RYTM I BRZMIENIE
A
A
A
Duet Hati (czasem rozrastający się do tria) to jeden z najbardziej osobliwych projektów muzycznych w kraju, łączący doświadczenia muzyki źródeł z całego świata ze współczesną twórczością elektroakustyczną i improwizowaną.
O dokonaniach Hati opowiada jeden z członków projektu – Rafał Iwański
Łukasz Iwasiński: Jesteście postrzegani jako badacze najbardziej pierwotnych przejawów muzyki, nawiązujecie do samych źródeł akustycznej twórczości. Opowiedz o początkach tej przygody.
Rafał Iwasiński: Generalnie zakładamy, że tworzymy muzykę naszych czasów, chociaż faktem jest, że tworząc ją czerpiemy z wielowiekowych (w tym pierwotnych) doświadczeń ludzkości z róznych, mniej lub bardziej egzotycznych, rejonów świata. Jednak integrujemy to z nowymi bodźcami. Jest to muzyka transowa, medytacyjna z elementami rytualnymi, w dużej mierze imrowizowana. Jednak nie ma tu miejsca ani na totalną wolność, która jest szaleństwem – kiedy nie wiadomo za co się łapać, ani też na precyzyjnie zaprogramowany układ elementów. Opieramy się na rytmie i brzmieniu. Ludzie mówią, że działa to na nich oczyszczająco. Projekt HATI powołaliśmy do życia w 2001 roku w dwójkę (Dariusz Wojtaś i Rafał Iwański), po tym jak pod koniec lat 90. zafascynowała nas muzyka etniczna. Wcześniej, od połowy minionej dekady, graliśmy w różnych składach punk-rockowych na gitarach i perkusji, stopniowo przez kilka lat skłanialiśmy się w stronę rocka psychodelicznego, eksperymentalnego, m.in. Joy Divison, Can czy Faust, by wreszcie ulec silnej fascynacji industrial music i okolicami. Po kilku latach otworzyliśmy się na Wschód i muzykę obrzędową Azji, Afryki, itd. Wtedy też odkryliśmy praktykę i teorię takich gigantów muzyki, sztuki i filozofii XX wieku jak John Cage, Karlheinz Stockhausen czy Steve Reich. Szukaliśmy wyciszenia, które znaleźliśmy podczas improwizowanych sesji gry na bębnach. Tak właśnie narodził się nasz zespół. Jednak pierwszy występ na żywo w duecie odbył się dopiero po dwóch latach prób i nagrań. Chłoniemy różne wpływy, nie tylko dźwiękowe i wszystko to integruje się nieustannie w nas. Idziemy własną drogą. Czerpiemy z tego co dawne i dzisiejsze. Nigdy za długo nie interesowało nas bierne naśladownictwo czegokolwiek.
Ł.I.: Kluczowe znaczenie w waszej twórczości ma instrumentarium. Scharakteryzuj je. Jak je budujecie? Czy wykorzystujecie tradycyjne instrumenty, czy wzorujecie się na nich, a może są to wpełni autorskie konstrukcje?
R.I.: Już od końca lat 90. kompletowaliśmy akustyczne instrumentarium. Składają się na nie m.in. gongi syjamskie i chińskie, ligawki podlaskie, klarnety arabskie, bębny afrykańskie, wiele drobnych instrumentów perkusyjnych. Równie ważne są dla nas odpady cywilizacji: obiekty recyclingowe z metalu (gongi, dzwony), plastiku i drewna. Używamy też instrumentów zrobionych własnoręcznie, często na wzór tych etnicznych. Instrumenty zdobywaliśmy podczas podróży po Polsce i po świecie. Zamawialiśmy je u ludowych twórców, u których nieraz uczyliśmy się je budować. Wynajdywaliśmy na śmietnikach i złomowiskach. Podstawowym kryterium jest brzmienie, jakie dzięki nim uzyskujemy – jedyne i niepowtarzalne. Mamy już niemalże małe muzeum instrumentów, ale tylko części z nich używamy podczas wystąpień na żywo i na płytach. To świadome ograniczenie, chyba wybieramy to, czego nie słychać za dużo naokoło nas. Budujemy w ten sposób nowe dźwiękowe światy.
