ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 5 (5) / 2003

Karolina Brongiel,

PRZEDSTAWIENIE NA ZALICZENIE

A A A
Shirley Valentine i Kubuś Puchatek wysyłają przed pogrzebem kartkę z podróży do pani Aoi będącej w cieniu kaftana na szpitalnej lamperii, przez odbicia komedii tego cholernego świata.... 

(Subiektywna relacja z festiwalu "Przedstawienie na zaliczenie")





8 maja br. mieliśmy okazję być świadkami kolejnej edycji festiwalu teatralnego, organizowanego na wydziale kulturoznawstwa Uniwersytetu Śląskiego. Od trzech lat studenci w ramach zaliczenia przedmiotu "Wprowadzenie do nauki o teatrze" przygotowują spektakle - adaptują teksty dramatyczne, piszą scenariusze, grają, dobierają muzykę, komponują scenografię, wreszcie - reżyserują. Najlepsze z przedstawień uczestniczą w festiwalu, walcząc o zaszczytne Grand Prix - "Nagrodę Eleonory", czyli wyróżnienie jurorów, którym przewodniczy prof. dr hab. Eleonora Udalska. W czasie pracy nad przedstawieniami studenci wykorzystują wiedzę zdobytą do tej pory na zajęciach z teatru oraz własną intuicję. Tworzą... Pewnie spytasz drogi odbiorco, z jakim skutkiem? Z różnym oczywiście, ale najważniejsze, że bawią się przy tym przednio. Doświadczenie teatru od wewnątrz, od podszewki pozwoli im lepiej zrozumieć, a może nawet pokochać scenę.





Publiczność brała udział w jednodniowym maratonie przedstawień. Pierwsze dwa odbyły się na uczelni, kolejne siedem zostało zaprezentowanych w Teatrze "Korez". Niestety, kulturoznawcy jeszcze nie opanowali sztuki marketingu i public relations. Organizacja kulała; brakło marketingowej wprawy, co dało o sobie znać w postaci niewielkiego, intymnego wręcz, grona odbiorców. Twórczość uczestników festiwalu podziwiali głównie koledzy występujących i starsi studenci z Wydziału Filologicznego podziwiali. Na uczelni można było znaleźć zaledwie jeden (sic!) informujący o programie festiwalu. Niestety, nawet informacje zawarte na tym afiszu były błędne. Co łatwo mogło wprowadzić potencjalnych oglądających w błąd. Jedynie autorzy spektaklu "Przed pogrzebem" reklamowali się już co najmniej dwa dni przed festiwalem. W zeszłym roku promocja działała lepiej: wystarczy wspomnieć o biegających po Wydziale [poprzebieranych dziewczynach. Było również więcej ulotek; pojawiały się wszędzie, nawet... w talerzach na stołówce. Te narzekania piszę raczej ku przestrodze. Zresztą, nie mogę tak bardzo marudzić, większość publiczności dotrwała grzecznie do końca i mocno biła brawo. Ja najgłośniej oczywiście.





Dziewięć spektakli. Było na co popatrzeć. Oceniało jury w składzie: prof. dr hab. Eleonora Udalska, Joanna Malicka, Paweł Gabara - dyrektor Teatru Muzycznego w Gliwicach oraz Krzysztof Bętkowski i Tomek Czajkowski - studenci, ubiegłoroczni zwycięzcy festiwalu, twórcy spektaklu "Cafe Panika" na podstawie tekstu Rolanda Topora. Przedstawienia na temat którego krążą już podobno legendy. Opiekunami artystycznymi festiwalu byli niezastąpieni: dr Ewa Dąbek - Derda i mgr Jacek Mikołajczyk, którzy dzielnie pomagali twórcom i dokonywali pierwszej selekcji spektakli.





Zaczęło się, mało optymistycznie. Akcja "Cienia kaftana na szpitalnej lamperii" w reżyserii Ewy Cofur rozgrywała się w intymnej atmosferze toalety damskiej na drugim piętrze Wydziału. Publiczność skromnie tłoczyła się przy toaletach, a jury zasiadło w specjalnie przygotowanych lożach. Oczom widzów ukazał się ośrodek dla mentalnie chorych. Podobno była to jakaś metafora, ale czego, tego nie wiem. Może uczelni? Chorzy przewyższali intelektem lekarzy, role zostały odwrócone. Lekarki palące trawkę i ujawniające co najmniej niestabilny stan psychiczny oraz pacjentki grające w szachy i prowadzące konwersacje na poziomie intelektualnej elity. Humor mało wyrafinowany. Przedstawienie nieco infantylne. Muszę przyznać, że nie byłam zachwycona. Po konfrontacji z opiniami kolegów okazało się, że nie jesteśmy usatysfakcjonowani poziomem spektaklu i ze sceptycyzmem myśleliśmy o następnych. Pomyślałam z satysfakcją o naszych zeszłorocznych wysiłkach, o tym, jak byliśmy świetnie przygotowani, jakie mieliśmy ambicje, jakie tematy poruszaliśmy i tym podobne. Poczułam dumę z mojego "cudownego" roku i nawet pewną satysfakcję, że następcom coś się nie klei. Jedynym plusem spektaklu "Cień kaftana..." było ogromne zaangażowanie jego realizatorów. Należą się im brawa za serce, za przygotowanie i ogromne chęci. Dlatego pozdrawiam amatorską ekipę "wariatów". 



