ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (305) / 2016

Mateusz Demski,

ZŁOTE CZASY HOLLYWOOD (ŚMIETANKA TOWARZYSKA)

A A A
Choć po ubiegłorocznym seansie „Nieracjonalnego mężczyzny” stwierdziłem, że nadszedł czas, aby mistrz ustąpił i udał się na emeryturę, to jednak nie mogę się pod tym zdaniem ponownie podpisać. Być może była to z mojej strony próba walki z wieloletnim uzależnieniem, a może efekt uczulenia na uwspółcześnioną dostojewszczyznę. Dzisiaj pozostaje mi tylko uderzyć się w pierś i przeprosić się z twórczością Woody’ego Allena. W gruncie rzeczy nigdy nie wyobrażałem sobie roku bez jego kolejnego filmu i ze zgrozą myślę o chwili, kiedy nie będzie mi już dane oglądać białego Windsora na czarnym tle.

1 grudnia 2015 roku Woody Allen skończył 80 lat. Przez te wszystkie lata wokół jego osoby narosło wiele mitów. Tego samego dnia kiedy kończy film, zaczyna pisać kolejny scenariusz. I tak od 40 lat, rok w rok na tej samej maszynie Olympia, którą kupił jeszcze jako szesnastolatek. W 1975 roku nie pojawił się na gali wręczenia Oscarów, ponieważ pochłonęły go klarnet i jazz. Następnego ranka na pierwszej stronie „New York Timesa” przeczytał o czterech Oscarach dla „Annie Hall”. Anegdoty na temat nowojorczyka można mnożyć w nieskończoność, a jednak ich puenta pozostaje ta sama: nie ma drugiego tak wytrwałego i niepokornego twórcy, który miałby w kinie tyle do powiedzenia, co Woody Allen.

„Śmietanka towarzyska” traktuje poniekąd o poszukiwaniu tej twórczej drogi w historii kina. Bobby (Jesse Eisenberg) to młody idealista z Bronxu, którego życie spowija mgiełka monotonii. Dni niczym się od siebie nie różnią, zdają się pozbawione kolorów, tak jak dzielnica, w której bohater żyje. Chłopak postanawia zakosztować luksusu, obierając kurs na Hollywood – mekkę elegancji, szyku i glamour. Tam zatrudnia się u swojego wpływowego wujka, Phila (Steve Carell) i poznaje nieskalaną aurą Beverly Hills Vonnie (Kristen Stewart). Niewątpliwie Allen buduje tutaj kolejną stylową (przejście na cyfrę dobrze mu zrobiło) przypowieść spod znaku „Złotych czasów radia”, będącą jednoczesnym komentarzem do egocentryzmu fabryki snów, jego pretensjonalności, w której płytki establishment wytwórni szedł pod rękę z wdziękiem Freda Astaire’a, Ginger Rogers i Grety Garbo. Mimo iż autor „Purpurowej róży z Kairu” wyrusza w podróż na Zachodnie Wybrzeże, gdzie doskonale odnajduje się w roli obserwatora opływającej w dostatek burżuazji, raz za razem powraca pamięcią w rodzinne strony, tam, gdzie jego żydowska tożsamość zderza się z fascynacją spowitym w oparach papierosowego dymu jazzem. W końcu Nowy Jork i on to jedno.

I właśnie portret dwóch przeciwległych biegunów nowojorskiej sceny lat 30. chyba najlepiej oddaje charakter przemian zachodzących w życiu pary głównych bohaterów. Bobby i Vonnie mimo wyczuwalnej chemii, pozostają w niewygodnym rozkroku. Z jednej strony spędzają całe dnie w ekskluzywnym lokalu Bobby’ego, gdzie unikają swoich spojrzeń. Z drugiej, kiedy przychodzi wolny wieczór, udają się do podziemnych klubów, gdzie ze sceny płynie jazz wypluty prosto z trzewi, a zza ściany dobiega dźwięk turlanych kości. W tej scenie Allen zdaje się wzdychać za artystyczną kolebką, którą ukształtował Nowy Jork. Ale jednocześnie portretuje zakłamanie, w które tak często popadamy. W rzeczywistości to swobodne spotkanie jest zaledwie skrawkiem ich życia, chwilą, po której bohaterowie ponownie zakładają „różowe okulary”. W końcu Vonnie już dawno podjęła decyzję – zamieniła szlachetne „być” na bezpieczne „mieć”.

Najnowszy film Allena uwodzi również błyskotliwymi aforyzmami i gładko poprowadzonymi żartami sytuacyjnymi – począwszy od rewelacyjnej sceny z nieopierzoną prostytutką, poprzez rodzinne farsy, aż po serię rozbuchanych gangsterskich porachunków. I choć „Śmietanka towarzyska” skrzy się humorem, to w istocie nie wysuwa gagów na pierwszy plan. To kolejny urokliwy film, który nie ugina się pod ciężarem gatunku, a skupia się na emocjach ludzi, którzy się w sobie zakochują, odkochują i żyją życiem, którego nigdy nie chcieli wieść. W świetle filmowej fraszki na temat bezsilności w podejmowaniu uczuciowych wyborów i paradoksów życia może się wydawać, że legendarny hipochondryk ucieka w zachowawcze powtórzenia. Szczególnie, że podobnie jak w poprzednich filmach wysuwa na czoło swoje alter ego, błyskotliwe, przewrażliwione, ale zarazem romantyczne i czułe. To bardzo Allenowski chwyt.

Kiedy 37 lat temu w finale „Manhattanu” Isaac Davis zawiesił wzrok na twarzy nastoletniej Tracy, świat na dobre dostrzegł w Allenie romantyka. Czerń i biel dodały tej chwili melancholii, a szczere wyznanie stało się świadectwem jego dojrzałości, pokory, wrażliwości. Podobnie i tutaj. Sylwestrowa noc. Minuta do północy. Ludzie wokół bawią się, ale Allen, jakby w przypływie wspomnień, pragnie przebić się przez tłum i powiedzieć: „Nie macie z czego się cieszyć”. I tak się dzieje. W końcu on w Nowym Jorku, ona w Los Angeles, a pomimo kontynentalnej bariery w ich głowach kotłują się te same gorzkie pytania, którymi nowojorczyk szantażuje nas od czterech dekad. Dlaczego miłość jest opatrzona tak krótką datą ważności? Dlaczego, jak w popularnej reklamie, w naszym życiu serce nieustannie siłuje się z rozumem? Woody Allen jako wszechwiedzący narrator z przekąsem odpowiada: życie to komedia pisana przez sadystycznego komika. Nie ma zmiłuj.
„Śmietanka towarzyska” („Café Society”). Scenariusz i reżyseria: Woody Allen. Zdjęcia: Vittorio Storaro. Obsada: Steve Carell, Jesse Eisenberg, Blake Lively, Kristen Stewart, Parker Posey i in. Gatunek: komedia. Produkcja: USA 2016, 96 min.