Ł.I.: Wiele mówiliście o tym, że HATI to powrót do korzeni, próba oczyszczenia przez odrzucenie „cywilizacyjnego jarzma”. Ostatnio jednak obecne jest u was napięcie między dźwiękami naturalnymi, a generowanymi elektronicznie. Skąd zainteresowanie elektroakustyką?
R.I.: Zazębia się tutaj kilka rzeczy. Przede wszystkim w latach 90. graliśmy muzykę elektroakustyczną i elektroniczną pod wpływem industrial music oraz podobnych brzmień i w pewnym sensie teraz do tego powracamy, po kilku latach grania całkowicie akustycznej muzyki jako HATI. Ciągnie nas jednak do naszych młodzieńczych fascynacji. Z drugiej strony bardzo interesującym doświadczeniem dla nas i dla osób, które nas słuchają, jest co jakiś czas przenosić się do nieco odmiennego świata dźwiękowego. W naszej sytuacji, tzn. ludzi, którzy nie mają za sobą formalnej edukacji muzycznej i którzy byli też wydziedziczeni z tradycji przodków, jest to jeden z najlepszych sposobów na rozwój, poszukiwania i ciekawe odkrycia. Często zdarza się, że to co robimy wyłącznie na instrumentach akustycznych nabiera postaci fenomenów dźwiękowych, które inni wydobywają na skomplikowanych urządzeniach, a obsługując np. analogowe instrumenty elektroniczne podchodzimy do nich nieraz jakby były akustycznymi instrumentami. Nie dążymy do efektownych brzmień, a raczej szukamy w nich tej żywej głębi. Staramy się w organiczny sposób krzyżować ze sobą akustykę i elektronikę. W sumie to stara szkoła, znana co najmniej od połowy XX wieku – kiedy to twórcy z kręgu muzyki współczesnej sięgali po dźwięki z różnych dziwnych urządzeń zasilanych prądem. Teraz wszyscy mają komputery i my też, ale nie zanosi się by na naszych koncertach pojawiły się one. Wystarczy, że używamy ich do pracy studyjnej. Podsumowując: gramy od jakiegoś czasu i będziemy grać jako trio akustycznie, natomiast w duecie – elektroakustycznie. A więc można powiedzieć, że to cywilizacyjne jarzmo, czy też cywilizacyjny śmietnik mogą być także obecnie pociągające dla artystów. Może już nie ma innej alternatywy niż technologia? Wiemy, że i tak rytm serca, kroków i oddechu jest podstawą całej muzyki. To tkwi głęboko w nas. Ale jest ciekawiej, gdy robi się różne rzeczy w życiu i korzysta z wielu możliwości.
Ł.I.: Przedstaw trzeciego członka projektu, który dołączył do was m.in. na czas aktualnej trasy – Rafała Kołackiego. Jaka jest jego rola?
R.I.: Rafał Kołacki jest na co dzień perkusistą w zespołach hard-core z Torunia, a u nas obsługuje rozmaite instrumenty perkusyjne. Ten trzeci człowiek w zespole to była bardzo dobra decyzja – po kilku latach grania w duecie jego obecność zmienia oblicze naszej muzyki, jest znowu więcej możliwości na układ wszystkich elementów, brzmień, swobodniejszą improwizację. Teraz wydaje się nam, że jeśli chodzi o granie na instrumentach akustycznych – trio to skład optymalny. Nawiasem mówiąc, ostateczną decyzję o przyjęciu trzeciego człowieka do HATI podjęliśmy po dwóch trasach koncertowych z Z’EVem (wybitnym perkusjonistą amerykańskim, w latach. 70. XX wieku jednym z założycieli ruchu kulturowego i artystycznego tzw. industrial music) – a dokładniej mówiąc – po wspólnych improwizacjach jakie miały miejsce na każdym z naszych kilkunastu wspólnych koncertów.
O dokonaniach Hati opowiada jeden z członków projektu – Rafał Iwański
Łukasz Iwasiński: Jesteście postrzegani jako badacze najbardziej pierwotnych przejawów muzyki, nawiązujecie do samych źródeł akustycznej twórczości. Opowiedz o początkach tej przygody.
