ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (274) / 2015

Angelika Łuszcz,

IRENA ODCZAROWANA (ANNA MARCHEWKA: 'ŚLADY NIEOBECNOŚCI')

A A A
Irena Ewa Szelburg (później Zarembina) urodziła się 10 kwietnia 1899 roku w Bronowicach koło Puław. Jako blisko dwuletnie dziecko przeniosła się z rodzicami do oddalonego o niespełna trzydzieści kilometrów malowniczego Nałęczowa, gdzie Antoni Szelburg (ojciec przyszłej pisarki) podjął pracę ogrodnika dworskiego (wkrótce jednak – w wyniku choroby – zmuszony został porzucić zajęcie i „obowiązki głównej żywicielki rodziny” przejęła jego żona). Elżbieta Szelburg, de domo Kałużyńska, zajmowała się krawiectwem, „była zaledwie szwaczką: nie mogła dyktować cen, przyjmowała warunki klientek” (to jeden z nielicznych zawodów, który kobiety mogły wykonywać w tamtych czasach, obszerniej traktuje o tym m. in. tekst „Kilka słów o kobietach” Elizy Orzeszkowej z 1870 roku). Będąca jedynaczką, Irena, a może lepiej Renia, bo taki pieszczotliwy przydomek uzyskała od domowników, od najmłodszych lat pomagała w obowiązkach domowych: „życie w uzdrowisku, małej miejscowości rozbujanej między przyjazdami a odjazdami letników […] nie przypominało w niczym sielskich obrazków”. Czas wczesnej młodości okazał się dla Szelburg szczególnie bolesny, najpierw w 1916 roku musiała zmierzyć się ze śmiercią ojca, a dwa lata później zmarła jej matka. Trudne wydarzenia w sposób zasadniczy ukształtowały jej przyszłość: po śmierci rodziców niestabilna sytuacja finansowa zmusiła ją do sprzedania domu i opuszczenia Nałęczowa (podjęła studia oraz rozpoczęła pracę jako nauczycielka). Od tamtej pory „Irena Szelburg żyje na wojnie – napisze Anna Marchewka – żyje na wojnie do śmierci, żyje w stanie wojennym, w stanie nieustannego zagrożenia, którego nie może się pozbyć”.

Uzdrowiskowe miasteczko na wschodzie Polski zajmować będzie pozycję szczególną na jej życiowej i literackiej mapie. Szelburg powraca do niego nader często, „choćby tylko w myślach”, lecz śladem jej retrospektywnego myślenia o krainie lat dziecięcych będą przede wszystkim liczne utwory. W kreślonych po latach prozatorskich zapiskach wyznaje, że pragnie, aby jej twórczość, „jako nałęczowianki i lublinianki [w Lublinie ukończyła szkołę średnią im. Władysława Kunickiego – przyp. A.Ł.], dziecka ziemi lubelskiej, ziemi, która była kolebką mowy polskiej, i która wydała tylu polskich twórców, mogła być nie tylko literaturą, ale świadectwem pracy społecznej, tak bardzo przenikającej całe […] życie. Na razie odchodzę od wspomnień, wskutek różnych warunków w których się znalazłam i swego stanu zdrowia, ale na pewno do nich powrócę”. I w istocie zapowiadany powrót nastąpił: „już jako stara i ślepnąca kobieta, już jako Zarembina, jeździła do miasta swojego dzieciństwa, do Nałęczowa, by szukać korzeni. Już nie chciała wywoływać z pamięci opowieści, postaci, chciała skonfrontować się ze wspomnieniami, wyobrażeniami. Korzeni nie znalazła – być może wcale ich nie było”.

