ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (73) / 2007

Ewa Chwalczyk,

O POTRZEBIE ZAISTNIENIA

A A A
Każdy, kto kiedykolwiek leżał na fotelu stomatologicznym z ustami wypełnionymi ligniną, doskonale pamięta nieznośną dwuznaczność spotkania z dentystą – z jednej strony dominuje wówczas przekonanie o konieczności zabiegu, z drugiej oczekiwanie, by lekarz jak najszybciej zrobił już swoje i puścił nas do domu. Podobnie ambiwalentne jest pierwsze wrażenie, jakie pozostaje po lekturze powieści Joanny Wilengowskiej „Zęby”.

Wilengowska początkowo sadza czytelnika nie tyle na fotelu stomatologicznym, co na krześle w poczekalni. Zaczyna od intertekstualnego zapożyczenia z Witolda Gombrowicza (jak i w pewnym sensie z Jeanette Winterson) od słów – „Opowiem Wam inną, jeszcze dziwniejszą historię” (s. 7). Z czasem jej opowieść nabiera tempa i przenosi się do lekarskiego gabinetu, gdzie niezależnie od spodziewanego, szczęśliwego zakończenia, czytelnika czeka konieczna porcja zniecierpliwienia, bólu i niewygody.

Na pierwszy rzut oka narratorka Marta nie różni się specjalnie od innych młodych Polaków po studiach humanistycznych, którzy utknęli w miejscu bez perspektyw, w tym przypadku w Olsztynie, z daleka od tego wszystkiego, co kojarzy się z propagandą sukcesu, uosabianą w umysłach przez „wylansowany” i hermetyczny krąg tzw. „warszawki”. Rozczarowana rzeczywistością i brakiem pracy nie ma ani pieniędzy, ani nawet konkretnego pomysłu na dalsze życie. O takich ludziach zwykle mówi się, że są „przegrani”, i szybko usuwa się gdzieś na margines, choć przecież istnieją. Być może w tym właśnie należy upatrywać sugestii wydawcy, że oto Wilengowska pokusiła się o próbę sportretowania współczesnych trzydziestolatków.

Abstrahując od dyskusji, czy olsztyńska pisarka rzeczywiście „przykłada wiertło i sączek pokoleniu dzisiejszych trzydziestolatków” (notka wydawcy), należy zwrócić uwagę na znacznie poważniejszy problem poruszany w „Zębach”. Można odnieść wrażenie, że autorka przede wszystkim bierze w nawias współczesną potrzebę opowiadania o sobie. W czasach, kiedy w telewizjach królują talk shows, a w Internecie istnieje niezliczona ilość blogów, Wilengowska z ironią przedstawia swoje spojrzenie na tendencję do zasypywania odbiorców historiami o „zwykłych – niezwykłych” ludziach. Marta jest jedną z takich osób, a jej wyjątkowość polega na tym, że jako dorosła kobieta jest posiadaczką czterech mleczaków. Mleczne zęby stają się więc kamieniem węgielnym jej historii i osią, wokół której rozwija się narracja. Przede wszystkim jednak są pretekstem do mówienia o sobie.

Zawieszona w miejscu trudnym do określenia, gdzieś na linii pomiędzy dzieciństwem a dorosłością, Marta nie mówi, a wręcz „gada” o wszystkim, co jej „ślina na język przyniesie”. Swoje przemyślenia przeplata wspomnieniami z dzieciństwa, komentarzami na temat rzeczywistości, relacjami ze spotkań rodzinnych czy rozmowami z bratankiem-przedszkolakiem. Uprawia rodzaj nieustannego, niekiedy bardzo nużącego czy wręcz denerwującego, wewnętrznego monologu, w którym zarzuca czytelnika słowami. Nie jest to jednak wypowiedź statyczna i monotonna. Narratorka nieprzerwanie żongluje stylami, gładko i szybko przechodząc od dziennikowego zapisu dnia, przez gawędę, kazanie, a nawet dziennikarstwo wojenne do opowieści, jakie często snuje się przy piwie.

Wydawałoby się, że w związku z tym lektura „Zębów” mogłaby się kojarzyć z oglądaniem wiadomości telewizyjnych, w których szybko zmieniające się obrazy nachodzą na siebie, powodując poczucie zamętu. Jest to powieść na swój sposób bolesna, ale w żadnym wypadku chaotyczna. Odbiorca może się męczyć, złościć czy nawet łapać za głowę, kiedy próbuje się w nią zagłębić. Jednak historia Marty wciąga, ponieważ w ironiczny, ale mimo wszystko ciepły sposób, mówi o samotności i potrzebie zaistnienia, którą może spełnić tylko zainteresowanie drugiego człowieka, choćby nieznanego czytelnika.
Joanna Wilengowska: „Zęby”. Korporacja Ha!art. Kraków 2006.