgaarda z pewnością przypadnie więc do gustu zarówno fanom gatunku, jak i osobom ceniącym kino skandynawskie oraz wszystkim tym, którzy mają ochotę zobaczyć dobry film.
„Zabójcy bażantów” („Fasandræberne”). Reżyseria: Mikkel Nørgaard. Scenariusz: Jussi Adler-Olsen, Nikolaj Arcel, Rasmus Heisterberg. Obsada: Nikolaj Lie Kaas, Fares Fares, Danica Curcic, Pilou Asbæk i in. Gatunek: kryminał / thriller. Produkcja: Dania 2014, 119 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |