ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (299) / 2016

Aleksandra Byrska,

PRACA WE KRWI (MAŁGORZATA LEBDA: 'MATECZNIK')

A A A
W swoim najnowszym tomie Małgorzata Lebda przekroczyła granicę lasu i odnalazła „Matecznik” – ciemne źródło swojej poezji. Matecznik bowiem to trudno dostępne miejsce w lesie, w którym chronią się zwierzęta, ale również wyjątkowe miejsce w plastrze, gdzie rodzi się pszczela matka. Las i pszczoły to centralne punkty dla tego zbioru wierszy, znamienne również dla czasu dojrzewania autorki. Bo w przypadku „Matecznika” nie ma chyba sensu bawić się w podmioty liryczne – w tym tomie Lebda oddaje czytelnikowi kawałek własnego doświadczenia i nie próbuje udawać, że jest inaczej.

Las jest zatem nauczycielem śmierci, a pszczoły mają być wzorem życia – tak przynajmniej twierdzi ojciec, a ojciec to figura, na której trzyma się cały wiejski świat, matka zupełnie przy nim blednie, słaba („nie mówić matce”) i skulona niknie gdzieś za jego plecami. Choć tak naprawdę wszystko w „Mateczniku” jest lekcją, mierzeniem się po raz pierwszy z tym, jak wygląda i funkcjonuje świat.

A więc przede wszystkim z niesprawiedliwością i rywalizacją, z tym, że nawet wobec bliskich trzeba walczyć o uwagę, że gdzieś w głębi zawsze pozostaje się samemu. Wszyscy mamy „ciała wyspecjalizowane w zadawaniu głębokich ran w traceniu krwi”, a sprawiedliwości nie ma, niezależnie od tego, czy jest się człowiekiem czy zwierzęciem. Bez względu na codzienną walkę o uwagę ojca, tylko jedna z córek może być wybrana – pobłogosławiona niczym w biblijnych historiach i wtajemniczona w las, jak w wierszu „sprawy lasu: rozpoznanie”: „pomyślałem że tej z was która jako pierwsza / zapyta o sprawy lasu pokażę wszystko / dokładnie do samej krwi”. Oddając głos zmarłemu ojcu, poetka stara się go zrozumieć, oddać mu sprawiedliwość, której sam skąpił własnym dzieciom, przebaczyć mu ukrywanie słabości. Jak w cyklu zatytułowanym „listopad: złe” w wierszu III: „zwłaszcza podczas waszych przewlekłych chorób / podchodziłem bliżej ciepło infekcji okładało się wam / w okolicach przełyku byłyście bezbronne jak młódki / gołębi z których gotowałem wam rosół // a w chwilach kiedy z obory wykradałyście koty / przymykałem oczy // poza tym byłem ojcem surowym i niesprawiedliwym powiecie”. Troska ojca bywała niezgrabna i wydzielana nierówno, skracał dystans wyłącznie w wyjątkowych sytuacjach, jednak przez wiersz przebija czułość, która pozwala przezwyciężyć żal spowodowany niedoskonałością, pogodzić się z tym, który odszedł, choć potrafi dominować nawet po śmierci.

Śmierć zresztą również jest nieodłącznie związana z ojcem i lasem. „tak wyobrażaliśmy sobie liturgię odejść rozpisaną / na szczegóły myślę że musiała zrodzić się z obawy / przed śmiercią tą którą na polach opowiedział nam / ojciec a którą tak czule nosiliśmy na ustach a usta / mieliśmy delikatne dotknięte odrą” – większość martwych ciał obecnych w świecie tej poezji to ciała zwierzęce, jednak to w ludziach budzi ona mocniejszy lęk, a kruchość i podatność na choroby wszystkich jest nieustannie obecna. Nawet w rodzinie, która lubi obserwować ogień, który zamiast budzić trwogę jest „namiętnością oczu / zapowiedzią kary”. Skażone odrą usta dzieci z czułością noszą na sobie śmierć, bo jeszcze jej nie znają, a nieznane przyciąga, lęk każe szukać, badać, wyobrażać sobie. Zwłaszcza gdy wkoło roi się od przesądów, magicznych zabiegów, odczyniania złego. Zwłaszcza gdy coś budzi niepokój nawet w ojcu, choć z reguły to raczej on jest tym, który budzi niepokój w innych i przecież on jest tym, który również śmierci uczy i ją objaśnia.

Jeszcze okrutniej jednak dzieje się w świecie zwierząt – przez wiersze Lebdy przewija się smutny korowód osowiałych od wścieklizny lisów, poranionych przez kosiarki i psy saren, przybitych do ściany ropuch, umierających od soli ślimaków i zamienianych w rosół gołębi. Poetka opowiada o tym spokojnie i oszczędnie, nie pozostawia jednak wątpliwości, że ten tom to jej spóźniony sprzeciw i tu już nie ma miejsca na zrozumienie. „Karmimy zwierzęta zwierzętami” – czy to nie brzmi jak zwyrodnienie? A przecież jest jeszcze bezmyślne okrucieństwo ludzkie jak choćby dzieci przybijających ropuchy gwoździami do ściany – „modlimy się / do nich mówią kłaniając się płazom w pas”. Zjadać czyjąś wątrobę, czyjeś serce – dlaczego nas to nie dziwi? Jak oddzielić mięso od mięsa, skórę od skóry i krew od krwi, gdy: „do sieni wchodzi ojciec z pokrwawionym zającem / bierze w dłonie twarz mojej siostry widzę jak krew / zwierzęcia i krew mojej siostry mieszają się”.

Szczególne jednak miejsce w poezji Lebdy zajmują pszczoły – mniej skrzywdzone przez ludzi i bardziej niedostępne, obce. To istoty, które wymagają uwagi, są niezwykle kruche, pomimo potęgi roju. „We włosach czuję powolne ruchy owada”, „wielokrotnie schodzę do ciemnego wnętrza i słucham” – gdy pojawiają się pszczoły przez wersy przebija skupienie i koncentracja. Ich obecność obdarza, jest to jednak bardziej przeczute niż dopowiedziane.

Wiersze z „Matecznika” cechuje bowiem oszczędność. Trzeba się w nie wsłuchiwać niczym w brzęczenie roju. Ich moc nie polega na epatowaniu, choć obrazy ludzkiego okrucieństwa tkwią w myślach długo po lekturze. Dedykowane ziemi żądlą jak małe pszczoły, nie są jednak nachalne ani publicystyczne. „Myśląc o mnie będziecie / mówić językiem roślin” – mówi ojciec i może to właśnie jest odpowiednie określenie. Proste opowieści, umiejętnie dobrane momenty, naturalne słownictwo – to wystarcza, bo Lebda „pracuje we krwi”, operuje językiem na niezagojonych ranach, mierzy się z tym, co ją ukształtowało.
Małgorzata Lebda: „Matecznik”. WBPiCAK. Poznań 2016.