ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (276) / 2015

Grzegorz Marcinkowski,

ZBYT BOLESNA FRYWOLNOŚĆ (SYLVIE JAUDEAU: 'CIORAN, CZYLI OSTATNI CZŁOWIEK')

A A A
Nigdy nie wypracowano zadowalającego protokołu zachowań czytelniczych, pozwalających na zbliżenie się do idiosynkrazji. Oswajanie języków znaczących głównie przez swą ekscentryczność sytuuje się najczęściej pomiędzy charakterystycznym dla wyznawcy uwznioślaniem, pełnym zaklęć i formuł magicznych, a nieśmiałymi próbami interpretacji. Jeżeli ponadto mamy do czynienia z dziełem, które, korzystając z alibi swej literackości, nieustannie konfrontuje nas ze sprzecznościami, aporiami i dwuznacznościami, możliwość komentarza wiąże się ściśle ze zgodą na bycie uwikłanym w komentowany dyskurs. Wydana przez Instytut Mikołowski książka Sylvie Jaudeau „Cioran, czyli ostatni człowiek” przez swą manifestacyjną skromność zasługuje na miano dzieła nader zwodniczego. Sumiennie rekonstruując myślową odyseję słynnego mizantropa, autorka czyta go jednocześnie wbrew niemu samemu, nie tyle uładzając jego osobliwą obecność, ile biorąc go za słowo i rozliczając z obietnic. Wzięcie Ciorana na cel studium zdaje się być posunięciem perwersyjnym, jeśli nie straceńczym, aczkolwiek ze wszech miar godnym uwagi, nawet jeśli przypominałaby ona napięcie towarzyszące meczowi bokserskiemu (choć użycie porównania sportowego można zasadnie potraktować jako symptom upadku duchowego autora niniejszej recenzji, uprasza się o wyrozumiałość), w którym obdarzony pasami wszystkich federacji, znajdujący się w życiowej dyspozycji faworyt daje wycisk nieszczęsnemu pretendentowi. Walka musi skończyć się nokautem; pytanie tylko, w której rundzie.

Na barwnym, aczkolwiek nieco już trącącym myszką tle dwudziestowiecznych wykolejeńców, religijnych monomanów, spirytualnych paranoików, kasandrycznych kloszardów i schizoidalnych apostołów Emil Cioran okazuje się być zjawiskiem zaskakująco niepodatnym na przeterminowanie. Jako epigon romantyzmu, zarówno w warstwie językowej jak i mentalnej, idealnie wpasowuje się w nawracająca w dziejach moderny modę na pozbawiony politycznych konsekwencji bunt. Nic tak nie umila wieczorów i nie rewitalizuje instynktu głębi jak dobrze wyważony nihilizm, dla którego najstosowniejszym tłem, co szczególnie nie zaskakuje, jest religia. Czy nie przypadkiem większość nowoczesnych apologii samobójstwa opiera się na pragnieniu absolutu i na regresji w kierunku świadomości apokaliptycznej? Teksty Ciorana można czytać jako fragmenty heretyckiej kosmogonii – tak pełne są antytetycznego patosu, świadomego zarówno mocy języka sacrum, jak i jego kresu; to zaangażowane parodie, modlitwy buffo, a sam filozof cały czas przekracza granicę pomiędzy błazeństwem a ekstazą. Wraz z autorem „Na szczytach rozpaczy” lądujemy na dziwacznym jarmarku mitologemów, zagubieni pomiędzy romantyzmem, pirronizmem, gnozą i buddyzmem. Wokół unosi się atmosfera myślowego zamętu, który jednak nie wywołuje spóźnionego pragnienia syntezy: antynomie następują jedna po drugiej, a język, podległy zasadzie hiperboli, dokonuje karkołomnych wolt. To właśnie sytuujący się na krawędzi blagi i kiczu stylistyczny aleksandrynizm Ciorana odpowiada za jego niesłabnącą popularność.

