ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (286) / 2015

Agnieszka Wójtowicz-Zając,

TAŃCOWAŁY DWA MICHAŁY...? (MICHAŁ WITKOWSKI: 'FYNF UND CFANCYŚ')

A A A
Najnowsza powieść Michała Witkowskiego, „Fynf und cfancyś”, ukazała się z niemałym opóźnieniem. Nakład wstrzymano po aferze z furażerką z (domniemanym) symbolem SS, w jakiej pisarz pojawił się na jednej z imprez w kwietniu 2015 roku. Padały oskarżenia o propagowanie faszyzmu (z zawiadomieniem prokuratury włącznie), niesmaczny dowcip i przekraczanie granic nieprzekraczalnych. Pisarz wyszedł jednak z awantury obronną ręką, choć wydaje się, że jedynie nieliczni znaleźli klucz interpretacyjny do kreacji pisarza (mam na myśli m.in. Kingę Dunin i jej artykuł „Spedalić SS, spedalić kapitalizm”, dostępny w „Dzienniku Opinii” na stronie „Krytyki Politycznej”), a powieść, choć wydawnictwo szumnie zapowiadało wstrzymanie nakładu oraz zawieszenie współpracy, a także jednoznacznie odcinało się od pozaliterackich poczynań pisarza, ukazała się jesienią 2015 roku. Wiadomo, skoro nakład był już wydrukowany, honorarium pisarza zaś pokaźne (jeśli wierzyć przechwałkom samego Witkowskiego), na wycofanie się z publikacji było już znacznie za późno, zastosowano więc strategię „na przeczekanie”, co zapewne promocyjnie tylko powieści pomogło. Jednak to nie medialna burza (i to raczej taka w szklance wody…) jest najistotniejsza w „Fynf und cfancyś”.

W najnowszej powieści Witkowski powraca do bohaterów i miejsc znanych już z „Lubiewa” – Milana z Bratysławy, tzw. Dianki, oraz Michała o wdzięcznym pseudonimie Fynf und cfancyś, który zawdzięcza ćwierćmetrowemu przyrodzeniu. Bohaterowie spotykają się w Wiedniu, gdzie wykonują zawód strichera – męskiej prostytutki. Obaj przyjechali z Europy Wschodniej, zwabieni wizją łatwo osiągalnego bogactwa i niczym nieograniczonej konsumpcji. Ich losy potoczyły się jednak zupełnie inaczej. Fynf und cfancyś, cwany i obrotny, dostaje się do środowiska szwajcarskich milionerów jako luksusowy „chłopiec do towarzystwa”, z kolei Dianka, nie tak zaradna, ląduje na dworcu jako bezdomna. Wydawać by się mogło, że Witkowski odcina kupony od swojej wcześniejszej twórczości, najpierw wydając poszerzoną wersję „Lubiewa bez cenzury”, w międzyczasie pisząc dwa quasi-kryminały, „Drwala” i „Zbrodniarza i dziewczynę”, w których nawiązywał do miejsc i postaci ze swojej najgłośniejszej powieści, a teraz – rozbudowując narrację o Diance na wiedeńskim bruku. Nic bardziej mylnego – „Fynf und cfancyś” nie jest po prostu dodatkiem narracyjnym do „Lubiewa”. Jak do tej pory strategia pisarska Witkowskiego opiera się na łączeniu własnych powieści w jeden, niekoniecznie doskonale spójny, tekstowy kolaż – w „Drwalu” znane z „Lubiewa” Międzyzdroje i ślady po „Margot”, a także estetyka „pastewna” i szemrane interesy z lat 80. i 90. z „Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej”, w „Zbrodniarzu i dziewczynie” ciotowski Wrocław i detektywistyczne wsparcie ciot w śledztwie, a z kolei w „Fynf und cfancyś” – fabuła oparta na jednym z rozdziałów „Lubiewa”, choć nie brakuje i tematów podobnych do tych z „Barbary Radziwiłłówny…” – „niedyskretny urok lat 90.” i marzenia Europy Wschodniej o Zachodzie. A wszystko podlane obficie pedalskim (queerowym) sosem.

