ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (291) / 2016

Wiktoria Klera,

W SERCU NA DNIE (ADAM WIEDEMANN: 'KARPIE')

A A A
„Karpie” Adama Wiedemanna to książka wyjątkowa. Już na wstępie należy się kilka słów wyjaśnienia: być może „książka” to słowo za duże albo nie do końca zdające sprawę z tego, z czym mamy do czynienia. „Karpie” otwierają szczególną serię poetycką Biblioteki „Inter-” – noszącą nazwę „Jeden”. Jak przeczytać można na stronie internetowej czasopisma, mają się w niej pojawiać pojedyncze wiersze, ewentualnie cykle, zaproszonych do przedsięwzięcia poetów. Pomysł ciekawy i prowokujący do teoretycznoliterackich rozważań.

Wiedemann rozpoczyna serię, przedstawiając dwa teksty – „Karpie (1)” i „Karpie (2)”, oba składają się jeszcze z dwóch części. Otrzymujemy zatem cztery wiersze, wszystkie mające podobną konstrukcję: po trzy czterowersowe strofy. Regularność odnotować można również w obrębie długości wersów, liczba sylab waha się między jedenastoma a trzynastoma (z nielicznymi odstępstwami).

Pod tekstami widnieje data 21 stycznia 2015 roku. Do ciekawostek wydawniczych można dodać informację, że pomiędzy wierszami widnieje rysunek autorstwa poety, przedstawiający karpia z kotem ulokowanym w miejscu górnej płetwy.

Koncept „Karpi” opiera się na przekształceniu znaczeń związanych z różnicą pomiędzy „byciem widzianym” a byciem „widokiem”. Bohater wiersza mówi o sobie, iż „jest widokiem”. To element łączący wiersze. Poza tym różnią się one znacznie – pierwsza część korzysta z repertuaru postaci baśniowych i ich zaplecza, druga zaś ma charakter liryczno-konfesyjny. Pomimo założonej spójności i wspólnego tytułu, otrzymujemy dwa zupełnie inne teksty prezentujące do tego odległe światy.

W pierwszej części poznajemy kilku bohaterów. Jest tu tytułowy karp, dziewczyny (zupełnie nieistotne), kot i krowy; oprócz nich widać (tu się zaczyna gra ze znaczeniem słowa) księżyc, staw i przede wszystkim właśnie – widok (z którym utożsamia się podmiot). Widok to „ja”, ale też „ty”, to także to, co widać, co staje się zarówno cząstką krajobrazu, jak i podmiotu. Trochę to skomplikowane, bo jak można patrzeć widokiem? Jak to jest być widokiem, na który pada inny widok?

Bajkowe tło może tuszować rozpad tożsamości podmiotu zaledwie przez chwilę, pierwszy wers zresztą mógłby sugerować, że ktoś (w domyśle dziewczyny) może wpadać w zachwyt, widząc bohatera, ma tę wątłą satysfakcję, że chociaż one wzdychają do niego. Ale dziewczyny za chwilę nazwane zostaną krowami, a później już wcale ich nie ma. Ważna z punktu widzenia dalszego ciągu jest pointa zawarta w trzech ostatnich wersach: „Jestem księżycem, który zasnął w stawie, / jestem karpiem, którego w absolutnej ciszy / połyka księżyc, to twój absolutny widok”.

Nie można pozostawić bez słowa komentarza symboliki karpia. W pierwszym odruchu przychodzi na myśl wigilijna wieczerza i kult płodności, jednak warto może przypomnieć, że zanim karp zagościł na świątecznych stołach (nie więcej niż sto lat temu), wszystko co pochodziło z wody, było na tym stole zakazane. Woda była siedliskiem złych mocy i demonów. Czuć tu zatem jakieś – może odległe, ale jednak – Mickiewiczowskie echa.

Jeżeli bohater drugiej części wiersza nazywa siebie widokiem i połyka go karp, zostaje Jonaszem w skali stawu. „Na widok karpia nie wiem, o co prosisz” – zaznacza, po czym dodaje (jakby rozżalony, że „ty” nie prosi o dokładkę): „nie chciałbym, żebyś żył, wolałbym żebyś // prosił”. A ma na myśli rzeczy materialne. Nazywa siebie wówczas „rybakiem”, który od czasu do czasu rozmawia o czymś z „krową” (ex-dziewczyną). Pojawia się tu kocur, z jednej strony zależny od wspomnianej krowy, z drugiej – niesamodzielny, związany w sposób żartobliwie metaforyczny z karpiem: „w stawie nie ma dość księżyca, / żeby wyżywić karpia z kocurem na głowie”. W tym miejscu pojawia się wspomniany wcześniej rysunek. To ciekawe, iż coraz więcej poetów uważa, że trzeba tomy wierszy urozmaicać. Często autorzy dołączają płyty z muzycznym tłem do swoich tekstów albo właśnie rysunki. Zasadność tych zabiegów bywa czasami wątpliwa. W tym przypadku dodatek jest całkowicie nieodłącznym elementem cyklu. Światy zwierzęce, będące przetworzonym odwzorowaniem świata ludzi, zajmują Wiedemanna od dawna.