Tę trudną próbę (dodajmy: udaną) uporządkowania życiorysu pisarki podjęła ostatnio Anna Marchewka w książce „Ślady nieobecności. Poszukiwanie Ireny Szelburg”, rozpoczynając ją właśnie tam, w tym szczególnym dla pisarki miejscu, miejscu będącym depozytariuszem przeszłości: „Podróż śladami Szelburg […] rozpoczynam w Nałęczowie”. Krakowska badaczka („idąc jej śladami”) przez powiększające szkiełko obserwowała niemal każdy najdrobniejszy szczegół, przechadzała się ulicami, „którymi musiała chodzić [Szelburg – przyp. A.Ł.] do szkoły, na spacer, zakupy”, dotarła do miejsca pochówku pisarki: „znajduję w końcu jej grób, patrzę na nazwiska, daty urodzenia i śmierci”. Marchewka przemierzyła Polskę wzdłuż i wszerz: „w marcowej Łodzi szuka domu, w którym mieszkała Szelburg (…)„ w Wieliczce, w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej zapoznaje się z paszportem pisarki: „dwa zdjęcia (…) Szelburg wygląda olśniewająco. Nie była piękna, ale na tej fotografii promienieje (…)”, grzebiąc w dokumentach, teczkach, Marchewka spotykała się z osobami i „rzeczami, z którymi [pisarka – przyp. A.Ł.] miała kontakt”; chociażby u Janiny Brzozowskiej (opiekunki spuścizny Szelburg) piła kawę z „serwisu zaprojektowanego i wykonanego specjalnie dla niej”. Wędrując krakowskimi szlakami: „ulicą Karmelicką, Garncarską, św. Filipa, Łobzowską”, poszukiwała w wystawach sklepowych odbicia dziewczyny, która w 1918 roku przyjechała do nadwiślańskiego miasta i podjęła studia na Uniwersytecie Jagiellońskim (prawdopodobnie były to studia filologiczne, lecz istnieje w tej kwestii wiele rozbieżności, będących między innymi wynikiem braku dostępu do dokumentów).

„W czasie zbierania kawałków życia tej kobiety” – wyznaje we wstępie do książki Marchewka – „(…) natykałam się wciąż na przeszkody. Pokonywanie ich przychodziło z trudem, narastało poczucie gromadzenia pomyłek i strat nie do nadrobienia”. Bodaj najwięcej „okruchów Szelburg” znalazła autorka w „portretach innych ludzi”, szczególnie dwu mężów pisarki: Jerzego Ostrowskiego oraz Józefa Zaremby. Pierwszego z nich Szelburg poślubiła w czerwcu 1921 roku (potwierdzeniem tego jest odnaleziony przez badaczkę odpis świadectwa ślubu). Dobrze sytuowany, będący wówczas dyrektorem szkoły Ostrowski „kładł nacisk na możliwość odbudowywania się przez edukację, dźwigania ciała i ducha siłą intelektu”, Szelburg pełniła przy nim jedynie funkcję „żony” i ta rola (ten zawód nieledwie) najpewniej jej nie satysfakcjonowała. Drugiego towarzysza życiowego – Józefa Zarembę, notabene będącego podwładnym jej pierwszego męża (sic!), Szelburg poznała podczas wspólnej pracy w szkole. Zbliżył ich do siebie niefortunny wypadek (jeden z uczniów nie otrzymawszy promocji do następnej klasy chciał postrzelić Ostrowskiego, w którego obronie stanął właśnie Zaremba). Ostrowski nie spodziewał się wówczas, że między młodym polonistą, a jego żoną (doglądającą rany powstałej w wyniku postrzału) narodzi się uczucie. Rodzina Ostrowskiego nie chciała wybaczyć Irenie, że w tak przykrych okolicznościach rozstała się z Jerzym (choć od początku utrzymywali, że związek z sierotą nie jest „interesem życia”), szczególnie Julia – siostra Ostrowskiego – nie mogła jej tego darować: „latami śledzi, z przejęciem, poczynania Szelburg, która urosła w jej oczach do rozmiarów kobiety demonicznej”.