Sumiennie cyzelowany chaos myślowy w połączeniu z programowym deficytem poczucia obowiązku czyni tej zdradzającej zły smak apologii mizantropii niepokojąco uzależniającą lekturę. Czy jakakolwiek próba monografii nie będzie w tym przypadku pomyłką, przykrym żartem? Wszak sam Cioran uczynił z niekonsekwencji, niekonkluzywności i awersji do systematycznego myślenia swoje credo: „Potrzeba dowodzenia swych twierdzeń, rozważania wszelkich argumentów za i przeciw, świadczy o anemiczności umysłu. Gdy jakaś myśl chwyta nas z brutalną siłą, gdy wypływa z jądra naszej egzystencji, wtedy dawać dowody, otaczać się argumentami znaczyłoby osłabiać ją i nie wierzyć w siebie. Poeta, prorok niczego nie dowodzą, ich myśl jest ich bytem; idea nie oddziela się od istnienia. Metoda i system zabijają umysł. Nawet Bóg myśli fragmentami, choć są to fragmenty absolutne” (Cioran 2004: 129). Droga traktatu czy klasycznej argumentacji to nie jego styl; zamiast tego obcujemy z ognistymi aforyzmami, pozbawionymi moralizatorskiego bakcyla, obecnego we francuskojęzycznej tradycji gatunku, jak i profetycznej powagi fraz Nietzschego. Jeżeli Cioran bawi się w proroka, to wagę swej apokaliptycznej furii osłabia histerią. Przekora ratuje go przed losem filozofa dla licealistów i chroni przed akademicką petryfikacją.

Sylvie Jaudeau jest świadoma trudności z ujarzmieniem tego amorficznego dzieła. Już na samym początku zaznacza: „Muszę przede wszystkim usprawiedliwić tę książkę o człowieku, którego zawsze odstręczały komentarze. Wymaga tego nagłe powodzenie medialne, jakiego doświadcza on od kilku lat, po tym jak przez długi czas był niemal całkiem nieznany. Naszym zamiarem nie jest bynajmniej dołączenie do chóru pochwał czy protestów, jakie wywołuje, lecz wyjaśnienie nieporozumień, wskazanie ukrytych założeń jego twórczości” (s. 47). Właśnie neutralny, bezosobowy styl rozważań Jaudeau czyni jej propozycję tak przekonywającą. Programowa ucieczka przed błyskotliwością wydaje się być dobrą strategią wobec pisarza uprawiającego nieustannie sztukę paradoksu. Choć ta obiektywność skrywa admirację, to nigdy nie sili się na parodię. Cierpliwie odsłania zasadnicze wątki myślowe obecne w komentowanych tekstach, próbując dać czytelnikowi klucz do tej machiny sprzeczności, jaką tworzą. W swej zasadniczej warstwie rozważania te zaskakują przez systematyczność, którą zadają się narzucać swemu przedmiotowi. Momentami mamy poczucie obcowania z popularyzatorskim skryptem lub streszczeniem. Nie należy ulegać pierwszym wrażeniom. To w istocie bardzo porządny przewodnik, stosowny szczególnie dla tych, którym fajerwerki stylistyczne i słowna brawura niedoszłego samobójcy z Rumunii wydają się nie do przyjęcia. Mogą oni przekonać się dzięki lekturze pracy Sylvie Jaudeau, że tutaj gra się na poważnie i stawki są wysokie.

Nie znaczy to, że zbyt wysokie. Autorka nie próbuje na siłę czynić z Ciorana konsekwentnego myśliciela, trafnie odnajdując w jego zwrotach element zgrywy i estetycznej gry. W ujęciu francuskiej eseistki jawi się on również jako melancholijny sybaryta i przedni symulant, ubierający swe jęki w kunsztowną formę, aby dać w ten sposób świadectwo artystycznej na poły powagi: „Cioran szkicuje apologię frywolności, pojętej jako trudna sztuka i jedyny sposób bycia poważnym. Może się temu oddać tylko ten, kto ochłonąwszy ze wszystkiego, odkrywa nadzwyczaj powierzchowny charakter życia. W końcu »posunąć się daleko we frywolności, to przestać być frywolnym«, czy też, jak powiedziałby Nietzsche, »być powierzchownym – z głębi«. Frywolny rozkoszuje się »smakiem bezużyteczności życia«, kontemplując »elegancką nicość rzeczy«. Ta końcowa przemiana sceptyka funduje nieobecność powagi jako ostatni stopień powagi i dotyka już sfery sztuki” (s. 54). Nie chodzi jedynie o przemodelowany nietzscheanizm i usprawiedliwienie życia jako fenomenu estetycznego; istotną rolę odgrywa sposób, w jaki zawieszenie funkcjonalności, charakterystyczne dla sfery sztuki, pomaga w intelektualnym eksperymencie, niemożliwym w przypadkach bardziej spolegliwego pisania. Literatura ponadto, jako z natury zainfekowana zbędnością, wydaje się być idealnym miejscem zamieszkania dla kogoś, kto wielokrotnie głosił pochwałę tracenia czasu. Myślenie staje się przedsięwziętą z nudów zabawą, krotochwilą przed apokalipsą. Sofistyka radykalna, czyli samozadowolona i niepróbująca się uzasadniać. Tutaj, niczym w salonowej konwersacji, liczy się nade wszystko wdzięk, towarzyszący zmianie skóry. Wszechogarniająca melancholia wyradza się w ironiczną wszechakceptację. „Wszystkie zjawiska – wytwory umysłu czy czasu – można przyjąć lub im zaprzeczyć, zależnie od naszej chwilowej dyspozycji: argumenty wysunięte na podstawie ścisłego rozumowania czy przez fantazję tyle samo są warte pod każdym względem. Wszystko da się obronić – od najbardziej absurdalnych koncepcji po najkoszmarniejsze zbrodnie” (Cioran 2006: 168). Hodowanie niejednoznaczności funkcjonuje ponadto jako odtrutka na ideologię; symulując wiarę, cioranowski nihilista uczy obywania się bez niej, bawiąc się dowodzenie, udowadnia jedynie niedowodliwość bytu. Wielu mówiło o terapeutycznej właściwości rozważań Ciorana o samobójstwie, równie wiele można powiedzieć o sposobie, w jaki czytanie go leczy z zacietrzewienia. Absolutna bezprzedmiotowość wydaje się być nieosiągalnym horyzontem, aczkolwiek podważanie władzy, jaką przedmiot ma nad mową o przedmiocie, jawi się jako dobry wstęp.