Jeżeli „Karpie (1)” robią wrażenie wypełnionych po brzegi grą znaczeń, „Karpie (2)” mogą zaskakiwać jeszcze bardziej. Autor zatraca się w grach słownych, całkowicie porzucając baśniowe przebrania. Tu już występują tylko „ja” i „ty”, choć oddalenie od gramatycznych rodzajów nadal zdradza chęć zdystansowania się podmiotu do opisywanych stanów emocjonalnych. Stąd jeszcze nawiązanie do poprzednich wierszy: „Chcę cię osłonić, zostaw absolutny widok”. Wiedemann zaczyna tutaj sięgać po podobieństwa brzmień wyrazów, w jednej strofie czytamy: osłonić – ozłocić, kolejne: wyroki – wzroku. Należy dodać również, że rozpad wewnętrznego świata manifestuje się w rozbiciu utartych związków między wyrazami. Te wszystkie zabiegi rodzą językowe paradoksy. Ciemność ma moc pobudzania, a „ręka nosi ciężary / nie do przełknięcia”. Najważniejsze w tym kontekście wydają się słowa: „operujmy zatem / nazwami innych nazw”. Prywatność konstruuje się między wyrazami, wspólnota „ja” i „ty” jest jeszcze (i wciąż) na tym poziomie niepodważalna: „niech nas rozśmieszą / miny innych, które będziemy odtąd nosić”.

Ostatnia część cyklu, zaczyna się słowami: „Zostaw się sobą”. Ton apelu ma charakter podwójnego zawłaszczenia „ty”. „Zostaw się” to rozkaz, będący w dalekim związku z nasuwającym się „zostań sobą” czy „bądź sobą”, które można potraktować jak miłą prośbę. „Ty” zostaje przez autora całkowicie pozbawione własnej (i swojej) podmiotowości. Szczególnie, gdy adresat jest kompletnie uprzedmiotowiony: „nie bądź zbytnim / łakociem, bądź przymiarką, gdy jeszcze / nie przystąpiłem do Komunii”. Autor wykorzystuje tu nomenklaturę religijną. Sakramentem jest spotkanie ciał. Akt seksualny, do którego podmiot rości sobie prawo w różnych miejscach, jest dawkowany, bohater wie, jak wydzielać sobie przyjemności.

Zacytuję w całości ostatni wiersz, to jeden z najsmutniejszych, a zarazem mocno nieprzyjemnych tekstów o charakterze wyznaniowym. Warto go utrwalić – szczególnie biorąc pod uwagę, że z książką trzeba się obchodzić naprawdę delikatnie (po kilku lekturach jest mocno nadwątlona):

Zostaw się sobą, nie bądź zbytnim

łakociem, bądź przymiarką, gdy jeszcze

nie przystąpiłem do Komunii, swoje

ciało mając do dyspozycji takich czy innych



przemian. Zgubiłem twoje czemuś, twoje

po co. Jest mi z tobą niezmiernie, jest mi

z tobą nie wiem, zgubiłem z tobą całe

swoje przecież gdybym. Jednakże zero szkód



nie wchodzi tu w rachubę, więc wybacz,

jeszcze kiedy mogłem cię zaznać, byłem zbyt

zapłakany nad swoim, a potem już niosłem

ten los jak pies obrożę, którą sobie załóż.

Każda strofa jest przyporządkowana innemu nastrojowi bohatera: pretensja i apel, wyznanie i na końcu – atak. W środkowej części wiersza podmiot próbuje powiedzieć coś istotnego, ale nie dopowiada niczego do końca. Przez językową niezgrabność wyolbrzymiony zostaje stan, który trudno sprecyzować: „niezmierność” czy jeszcze mocniej – po prostu niewiedza. Zagubienie? Zgubienie siebie? Ale pod jakim warunkiem? W jakich okolicznościach? Tego też można się jedynie domyślać. Jedno tylko jest pewne – utrata. Po niej przychodzi czas na zajmowanie się sobą, opłakiwanie siebie i prze-żywanie: życie w zastanych warunkach. Dystans, który widać w ostatnich wersach jest dowodem na to, że czytamy tu o wydarzeniach historycznych; wewnętrznym przełomie, mającym miejsce w przeszłości, a rzutującym na teraźniejszość. „Niosłem ten los jak pies obrożę” – wydawać by się mogło, że podmiot godzi się na „psi los”. Nic bardziej mylnego, przecież wcześniej był „widokiem”, „karpiem” – niemym świadkiem. Słowa mają tu zatem moc czynu, mogą obnażać brutalność świata, skrywaną niejednokrotnie pod sztafażem pięknego tła. Wiedemann konfrontuje się z lirycznym „ty” po swojemu, z precyzją i dowcipem.

Po takim otwarciu z niecierpliwością wyczekiwać można kolejnej pozycji w serii „Jeden”. Mam też nadzieję, że jej pomysłodawcy znajdą sposób na bardziej finezyjne wydawanie swoich książek. „Karpie” składają się z kilku kartek połączonych zszywkami, okładkę przygotowano z nieco grubszego papieru. Jeżeli konfrontuje się czytelnika z tak wyselekcjonowanym tekstem, dobrze by było, aby miał on szansę przetrwać także w materialnej formie, ponieważ – jak wspomniałam – kilkukrotna lektura przyczynia się do sporych zniszczeń książki, a szkoda.
Adam Wiedemann: „Karpie”. Biblioteka „INTER-”. Seria poetycka JEDEN, t. 1, Toruń 2015.