Rafał Iwasiński: Generalnie zakładamy, że tworzymy muzykę naszych czasów, chociaż faktem jest, że tworząc ją czerpiemy z wielowiekowych (w tym pierwotnych) doświadczeń ludzkości z róznych, mniej lub bardziej egzotycznych, rejonów świata. Jednak integrujemy to z nowymi bodźcami. Jest to muzyka transowa, medytacyjna z elementami rytualnymi, w dużej mierze imrowizowana. Jednak nie ma tu miejsca ani na totalną wolność, która jest szaleństwem – kiedy nie wiadomo za co się łapać, ani też na precyzyjnie zaprogramowany układ elementów. Opieramy się na rytmie i brzmieniu. Ludzie mówią, że działa to na nich oczyszczająco. Projekt HATI powołaliśmy do życia w 2001 roku w dwójkę (Dariusz Wojtaś i Rafał Iwański), po tym jak pod koniec lat 90. zafascynowała nas muzyka etniczna. Wcześniej, od połowy minionej dekady, graliśmy w różnych składach punk-rockowych na gitarach i perkusji, stopniowo przez kilka lat skłanialiśmy się w stronę rocka psychodelicznego, eksperymentalnego, m.in. Joy Divison, Can czy Faust, by wreszcie ulec silnej fascynacji industrial music i okolicami. Po kilku latach otworzyliśmy się na Wschód i muzykę obrzędową Azji, Afryki, itd. Wtedy też odkryliśmy praktykę i teorię takich gigantów muzyki, sztuki i filozofii XX wieku jak John Cage, Karlheinz Stockhausen czy Steve Reich. Szukaliśmy wyciszenia, które znaleźliśmy podczas improwizowanych sesji gry na bębnach. Tak właśnie narodził się nasz zespół. Jednak pierwszy występ na żywo w duecie odbył się dopiero po dwóch latach prób i nagrań. Chłoniemy różne wpływy, nie tylko dźwiękowe i wszystko to integruje się nieustannie w nas. Idziemy własną drogą. Czerpiemy z tego co dawne i dzisiejsze. Nigdy za długo nie interesowało nas bierne naśladownictwo czegokolwiek.
Ł.I.: Kluczowe znaczenie w waszej twórczości ma instrumentarium. Scharakteryzuj je. Jak je budujecie? Czy wykorzystujecie tradycyjne instrumenty, czy wzorujecie się na nich, a może są to wpełni autorskie konstrukcje?
R.I.: Już od końca lat 90. kompletowaliśmy akustyczne instrumentarium. Składają się na nie m.in. gongi syjamskie i chińskie, ligawki podlaskie, klarnety arabskie, bębny afrykańskie, wiele drobnych instrumentów perkusyjnych. Równie ważne są dla nas odpady cywilizacji: obiekty recyclingowe z metalu (gongi, dzwony), plastiku i drewna. Używamy też instrumentów zrobionych własnoręcznie, często na wzór tych etnicznych. Instrumenty zdobywaliśmy podczas podróży po Polsce i po świecie. Zamawialiśmy je u ludowych twórców, u których nieraz uczyliśmy się je budować. Wynajdywaliśmy na śmietnikach i złomowiskach. Podstawowym kryterium jest brzmienie, jakie dzięki nim uzyskujemy – jedyne i niepowtarzalne. Mamy już niemalże małe muzeum instrumentów, ale tylko części z nich używamy podczas wystąpień na żywo i na płytach. To świadome ograniczenie, chyba wybieramy to, czego nie słychać za dużo naokoło nas. Budujemy w ten sposób nowe dźwiękowe światy.
Ł.I.: Wiele mówiliście o tym, że HATI to powrót do korzeni, próba oczyszczenia przez odrzucenie „cywilizacyjnego jarzma”. Ostatnio jednak obecne jest u was napięcie między dźwiękami naturalnymi, a generowanymi elektronicznie. Skąd zainteresowanie elektroakustyką?