Mimo że teksty autora „Wyznań i anatem” każą się traktować jako dzieła sztuki raczej niż rozprawy filozoficzne (choć dystynkcje, które za ten podział odpowiadają, są wielce problematyczne), to jego intelektualne akrobacje nie pozwalają się zbyć jako okazja do błyskotliwej pointy. Przez sam układ książki Jaudeau próbuje oddać sprawiedliwość wszystkim aspektom tych tekstów, traktując swojego bohatera kolejno jako gnostyka, mistyka i estetę. Owe trzy aspekty wzajemnie się naświetlają i uzupełniają. Czasem znoszą. Jaudeau dostrzega rozbicie, konflikt, który w dziele Ciorana zachodzi pomiędzy gnozą a pisaniem, pomiędzy somatyzmem a pragnieniem unicestwienia i samowymazania. Sumiennie rekonstruuje implikacje płynące z programowej rozpaczy, takie jak zaangażowana nuda czy elokwentna melancholia. Umieszczając autora „Ćwiartowania” w tradycji sceptycznej, dostrzega zarazem jego pragnienie wiary. Parafrazując jego namiętne epistoły wymierzone we władzę materii, przypomina o jego lęku przed zbawieniem.

Również inna warstwa tego dzieła nie zostaje zapominania w rozważaniach Sylvie Jaudeau: chodzi o status Ciorana jako filozofa cierpienia. I tutaj, paradoksalnie, żenią się jego gnostycyzm z estetyzmem, wstręt wobec somy z przywiązaniem do immanencji. Z jednej strony choroba była dla Ciorana więzieniem, z drugiej – kontemplacja przygodności i obsesyjna uważność przejawiana wobec własnego bólu świadczyły o mocnym przywiązaniu, wpędzeniu w ciało, bardziej „zbawczym” niż syntetyczne transmigracje. Doznanie radykalnej obcości staje się wtajemniczeniem w nicość istniejącego, ale i prowadzi do ekstazy. Dwuznaczność bólu polega na jego oscylacji pomiędzy depersonalizującym koszmarem a wyzwalaczem objawienia. Bycie ekstatyczne nakierowuje byt ludzki na, paradoksalnie, odmowę zbawienia, traktowanego jako wyjście przesadnie optymistycznie. Czyni to z Ciorana gnostyka, który przezwycięża gnostycyzm, oświeconego, który odrzuca paruzję. „Cioranowi udaje się obrócić przeciwko swym własnym skłonnościom i odrzucić samą gnozę, kiedy wydaje mu się ona przesadnie głosić możliwość wyjścia. Ale im silniejsza jest jego odmowa wobec gnozy, tym bardziej wydaje się on świadomy dualistycznego instynktu, który w nim zamieszkuje, tym bardziej, koniec końców, przynależy, choć go odrzuca, do ducha gnostyckiego. Moglibyśmy o nim mówić jak o gnostyku zatrutym przenikliwością, która neguje wiarę i zbawienie” (s. 94). Cierpienie staje się dla Ciorana argumentem na rzecz niemoralności pełnego wyzwolenia; ekstaza zawsze jest wzlotem, nigdy uwolnieniem. Służy ona raczej intensyfikacji poczucia przytomności, aniżeli osiągnięciu przebóstwienia. Jest to melancholijna, negatywna ekstaza, o której pisze Agata Bielik-Robson: „Dlatego ekstaza współczesna nie jest do, ale od. Nie wyzwala jej kontemplacja już obecnego, niezależnie istniejącego Absolutu, nadzieja na pozytywne zjednoczenie z boskością. Jej droga jest negatywna od początku do końca; doznanie ekstazy nie jest wynikiem otwarcia na transcendencję, lecz szczególnej intensyfikacji samej via negativa, aktu oczyszczania (odpowiednika mistycznej purificatio) doprowadzonego do ostatecznej skrajności. Współczesna via negativa sama otwiera dla siebie własną transcendencję, której wybucha jej doskonale pusta i czysta ekstaza. Droga negatywna, która w tradycyjnej mistyce służy zanegowaniu rzeczywistości, broniącej dostępu do bytu absolutnego, tu sama staje się mechanizmem tworzenia transcendencji” (Bielik-Robson 2000: 72-73). Negatywny ekstatyk nie tyle rezygnuje z zaświatowej nadziei, ile czyni z niej przedmiot gry, celebracja alienacji staje się nową odmianą metanoi. Nie przez przypadek Jaudeau za główną cechę Ciorana uznaje obcość: to ktoś wtrącony, wyrzutek, emigrant. Ktoś, kto przybył z daleka, rozgląda się po otaczającym go rumowisku i głosi nadejście Dnia Sądu. Utwierdzanie się w nieprzynależeniu uzyskuje status nowoczesnego ćwiczenia duchowego, a książki autora „Brewiarza zwyciężonych” stają się książkami treningowymi.