„Fynf und cfancyś” to tylko pozornie historia o dwóch męskich prostytutkach ze Wschodu. Do największych zalet powieści należą gawędziarski rozmach i potoczysta narracja, niepozbawiona niekiedy brutalności i dosłowności. Witkowski celuje w wartkim, jędrnym języku, od którego trudno się oderwać, nawet jeśli to, o czym czytamy, to bezdomność, gwałt, podłość, szwajcarskie burdele i wszelkie wydzieliny ciała. Autor rozwija także swój niepospolity słuch do rozmaitych odmian i rejestrów języków obcych, dając próbkę tajskiego angielskiego, szwajcarskiego niemieckiego, radosnej paplaniny polsko-niemieckiej, słowackiego oraz wszystkich powyższych naraz. Żywa mowa, a także barwni, wielowymiarowi bohaterowie, dowcipne i celne opisy, zmysł obserwacji – nie można Witkowskiemu odmówić mistrzowskiego rzemiosła. Pod warstwą językową kryje się wiele. W „Fynf und cfancyś” można znaleźć brutalną i wyjaskrawioną charakterystykę zachodniego kapitalizmu. Chłopcy ze Wschodu w latach ’90, tuż po upadku muru berlińskiego, marzą o przynależności do świata Zachodu, który w ich mniemaniu wygląda mniej więcej jak w serialu – blichtr, bogactwo, markowe ciuchy, a wszystko to na wyciągnięcie ręki: „W domu cały czas miałem poczucie, że Konin to nie jest to, co mi się należy. Że ten świat, który pokazują w Dynastii, gdzieś tam istnieje, a tu jest tylko jakaś nędzna podróba tego świata” (s. 187). Fynf unf cfancyś marzy głównie o zakupach, o kolejnych ciuchach i kosmetykach, bywaniu w modnych kawiarniach i restauracjach, na przyjęciach na „daczach bogaczy”, w końcu – o związaniu się z milionerem i korzystania z przywilejów dostępnych jedynie najbogatszym. Prostytucja, seksualna eksploatacja, dosłowność, czasami wręcz wulgarność nie są obliczone na skandal; to podszewka czystego, sterylnego, doskonale poukładanego, bogatego i niemieckojęzycznego Zachodu. Witkowski wydobywa jaskrawe kontrasty i reguły rządzące tym światem: „Będą stały puste apartamenty w Hiltonach, ale Diankę wygonią z metra, ze śmietnika, z bramy. Przyspieszony kurs: kapitalizm w weekend dla komunistycznego dziecka z niedawnej Czechosłowacji. Nie masz pieniędzy, to kop w dupę, bez sentymentów. Jak zarobisz, to chętnie cię powitamy, wtedy będziemy cię całować w dupę” (s. 28). Pokazuje snujących się po parkach i dworcach narkomanów, zaraz obok banków, kawiarni, luksusowych sklepów i ich eleganckich klientów. Daje także doskonały obraz sytego, zachodniego mieszczaństwa: „Zachodnia klasa średnia to jednak potrzebuje do zapełnienia tych swoich mieszkań przedmiotów! Jakieś futerały na wszystko, jakieś prawidła do butów, stojaki na parasole, kółka do serwetek (…), roboty kuchenne, szejkery, odświeżacze powietrza, nawilżacze powietrza, odkurzacze stojące i czołgające się (…). Di chodziła oczarowana po tym królestwie przedmiotów jak Alicja w krainie mieszczańskich czarów” (s. 46). Lista przedmiotów zapełniających mieszkanie, tu znacznie skrócona, przywodzi na myśl obszerne wyliczenia rodem z „Gargantui i Pantagruela”. „Ci ludzie byli ulepieni z jakiejś innej gliny niż ona. Te ich jakieś rasowe koty, te ich designerskie filiżaneczki! (…) Oni nie oczekiwali niczego poza kasą i bezpieczeństwem” (s. 51) – nie tego szukają bohaterowie Witkowskiego. Poza stanem posiadania chcą przygody, dreszczyku emocji, codziennie nowych doznań. Ich głód jest nieopanowany. Zarabiają, żeby wydawać, i to od razu – na siebie i swoje przyjemności, stąd w tej prozie ze szczegółami podane są marki: bielizny (Calvin Klein), kosmetyków (Chanel, Clinique), ubrań (Diesel, Lacoste, Ralph Lauren), samochodów (Porche), nazwy drogich, szwajcarskich hoteli i lokali. Rzeczywistość zachodnia jest ściśle ometkowana i to metka świadczy o wartości, ale też tożsamości. Bohaterowie szybko przystosowują się do nowych warunków, a Fynf und cfancyś odkrywa, że w płaceniu za seks w ogóle nie chodzi o seks: „Może ja mam być tylko taką akuszerką ich prawdziwych tożsamości, które po pijaku i w sytuacji bycia z osobą opłaconą, a więc potulną, po prostu z nich wychodzą? Czyżbym niechcący odkrył patent na zostanie najlepszą kurwą na świecie?” (s. 184). Wyposażony w nowo nabytą wiedzę zaczyna kalkulować, manipulować, inwestować – głównie w siebie – a tym samym wygryza konkurencję i awansuje, kolejno z prostytutki dworcowej przez kawiarnianą, aż do upragnionego związku na stałe z milionerem. Sprzedaje nie tylko ciało, ale przede wszystkim narrację, dokładnie taką, jakiej klient potrzebuje. Konfabuluje, zmyśla, koloryzuje, stylizuje się, stara się spełnić wszelkie oczekiwania bogatego klienta, którego usiłuje rozpracować i pozyskać. Marketing i PR w weekend dla średniozaawansowanych.