R.I.: Zazębia się tutaj kilka rzeczy. Przede wszystkim w latach 90. graliśmy muzykę elektroakustyczną i elektroniczną pod wpływem industrial music oraz podobnych brzmień i w pewnym sensie teraz do tego powracamy, po kilku latach grania całkowicie akustycznej muzyki jako HATI. Ciągnie nas jednak do naszych młodzieńczych fascynacji. Z drugiej strony bardzo interesującym doświadczeniem dla nas i dla osób, które nas słuchają, jest co jakiś czas przenosić się do nieco odmiennego świata dźwiękowego. W naszej sytuacji, tzn. ludzi, którzy nie mają za sobą formalnej edukacji muzycznej i którzy byli też wydziedziczeni z tradycji przodków, jest to jeden z najlepszych sposobów na rozwój, poszukiwania i ciekawe odkrycia. Często zdarza się, że to co robimy wyłącznie na instrumentach akustycznych nabiera postaci fenomenów dźwiękowych, które inni wydobywają na skomplikowanych urządzeniach, a obsługując np. analogowe instrumenty elektroniczne podchodzimy do nich nieraz jakby były akustycznymi instrumentami. Nie dążymy do efektownych brzmień, a raczej szukamy w nich tej żywej głębi. Staramy się w organiczny sposób krzyżować ze sobą akustykę i elektronikę. W sumie to stara szkoła, znana co najmniej od połowy XX wieku – kiedy to twórcy z kręgu muzyki współczesnej sięgali po dźwięki z różnych dziwnych urządzeń zasilanych prądem. Teraz wszyscy mają komputery i my też, ale nie zanosi się by na naszych koncertach pojawiły się one. Wystarczy, że używamy ich do pracy studyjnej. Podsumowując: gramy od jakiegoś czasu i będziemy grać jako trio akustycznie, natomiast w duecie – elektroakustycznie. A więc można powiedzieć, że to cywilizacyjne jarzmo, czy też cywilizacyjny śmietnik mogą być także obecnie pociągające dla artystów. Może już nie ma innej alternatywy niż technologia? Wiemy, że i tak rytm serca, kroków i oddechu jest podstawą całej muzyki. To tkwi głęboko w nas. Ale jest ciekawiej, gdy robi się różne rzeczy w życiu i korzysta z wielu możliwości.
Ł.I.: Przedstaw trzeciego członka projektu, który dołączył do was m.in. na czas aktualnej trasy – Rafała Kołackiego. Jaka jest jego rola?
R.I.: Rafał Kołacki jest na co dzień perkusistą w zespołach hard-core z Torunia, a u nas obsługuje rozmaite instrumenty perkusyjne. Ten trzeci człowiek w zespole to była bardzo dobra decyzja – po kilku latach grania w duecie jego obecność zmienia oblicze naszej muzyki, jest znowu więcej możliwości na układ wszystkich elementów, brzmień, swobodniejszą improwizację. Teraz wydaje się nam, że jeśli chodzi o granie na instrumentach akustycznych – trio to skład optymalny. Nawiasem mówiąc, ostateczną decyzję o przyjęciu trzeciego człowieka do HATI podjęliśmy po dwóch trasach koncertowych z Z’EVem (wybitnym perkusjonistą amerykańskim, w latach. 70. XX wieku jednym z założycieli ruchu kulturowego i artystycznego tzw. industrial music) – a dokładniej mówiąc – po wspólnych improwizacjach jakie miały miejsce na każdym z naszych kilkunastu wspólnych koncertów.
Od 18 lutego HATI jest w trasie ze specjalnym, wyłącznie akustycznym, wykonywanym w trio programem. W marcu grupę będzie można usłyszeć jeszcze w 4 miejscach: 1 marca 2007 – Lublin: Centrala, ul. Peowiaków 12, godz. 20.00; 2 marca 2007 Kraków: Teatr Groteska, ul. Skarbowa 2, godz. 19.00; 3 marca 2007 Sanok: Klub Pani K, ul. II Pułku Strzelców Podhalańskich, godz. 20.00; 4 marca 2007 Częstochowa: Klub Muzyczny Utopia, ul. Jasnogórska 13, godz. 20.00.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |