Wioletta Grzegorzewska, Maria McManus, Wiktor Kostrzewski,
WIERSZE
A
A
A
Ubierz się na mróz i ciszę
Spotkamy się w ciemności
w ogrodzie obok katedry świętego Jana i będzie zima.
Będzie północ i przyniosę kawę i to ciasto z malinami,
i czekoladę z węgierskiej ciastkarni przy Amsterdam Avenue.
Usiądźmy razem, plecami do siebie i w ciszy –
zdmuchniemy światła miasta,
oddamy gwiazdy Manhattanowi.
Ta wersja dnia
Już zawsze chcę nazywać ten kolor
odległym błękitem, „górą Donegal” i chcę pisać po to, by zabrać cię ze sobą,
gdy jedziemy już po wszystkim, przez wypłowiałe od mrozu wrzosowiska, patrząc jak
droga ustępuje i wije się z przodu pod autami; po to, by pokazać ci
z bliska myszołowa i pastwisko z czarnymi jagniętami, i to jak trącają się łebkami
wojowniczo, nim zejdą się, by ssać mleko.
Zwrócimy przez chwilę uwagę na pierwszą jaskółkę tego roku
i zaraz po niej – na drugą,
i na to, jak obie wpisują na pustą kartę nieba obietnicę,
i na to, jak wciąż – tak późno w rok – jedziemy prawie wzdłuż granicy śniegu.
Tę część napiszę od nowa:
w tej wersji tego dnia,
kiedy zjeżdżam z autostrady,
długo po tym, jak słońce skończyło swą zmianę – i obieram
kurs tocząc się naprzód
na jakiś ogólny, rozpaczliwy azymut domu –
zmarli nawiedzają mnie znowu,
więc gdy ten kos
zrywa się do lotu i z nagłą pewnością
mój oddech kurczy się
w żalu,
w chwili, gdy nieuchronnie się z nim zderzam –
jestem też z tobą.
Przełożył Wiktor Kostrzewski
Wiersze pochodzą z książki „We are Bone”. Lagan Press. Belfast 2012.
Na jedynce
Zabawne, co mżysty dzień lipca
przywodzi na myśl; ojciec w żółtym
fordzie Anglia na wybrzeżu Rossnowlagh
pozwala nam prowadzić. Usadowione na poduszce, na
jego kolanach, jesteśmy za małe, aby naciskać pedał gazu
i kierować na mokrym, zasypanym piaskiem trakcie,
z którego deszcz wymiótł plażowiczów
i letników. Szybciej, tato, szybciej!
Teraz, gdy tak niewiele się zmieniło,
moje córki jeżdżą ze swym ojcem
wokół pola kempingowego na Marble Hill lub
wzdłuż szosy prowadzającej do zagajnika
w deszczowe dni lata,
w Donegal, trzydzieści lat później.
Jagnię
Długo mnie nie wzywali, aż w końcu
udało się asystować przy porodzie owcy.
Wprawną, drobną dłonią, z oddaniem dla sztuki
akuszerki, którą miałam w jednym placu,
pomogłam skulonemu jagnięciu przyjść na świat.
Moja matka nie pochwalałaby tych studiów
o rozpłodzie, trzęsawce albo widoku
mnie samej w towarzystwie mężczyzn
nad ranem.
Dziś wspięłam się
na twoje piętrowe łóżko i wsunąwszy rękę
pod kołdrę, obrysowałam linie policzka,
szyi i ramion, aby zbudzić cię do szkoły.
W tej chwili, gdy twoje palce oplotły moje,
doznałam kolejnego cudu.
Przełożyła Wioletta Grzegorzewska
Wiersze po raz pierwszy ukazały się w antologii „Poetry Introductions 1”. Lagan Press. Belfast 2004.
Spotkamy się w ciemności
w ogrodzie obok katedry świętego Jana i będzie zima.
Będzie północ i przyniosę kawę i to ciasto z malinami,
i czekoladę z węgierskiej ciastkarni przy Amsterdam Avenue.
Usiądźmy razem, plecami do siebie i w ciszy –
zdmuchniemy światła miasta,
oddamy gwiazdy Manhattanowi.
Ta wersja dnia
Już zawsze chcę nazywać ten kolor
odległym błękitem, „górą Donegal” i chcę pisać po to, by zabrać cię ze sobą,
gdy jedziemy już po wszystkim, przez wypłowiałe od mrozu wrzosowiska, patrząc jak
droga ustępuje i wije się z przodu pod autami; po to, by pokazać ci
z bliska myszołowa i pastwisko z czarnymi jagniętami, i to jak trącają się łebkami
wojowniczo, nim zejdą się, by ssać mleko.
Zwrócimy przez chwilę uwagę na pierwszą jaskółkę tego roku
i zaraz po niej – na drugą,
i na to, jak obie wpisują na pustą kartę nieba obietnicę,
i na to, jak wciąż – tak późno w rok – jedziemy prawie wzdłuż granicy śniegu.
Tę część napiszę od nowa:
w tej wersji tego dnia,
kiedy zjeżdżam z autostrady,
długo po tym, jak słońce skończyło swą zmianę – i obieram
kurs tocząc się naprzód
na jakiś ogólny, rozpaczliwy azymut domu –
zmarli nawiedzają mnie znowu,
więc gdy ten kos
zrywa się do lotu i z nagłą pewnością
mój oddech kurczy się
w żalu,
w chwili, gdy nieuchronnie się z nim zderzam –
jestem też z tobą.
Przełożył Wiktor Kostrzewski
Wiersze pochodzą z książki „We are Bone”. Lagan Press. Belfast 2012.
Na jedynce
Zabawne, co mżysty dzień lipca
przywodzi na myśl; ojciec w żółtym
fordzie Anglia na wybrzeżu Rossnowlagh
pozwala nam prowadzić. Usadowione na poduszce, na
jego kolanach, jesteśmy za małe, aby naciskać pedał gazu
i kierować na mokrym, zasypanym piaskiem trakcie,
z którego deszcz wymiótł plażowiczów
i letników. Szybciej, tato, szybciej!
Teraz, gdy tak niewiele się zmieniło,
moje córki jeżdżą ze swym ojcem
wokół pola kempingowego na Marble Hill lub
wzdłuż szosy prowadzającej do zagajnika
w deszczowe dni lata,
w Donegal, trzydzieści lat później.
Jagnię
Długo mnie nie wzywali, aż w końcu
udało się asystować przy porodzie owcy.
Wprawną, drobną dłonią, z oddaniem dla sztuki
akuszerki, którą miałam w jednym placu,
pomogłam skulonemu jagnięciu przyjść na świat.
Moja matka nie pochwalałaby tych studiów
o rozpłodzie, trzęsawce albo widoku
mnie samej w towarzystwie mężczyzn
nad ranem.
Dziś wspięłam się
na twoje piętrowe łóżko i wsunąwszy rękę
pod kołdrę, obrysowałam linie policzka,
szyi i ramion, aby zbudzić cię do szkoły.
W tej chwili, gdy twoje palce oplotły moje,
doznałam kolejnego cudu.
Przełożyła Wioletta Grzegorzewska
Wiersze po raz pierwszy ukazały się w antologii „Poetry Introductions 1”. Lagan Press. Belfast 2004.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |