ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (303-304) / 2016

Marzena Boniecka,

POEZJA I 'MAŁE CODZIENNOŚCI' (TERESA RADZIEWICZ: 'RZECZY POSPOLITE')

A A A
Po lekturze ostatniego tomiku wierszy Teresy Radziewicz „Rzeczy pospolite” można odczuwać lekkie zakłopotanie. I w zasadzie nie byłoby w tym nic dziwnego, ponieważ konsternacja wydaje się uczuciem, które jest właściwe człowiekowi w konfrontacji z tekstem poetyckim, ale w tym przypadku wynika ona raczej z pewnego niezaspokojenia czytelniczych oczekiwań.

Autorka obszernym zbiorem tekstów, liczącym 42 wiersze, tworzy poetycką kronikę codzienności. Rejestruje oraz przygląda się sprawom drobnym, pragnie wydobyć z nich głębszy sens i przypomnieć o nich światu. W niektórych momentach swoją celnością obserwacji przywołuje na myśl poetykę szczegółu Wisławy Szymborskiej. Zwyczajność jest dla niej ważna, ponieważ, jak pisze, są to: „Sprawy normalne, małe codzienności, klocki, / które można układać na tysiąc sposobów / – na przykład wybrać poranki: budzenia się, szybkie krzątaniny przed wyjściem do pracy” („Rzeczy pospolite”). W innym miejscu z kolei czytamy: „Wiersze powinny być o czymś – tłumaczą ludzie / i piszą o bardzo ważnych sprawach. A mnie kuszą / rzeczy pospolite, sytuacje codzienne, nieistotne / detale…” („Wiersz dla Marego, wiersz dla Paddy’ego”). Jednak w takim podejściu tkwi pewne ryzyko wynikające z natury spraw, o których Radziewicz stara się w tomiku opowiadać. Nieistotność rzeczy błahych ma to do siebie, że jest pozorna, więc zrozumienie ich znaczenia w życiu jest tak proste, że aż trudne. Nie inaczej bywa z poezją. Trzeba bardzo uważać, żeby poetyckiej opowieści o zwyczajności nie opowiedzieć z patosem lub – co gorsza – balansować na granicy dosłowności.

Gdziekolwiek indziej

Na pierwszy rzut oka zastanawia układ tekstów zawartych w tomie poetki. Już na wstępie okazuje się, że strukturę buduje siatka pokrewnych motywów i tematów. I tak na przykład otwierający „Rzeczy pospolite” wiersz „Oto” ciekawie koresponduje z następującym po nim lirykiem „W tym kraju”. Dzięki zastosowaniu w tytule wiersza wspomnianego zaimka, Radziewicz buduje analogię z chrześcijańskim motywem ecce homo i tworzy obraz człowieka na miarę naszych czasów. Miesza się w tomiku autorki porządek boski z ziemskim, miesza się wiara z pospolitością. Radziewicz tworzy w wierszu „Oto” coś na kształt parodii narodzin ludzkości, podając ją nam w wersji surrealistycznego wyobrażenia. Autorka przedstawia świat dworcowej ulicy: niespójny, kolorowy, dziwny, który zamieszkują w „nieustającym pielgrzymowaniu” niekompletni ludzie: „Dokąd zmierzają ci wszyscy ludzie, których obejmuję / wzrokiem ze szczytu ruchomych schodów, kiedy powoli / wyłaniają się z zaciśniętych szczęk peronu w nieustającym / pielgrzymowaniu? / Oto głowa i ciało: mężczyzna / w plecaku na brzuchu wiezie ukulele […]. Jeszcze moment i oto znów / głowa i ciało, dwa ciała – kobieta, śpiące na ramieniu dziecko, / walizki, torebki, zakupy, istna matka wieloramienna […]. Dalej kłąb siwych włosów i reklamówki w mitenkach / – czuję w staruszce zwierzę, drżę, kiedy przyczajone oczy / zdają się patrzeć na mnie. Oto ludzie.” („Oto”). Oto ludzie, tacy ludzie. W ich portretach Radziewicz będzie starała się wypracować poetykę spokoju opartą na radości z drobnych spraw.

Mimo że poetka dąży w „Rzeczach pospolitych” do celebracji zwyczajności, to nie unika sytuacji, w których zwyczajność ta wcale nie jest pociągająca. Co więcej, przyziemna rzeczywistość staje się pretekstem do pytania o własne miejsce. Wspomniane „Oto” wskazuje na człowieka, ale równocześnie odsyła nas do spraw związanych z przestrzenią, w której on żyje. Dlatego następny wiersz oraz kilka innych w tym tomie: „Że noc”, „To wina tej pogody”, „Gołębie na torowisku”, „Sen o Irlandii”, „Koty nad Symsarną” stanowią pewną kontynuację rozważań o tym, jak „być”, dookreślając te rozważania znaczeniem wyrazu „tutaj”: „Są w tym kraju miejsca, gdzie lepiej nie patrzeć / na domy, góry, rzeki czy jeziora, bo wszystko / nosi w sobie dwa słowa: to tutaj” („W tym kraju”). Zatem, jakie „to tutaj” jest?

