ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (275) / 2015

Ailbhe Darcy, Mateusz Grzegorzewski,

WIERSZE

A A A
Panoptikon



Błagam cię, tylko nie generalizuj za bardzo tych sympatii i miłostek – pamiętaj, że każde życie ma dość własnych problemów, które nie powinny cię zajmować. Zadowól się własną piekielną algebrą

– Henry James, z listu do przyjaciela



Zaczytujemy niedzielne gazety,

gdy ojciec odzywa się, że takie rzeczy,

nie zdarzały się za jego czasów. Ma na myśli

dziecko z Darfuru pokryte muchami,

faceta na smyczy, poparzoną dziewczynkę,

zdezelowane maszyny z Inishowen i Mateusza,

którego zeszłej nocy zabiło szaleństwo.

Ojciec i ja w pierścieniu Panoptikonu,

potomkowie Prometeusza uwięzieni

w centrum kurczącego się świata – czasem

wyłączał telewizor i wyrywał kartki z gazet,

aby ukryć przede mną rozlew krwi.

Teraz ja składam dla niego papierowe żurawie,

podpalam w myślach nabiegłe krwią ekrany,

ale szum nas wciąż osacza. Ludzie uciekający

spod płonących wież zatrzymywali się,

by kupić aparaty, stali odwróceni

plecami zapatrzeni w pocztówki na wystawach

przewracane jak domki z kart. Nic dziwnego,

że ty, taki nadwrażliwy, postanowiłeś odejść,

a my cię nie powstrzymaliśmy.

Twoi przyjaciele bez końca będą roztrząsać,

jak mogliśmy uniknąć tego,

na co i tak nie mieliśmy wpływu.

Jakiej algebry trzeba było użyć?

Mateuszu, kochanie, jakoś znoszę poniedziałki.

łżę fryzjerce, spaceruję z notesem,

by zapisać uczucia na wypadek,

gdybym ich znów potrzebowała. Udaję,

że jestem kimś innym na skrzyżowaniu. Omijam

lustra, czasem gazety. Żyję najlepiej,

jak umiem, z ciężarem tej strasznej algebry.



Obsługa nie wchodzi w grę



Komu dziękować za stojące nieopodal donice lawendy,

za pierzaste chmury w bliźniaczych cappuccino,

za kryształowe cukierniczki, za dziecko recytujące wierszyki

o superbohaterach, za cień rzucany przez kelnera

w kawiarni centrum handlowego,

gdy nie możesz powstrzymać łez?

Szpitalna kawa nie była tak pyszna i trudniej było uwierzyć.

W dniu mego ślubu, dotarłyśmy

do centrum handlowego,

gdzie wypachnione kobiety

polerowały nam paznokcie w wypucowanych pokojach.

Komu dziękować za ich chłodne dłonie

uwalniające nas od wspomnień?

Tutaj twoje dłonie są poza zasięgiem. Gdy urodziłam syna,

wyjące, przyssane do mnie maleństwo,

na pewno przypominałaś sobie własny poród, gdy zabrali

go od ciebie, zostawiając becik w ręku.

Twoje dłonie są drobniejsze i bardziej zadbane.

Kiedy podali nazwę szpitala, skojarzyłaś ją

z nieruchomością na planszy Monopolu;

dotarłaś tam liniami papilarnymi,

pakując termos, oszczędzając drobne na parking.

Rodziny snują się po w centrum handlowym.

Pod nowo zaprojektowanymi neonami,

oczy błyszczą im z wdzięczności,

z głośników płynie gustowna, relaksacyjna muzyka.

Gdy mój syn krzyczał po rozdzieleniu ze mną,

na pewno myliłaś o tym, jak i ty opuszczałaś szpital, wracając do córek.

Wszystkie niezbędne dotyki, nie są nam dane,

to znana niesprawiedliwość pragnących czułości.

Rzuć hojny napiwek na stolik,

spaceruj po centrum handlowym,

chwal kawę, uprzejmość ruchomych schodów, fryzury

cudownie wrażenia, sprzyjającą pogodę. Komu dziękować?

Kogo chwalić za twoje dłonie, kto z centrali

uwalnia nas od przeszłości w poczekalniach i kafejkach?



Przełożył Mateusz Grzegorzewski



Wiersze pochodzą z książki Ailbhe Darcy: „Imaginary Menagerie”. Bloodaxe Books. Eastburn 2011.

www.bloodaxebooks.com