Analizy zamieszczone w „Cioranie, czyli ostatnim człowieku” mimo swojej nieodpartości wydają się zbyt grzeczne, by zaspokajać chęć do rewizji. Prosiłoby się o choćby delikatną próbę demaskacji autora „Złego demiurga”. I nie chodzi tutaj o denucjacje jego politycznej młodości czy wypominanie politycznej indolencji. Choć Jaudeau zaskakująco dużo mówi o Cioranie-pisarzu, to brak jakichkolwiek rozważań dotyczących tekstualności jego prac, ich nieodpartej retoryki. To zakrawa na sprzeczność, jako że autorka sama podważa sensowność czysto filozoficznej recepcji tego dorobku. Nie stara się wytłumaczyć tej magii, która sprawia, że wszyscy czytamy takie książki jak „Zmierzch myśli” z wypiekami na twarzy – pomimo wrażenia żenady, jakie często przychodzi nam przy tym odczuwać. Trzeba wszak pamiętać, że odwaga Ciorana wynika z jego oporu wobec intelektualnych mód, w tym programowego wyegorcyzmowania emocjonalnego stylu ze świata estetycznej poprawności. Można jedynie marzyć o wyczerpującej mapie czysto literackich wpływów, wszak wszyscy wiedzą o estymie, jaką Cioran darzył romantyków, ale brak rozważań o wpływie współczesnych mu pisarzy na jego twórczość. Wreszcie szczupła rozmiarami książeczka Jaudeau może być dobrym brykiem dla tych. którzy zaniedbali lekturę „Świętych i łez” czy „Zeszytów”, ale cioranonolodzy (bo są tacy, choć to wydaje się niewiarygodne) nie znajdą tu wielu nowości. Kto wie, czy to nie lepiej? I czy sprzeczność pomiędzy uporządkowanym, zdyscyplinowanym, nieporywającym komentarzem a jego przedmiotem sama w sobie nie jest formą najdotkliwszej demaskacji? Bo demaskacje muszą być sumienne, czyli powtórki z wiadomości ukazują swą sensowność. W przypadku kogoś takiego jak Cioran wydają się wręcz niezbędne.

LITERATURA:

Bielik-Robson A.: „Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości”. Kraków 2000.

Cioran E.: „Zarys rozkładu”. Przeł. M. Kowalska. Warszawa 2006.

Cioran E.: „Zmierzch myśli”. Przeł. A. Dwulit. Warszawa 2004.

Sylvie Jaudeau: „Cioran, czyli ostatni człowiek”. Przeł. Aleksandra Charędziak. Instytut Mikołowski. Mikołów 2014 [seria: Biblioteka „Arkadii – pisma katastroficznego”t. 110].