Odpowiedź brzmi: pospolite polskie. Radziewicz akcentuje to w swoim tomie zwłaszcza w tych miejscach, w których poddaje ironii naszą narodową mentalność: „To wina pogody, bo gdyby jasne niebo, gdyby cieplej, / gdyby inaczej w ogóle, to może wtedy coś. A tak – nic, / pustka kołysząca nasze niepokoje / i pleśń, szara, przebiegła, gąbczasta; wystarczy skrawek, / żeby się zarazić. I żadnych lekarstw, żadnej pomocy: / wina pogody, nieprzyjaznego świata, codzienności / przebieglejszej od najdzikszych zwierząt” („To wina pogody”). „Oto” oraz „tutaj” stają się w poezji Radziewicz głównymi wyznacznikami tożsamości człowieka. W tym również człowieka współczesnego, który często niezdolny do autorefleksji szuka w życiu łatwych rozwiązań: „Tak jest łatwiej – nie trzeba ubierać dziecka / – sztuczne tworzywo nie marznie. Ludzie patrzą na innych / jak w lustro – chcą widzieć tylko siebie” („Że noc”). Być może właśnie dlatego stale natrafimy w wierszach poetki na fantazje podmiotu o ucieczce, o tym, jak mogłoby wyglądać życie gdziekolwiek indziej: „A gdybym urodziła się w innym miejscu?” („Gołębie na torowisku”).  Negacja miejsca kłóci się więc z poetycką afirmacją codzienności i rodzi pewne podejrzenia wobec jej szczerości. Oczywiście, można do sprawy podejść jeszcze inaczej. Ostatecznie chodzi przecież o coś zupełnie innego. Powszechność „rzeczy pospolitych” sprawia, że mogą się one wydarzyć wszędzie: tutaj i  w każdym innym miejscu.

W relacji do wiersza

W „Rzeczach pospolitych” Teresy Radziewicz nie brakuje również poetyckich odniesień czy nawiązań. Dla przykładu: wiersz „Backup” budzi skojarzenie z „Kotem w pustym mieszkaniu” Wisławy Szymborskiej. Oba teksty łączy głównie próba wyartykułowania czyjejś nieobecności oraz zaakcentowanie pozorności zmian, które z niej wynikają. Odmienne są jednak perspektywy, z których historia ta zostaje przedstawiona. W przypadku wiersza Radziewicz opowiada ją ta, której nie ma, ale – podobnie jak u Szymborskiej – brak ten manifestuje się poprzez zaburzony porządek codzienności: „Od kiedy wyjechałam, pech cię nie opuszcza. Zaklinasz: / wróć, bo przeciw się dzieją wszystkie dzienne sprawy, / bunt podnoszą rzeczy konieczne. Koszule, jak nigdy, / garściami gubią guziki. Kot przestaje jeść, słabnie, / w diagnozie podejrzenia: / zawał serca, guz mózgu, albo kocia cukrzyca. Od kiedy wyjechałam […]”.

Według mnie znacznie ciekawiej przedstawiają się te momenty, w których poetyka wierszy Radziewicz zatraca swoją ostrość i kontury, stając się mniej wyrazista. To znaczy wtedy, gdy język poezji nie podejmuje ryzyka, a „pospolitość” opisywanych przez poetkę spraw przejawia się w zupełnie innej estetyce.  Ma ona charakter bardziej wizualny, nastawiony na synestezyjne właściwości słowa. Dzieje się tak na przykład w wierszu „A dni pękają”, w którym sposób obrazowania przechodzi od zaznaczenia obecności ludzi, przedmiotów, spraw do wyeksponowania wywołanego przez nich wrażenia. Zabieg ten bliski jest (prozo)poetyckiej konwencji, tak świetnie rozwiniętej przecież w pierwszej połowie XX wieku przez Deborę Vogel. A więc czytamy w tomiku poetki: „Wszystko ma tę niepowtarzalną woń; […] / Rzeczy twarde pachną ostrzej, nuta serca / skrywa gorycz; rzeczy miękkie zawiązują ręce. Wtedy / przychodzi czas, dni pękają – suche i twarde / strąki / Wyłuskuję z pamięci zapachy, wyskakują / jak groszki wypchane kciukiem”. I dalej: „Świat się wyostrzył, żadnych miękkich miejsc, żadnych płaszczyzn / gotowych do przyjęcia. / Ważniejsze są detale, ostre kreski / i błękit. […] / Śruby, piasty, zębatki; tarcie i zgrzytanie […] / Świat / coraz ostrzejszy, coraz szybciej się kręci / i tylko w tle zostaje / dawne ciepłe dotknięcie” („Świat się wyostrzył”). W miejscach, w których Radziewicz wydobywa wizualność słowa, jej wielka potrzeba uchwycenia intymności w języku tego, co przynosi życie, zdecydowanie bardziej zyskuje na wartości. Z tej perspektywy zupełnie inaczej prezentuje się poetycki manifest Radziewicz pt.: „Wiersz dla Marego, wiersz dla Paddy’ego”, w którym autorka podkreśla, trochę jakby usprawiedliwiając się przed światem, że ktoś powinien ocalić w poezji zwyczajność. Jednak najczęściej pomiędzy wspomnianą potrzebą uchwycenia chwili a jej realizacją zachodzi w tekstach poetki swego rodzaju dysonans. Dzieje się tak wtedy, gdy fraza wiersza staje się opisem, komunikatem, a przestaje być grą.