"Kartka z podróży" oparta została na tekstach Marcina Świetlickiego. To refleksja nad ambiwalencją uczuć. Odwieczny spór dobra i zła dostrzegalnego w codziennych potyczkach. Życie jako pasmo podejmowanych przez NAS decyzji i decyzji za NAS podejmowanych. Czy naprawdę możemy być pewni tego, że decydujemy sami o sobie? Czy nasze życie to tylko igraszka Bogów, Demonów? Zapewne Ilu ludzi, tyle refleksji. Plastyczny teatr, momentami nieporadny, ale bardzo prosty i jasny w przekazie. Na piątkę w końcu! (jak reszta, na zaliczenie), a jednak muszę ze smutkiem przyznać, że wieczorem już zupełnie nie pamiętałam o tym spektaklu. Może to był tylko wynik zmęczenia, natłoku informacji... 



Kolejne dzieło zaczęło się ciut wcześniej niż się tego spodziewali widzowie. Tym sposobem, paradoksalnie, widowisko, które otrzymało najważniejszą nagrodę, miało najmniejsza publikę (sic!). Wtargnęłam na "Odbicia" spóźniona. Z ciemności wyłoniły się Katarzyna Chwałek (reżyserka spektaklu) Katarzyna i Justyna Berezowska. Poraziły mnie dojrzałością gry, świadomością słów, które wypowiadały. W spektaklu świetnie wykorzystano światło, a ruch aktorek znakomicie dookreślał ich interpretację tekstu. Winszuje talentu i dojrzałości scenicznej! 



Po krótkiej przerwie znów wkroczyliśmy na widownię w Teatrze Korez. Tym razem odegrano "Shirley Valentine". Niewtajemniczonym przypominam, że jest to historia kobiety, która zwierza się ścianie ( w roli ściany Anna Krzeczkowska). To opowieść sfrustrowanej mężatki w wieku średnim. Shirley wspomina dawne, szkolne czasy i czasy tuż po ślubie. Niezwykłe demaskatorskie i intymne zwierzenia Valentine ostrzegają nas przed poddaniem się konwencjom, obłudzie. Apelują o zachowanie w sobie świeżości i szczerości w naszych relacjach z innymi, o rozmowę z partnerem. Przedstawienie urzekło mnie w 100 %. Reżyserki "wyrzeźbiły" z monodramu drugoplanową postać Ściany, która stała się świetną partnerką zwierzeń Shirley. Myślę, że każdy po spektaklu już wie, co to jest clitoris i co z nim należy robić. Dodam w sekrecie, że nie jest to szybki samochód!!! Świetna gra Anety Głowackiej w roli Shirley zapewniła jej I nagrodę za aktorstwo. Zagrała rewelacyjnie. Byłam świadkiem prawdziwej metamorfozy. Gdy zobaczyłam ją po przedstawieniu, nie mogłam uwierzyć, że to ta sama dziewczyna. Cudo! 



Przedstawienie "Pani Aoi" w reżyserii Iwony Sobczyk nawiązywało do klasycznego japońskiego teatru No. Nie jest to prosta forma teatralna. Można rzec, dla nas bardzo mało komunikatywna. Myślę, że w tym tkwi przyczyna kontrowersji, jakie wzbudził spektakl. Jury zachwycił, z publicznością było różnie. Najistotniejsza w tym przedsięwzięciu była odwaga wprowadzenia widza w nowy, orientalny świat, który, choć może niezrozumiały i momentami "groteskowy", poszerzył nasze horyzonty. Stąd pewnie nagrody: obie dla Iwony Sobczyk - II nagroda za aktorstwo, za konsekwentną grę i stworzenie specyficznej atmosfery oraz nagroda za reżyserię - za odkrywanie "nowych lądów" teatru. 