Docieranie do Szelburg możliwe stało się również dzięki jej pisarskim przyjaźniom. Zapoczątkowana w 1919 roku znajomość z jedną najwybitniejszych przedstawicielek dwudziestolecia międzywojennego – Zofią Nałkowską – pozwoliła początkującej wówczas pisarce zaistnieć w środowisku literackim. Z mieszkającą przy ulicy Marszałkowskiej w Warszawie, przyszłą autorką „Granicy” (1935) po raz pierwszy autorka spotkała się w jej mieszkaniu, i już wtedy nawiązała się między nimi więź szczególna: „Już podczas pierwszego spotkania Szelburg usłyszała od Zofii Nałkowskiej, że cieszy ją szczególnie to, że młoda pisarka »nie sprawiła jej zawodu«(…)”. Tuż po wojnie pisarki spotkały się ponownie w Domu Literatów przy ulicy Bandurskiego w Łodzi: „były sąsiadkami, dzięki czemu Szelburg mogła obserwować zmiany zachodzące w wyglądzie i zachowaniu Nałkowskiej”. Druga – równie ważna – nić sympatii połączyła ją z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Z autorem „Panien z wilka” poznała się po wojnie, wówczas wspólnie działali w strukturach nowego państwa: „Iwaszkiewicz i lubi Szelburg, i ceni na swój sposób, i żałuje jej, z lekkim politowaniem się o niej wyraża”.

Życie autorki „Z górki na pazurki” (z przekorą wybieram właśnie ten tytuł) okazało się pasmem niepowodzeń: przedwczesna śmierć rodziców, trudna sytuacja finansowa, dwa małżeństwa, w końcu także utrata dziecka (podczas ewakuacji do Lwowa, w czasie bombardowania, poroniła przedwcześnie w zatłoczonym pociągu) czy pojawiające się z czasem problemy zdrowotne: stopniowa utrata wzroku, trudny do zdiagnozowania ból (najpewniej – jak sugeruje Anna Marchewka – mający podłoże psychogenne), zaniki pamięci, powtarzające się ucieczki z domu, które doprowadziły do jej ubezwłasnowolnienia.

W 1986 roku w książce „Ku otchłani” Teresa Walas notowała: „Pomiędzy historykami literatury toczy się nie w pełni ujawniona, ale nieustająca walka o byt. Ich rosnące wciąż szeregi przemierzają wzdłuż i wszerz literackie obszary, szukając białych plam w ciemnej gęstwie opracowań, których ilość wzrasta z dnia na dzień. Na śmiałe syntezy, odkrywcze przewartościowania stać niewielu; toteż większość utrzymuje się przy życiu, żarliwym poświęceniem opisując epigonów i prekursorów, siekając literaturę na coraz drobniejsze kawałki, by każdemu dostał się mały bodaj jej skrawek”. Zapisane prawie trzy dekady temu spostrzeżenia nie straciły na aktualności, lecz Annie Marchewce z tej (jak sądzę być może nie do końca świadomej) „walki o byt” udało się wyjść zwycięsko.

Genealogiczne ustalenia literaturoznawczyni (choć miejscami migotliwe, szczątkowe, będące jedynie odpryskami „tuszowanego” życiorysu) przynoszą wiedzę dotąd nieznaną, uzupełniają niejasne obszary życia i twórczości pisarki niesłusznie zapomnianej, mówią także wiele istotnych rzeczy na temat życia literackiego w tamtych czasach (por. salony u Nałkowskiej) i skłaniają do kolejnych pytań, dalszych poszukiwań. Anna Marchewka podjęła się zadania trudnego, postanowiła usunąć zgromadzony na grzbietach książek Zarembiny kurz i za pomocą „złotej laseczki” (jak w wierszu „Szedł czarodziej”) odczarowała znaną wszystkim z młodości autorkę. Z „trupa bajkopisarki” wyłoniła się prawdziwa, doświadczona przez los kobieta.
Anna Marchewka: „Ślady nieobecności. Poszukiwanie Ireny Szelburg”. Wydawnictwo DodoEditor. Kraków 2014.