Raz jeszcze miejsce – Matka

Rozgrywa się zatem w poezji Radziewicz kryzys, który polega nie tylko na rozbieżności pomiędzy tematem a jego wykonaniem. W zasadzie to cały świat w wierszach poetki ulega komplikacjom, tworząc przy tym słodko-gorzką historię o stracie. Radziewicz świetnie eksponuje ten dramat w utrzymanym w lekko onirycznej konwencji wierszu „Kołysz mnie, matko”. Sięga w nim po formę kołysanki i przedstawia ją jako pokoleniową prawdę kobiet o nich samych: „matko, naucz kołysania; to nasze prawo – koić niespłakane, / niespłacone życiem, to nasze prawo zszywać / rozdzierane” („Kołysz mnie, matko”). Nazbyt to oczywista metafora kobiecej podmiotowości, żeby pisać o niej szerzej. W kontekście całego tomiku eksponuje ona jednak pewną właściwość tej poezji oraz jej status. Pogoń za ocaleniem „rzeczy pospolitych” to umieszczenie poetyckiej obserwacji w stanie ciągłego niedosytu. Jest się w tej poezji bardzo blisko wzruszeń, jednocześnie bezradnie czując, że to nieprawda.

„Kołysz mnie, matko” wprowadza przeciwstawny porządek świata oraz czasu wobec tego, który poetka odsłania przed nami na początku swojego tomu. To przestrzeń bardziej naturalna oraz archetypiczna wpisująca życie człowieka w zamknięty cykl: „[…] kołysz mnie, matko, / kołysz, w śnienie wprowadzaj, w prawie umieranie, / w przeszłość toczącą się ku obcej przyszłości. W słowa / biegnące od powstawania, rodzenia się i dojrzewania, / od wszystkich matek, babek i prababek świata / do wszystkich córek, wnuczek i prawnuczek” („Kołysz mnie, matko”).

Radziewicz snuje więc poetycką refleksję o człowieku i jego uwikłaniach w cywilizację, kulturę oraz naturę. Tym samym podkreśla zawiłość powiązań, jakie pomiędzy nimi zachodzą. Z jej obserwacji wynurza się świat, który jest zlepkiem różnych momentów i obrazów, nerwowym kolażem. Brakuje mu spokoju, rytmu, ukołysania. W związku z tym autorka „Rzeczy pospolitych” nie moralizuje, nie poucza, ale uporczywie przypomina, że tylko małe sprawy mogą nas z tej plątaniny ocalić. Trudno nie przyznać jej racji, że nasze „tutaj” istnieje tam, gdzie jest nasze „teraz”. Poetka postuluje więc cierpliwie o czas teraźniejszy i o świadomy w nim udział. Jednak to zanurzenie poezji w rzeczywistość, często bezwzględne i niezwykle detaliczne, bywa męczące. Lektura wierszy staje się niecierpliwym wyczekiwaniem na chwilę, w której będzie można złapać oddech. Nie tyle zapomnieć o tej prostocie i zwyczajności, co odnaleźć w niej szansę na zachwyt.

Ostatnim wierszem poetka tłumaczy, po co to wszystko, po co poezja i dlaczego „rzeczy pospolite”: „Właśnie to próbuję powiedzieć: świat nie może / dojść sam ze sobą do ładu – zamachy stanu i przewroty / wojny i rewolucje – rozpycha się w sobie, cierpi / na niedostatek terytorium […] / Świat / nie może dojść do ładu, potrzebuje ludzkiej pomocy: / zapachu kawy i goździków, wierszy i obrazów, / spacerów za rękę nad jeziorem w kiczowatym świetle / zachodzącego słońca, niemodnej życzliwości i zamieszania, / że jestem, / że jesteśmy – właśnie to próbuję powiedzieć, / wytłumaczyć” („Świat nie może dojść do ładu”).

Może faktycznie jest tak, że nikt nie potrafi docenić, wsłuchać się w głos tej poezji, usłyszeć apelu. A może nie ma tutaj nic do rozumienia. Może trzeba te „codzienne rytuały” (po swojemu) po prostu poczuć. Tylko tyle i aż tyle. 
Teresa Radziewicz: „Rzeczy pospolite”. Stowarzyszenie Salon Literacki. Warszawa 2014.