Narrator powieści, Michał Fynf und cfancyś, może być częściowo utożsamiany z autorem. Konfabuluje on swoim klientom, za każdym razem opowiadając inną barwną historię swojego życia, uwodzi ich opowieściami. Podobnie czyni sam autor, już to przyznając się do tożsamości ze swoim narratorem, już to zacierając ślady. Witkowski sugerował w wywiadach, że powieść opiera się na jego życiowych doświadczeniach, a następnie mylił tropy, pisząc o Koninie jako mieście rodzinnym bohatera. Nawiązuje do swoich głośnych stylizacji, m.in. pokazywania się wszędzie z pluszowym prosiaczkiem, przypisując ten zabieg Fyn fund cfancyś. Sugeruje także w tekście, że zgodził się na lokowanie produktu w powieści, aby zarobić i móc w spokoju pisać kolejną powieść w Międzyzdrojach – pytanie, kto? Czy to wtrącenie odautorskie, czy dalsza część narracji Fynf und cfancyś? Przy okazji promocji wcześniejszych powieści pisarz posługiwał się także pseudonimem swojego bohatera. Czy więc Michał Witkowski puszczał się ze szwajcarskimi milionerami? Nie o ten rodzaj tożsamości autora z narratorem mi chodzi: obaj notorycznie konfabulują i koloryzują, przebierają się, zmieniają i szokują. Nie istnieje jeden poważny literat w burym swetrze, Michał Witkowski i jego pojechane, celebryckie wcielenie Miss Gizzy. Michaśka Literatka, Michał Witkowski, Miss Gizzy, Fynf und cfancyś – strategia literacka i medialna Witkowskiego została zaszyfrowana w zmiennych opowieściach narratora „Fynf und cfancyś”. Dla Witkowskiego literatura jest poniekąd prostytucją – ciągłym wymyślaniem coraz bardziej fantastycznych życiorysów, zostawianiem i zacieraniem śladów, przebieranką, grą. Tutaj nie tańcowały dwa Michały – pisarz i celebryta – ale nieskończenie wiele Witkowskich i każdy równie prawdziwy, co zmyślony. Tak jak wszystko, co znajdziemy w jego brawurowej powieści.
Michał Witkowski: „Fynf und cfancyś”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2015.