Dla mnie jego największą zaletą były konsekwentnie wystylizowane stroje aktorów. Zastanawia mnie jednak w tym momencie, w jakim celu stwarzamy widowisko teatralne? Dla mnie miało one wartość archeologiczną, było pewnego rodzaju odkryciem. Poczułam się jednak nieco jak w muzeum. W tym miejscu rodzi się pytanie - i nie jest to atak na to konkretne widowisko, którego zalety są oczywiste - czy teatr jest komunikatem, którego kod powinien być dla nas jasny? Sądzę, że tak. Na znajomość kodu ma wpływ wiele czynników. Nie tylko język, jakim się posługujemy, czy kultura, w której partycypujemy, ale - zwłaszcza w teatrze - również to, jak dojrzałymi jesteśmy odbiorcami. To kwestia indywidualnej wiedzy, tego, czego w teatrze już doświadczyliśmy i tego, czego od niego oczekujemy. Można więc łatwo rozstrzygnąć spór na temat komunikatywności wspomnianego przeze mnie dziełka. Poszerzyło ono nasze horyzonty, pokazało inny kod. Za to wielkie dzięki! 



Przedstawienie w zbiorowej reżyserii "Przed pogrzebem" otrzymało wyróżnienie za nawiązanie do zjawisk współczesnych. Spektakl mógł niektórym wydać się rubaszny, wykorzystujący zbyt proste chwyty komediowe, ale myślę, że świetnie się obronił. Wszyscy potrzebowaliśmy oddechu, a grupa dostarczyła nam świetnej rozrywki. Nieprzewidziane okoliczności zmusiły występujących do improwizacji, która doprowadziła widzów do gromkich braw i przedniego ubawu. Satyra na środowiska miejskie, gdzie wszyscy znają się dobrze, choć powierzchownie, a pogrzeb traktowany jest jako okazja do pokazania się, a nawet wzbogacenia dzięki spadkowi otrzymanemu po śmierci głowy rodziny. Z żalu płaczą nie córki, ale specjalnie do tego celu wynajęte piękne płaczki, które mają wzbudzić zazdrość mężczyzn (niby smutny tłum kochanek), a poczucie litości (wobec żony zmarłego) u kobiet. Cała seria gagów związanych była też z organizacją pogrzebu. Autor tekstu - Rafał Szomburski znakomicie oddał mentalność bohaterów, a ekipa tworząca przedstawienie świetnie odtworzyła stereotypowe charaktery. Widzowie śmiali się do rozpuku. Humor nie był może najwyższych lotów, ale pozwolił publiczności odprężyć się. 



"Komedia" Becketta, ostatni spektakl na scenie Korezu - a przedostatni w ogóle, zawiódł mnie chyba najbardziej. Nie dostrzegłam tu żadnego pomysłu interpretacyjnego; każda kolejna część potwierdzała tylko tezę o złym przygotowaniu spektaklu. Brak koordynacji światła usprawiedliwić można znikomą ilością prób w teatrze, ale trudno usprawiedliwić drażniącą grę jednej z aktorek, która krzyczała tekst przez 30 minut. Niestety, również reżyser - Sebastian Brzóska, pomimo wysokich aspiracji, nie znalazł klucza do tekstu. Po takim spektaklu spodziewałam się klamrowej budowy festiwalu: mierny początek, mierny koniec. Na szczęście czekało mnie rozkoszne zaskoczenie! 



Nie wiem jak Wy, drodzy czytelnicy, ale ja wychowałam się na historii o niedźwiadku, który bardzo lubi miodek. Szybko polubiłam również nową sceniczną wersję tej opowieści, zaproponowaną przez zespół pod kierunkiem reżyserskim Andrzeja Kalinowskiego. Również jury doceniło wysiłki grupy i przyznało spektaklowi specjalne wyróżnienie za oryginalne i odważne opracowanie tekstu A.A.Milnego. Pokaz odbył się w hallu GCK-u, przy szatniach. Parę kartonów, porozrzucane gazety, wszędzie butelki (miałam wrażenie, że z kartonu wyłoni się śpiewający Opania albo za rogiem zobaczę kubeł Oskara Zrzędliwego z Ulicy Sezamkowej!). Sceneria dookreślona. Kubuś popijał małe co nieco, Kłapouchy jak zwykle w nastroju "nieprzysiadalnym", Prosiaczek i Sowa gustownie - jak reszta - wystylizowani na kloszardów. W takim nastroju rozegrała się opowieść o urodzinach Kłapouszka. Potwierdził się uniwersalny wymiar perypetii bohaterów Stumilowego Lasu. Tym razem w przestrzeni dworca - siedziby bezdomnych. Tylko dla dorosłych, oczywiście!!!





Godzinę później oklaskiwaliśmy już gromkimi brawami nagrodzonych. Festiwal dobiegł końca. Wbrew moim mrocznym zapowiedziom okazało się, że poziom konkursu był bardzo wysoki, a studenci naprawdę dobrze przygotowani i w świetnej formie. Myślę, że festiwal rozwija się w dobrym kierunku. Ewoluujemy, a to dobrze wróży na przyszłość. Drogi Odbiorco! Już teraz zapraszam Cię na przyszły rok, bo czuję głęboko, a teraz mogę to poprzeć dwuletnim doświadczeniem, że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej. Zdobędziemy prestiż i doświadczenie, także w dziedzinie public relations...