ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (78) / 2007

Martyna Markowska,

PENDŻABSKI „SZIT RODZINNY”

A A A
Pewien znajomy pakistański student zadał mi zagadkę w formie żartu: Czy wiesz, jakie są dwie rzeczy, które można spotkać na całym świecie? Odpowiedź brzmi: ziemniak i obywatel Pakistanu. Jeśli te dwa fenomeny odnaleźć można wszędzie, jak Ziemia długa, szeroka i okrągła, w takim razie Londyn stanowi to magiczne miejsce, w którym krzyżują się drogi obu. Stolica Anglii to nic innego, jak odpowiednik naszej polskiej Środy, kartoflano-pakistański axis mundi, epicentrum tychże dwóch jakości w nieco zmodyfikowanej formie. Co trafi w łapy chciwego konsumeryzmu europejskiego, traci na swym egzotycznym blasku. Wiadomo o tym nie od dziś. Z brytyjskich ziemniaków zostały przecież tłuste frytki smażone na starym oleju, z brytyjskich Pakistańczyków – wybuchowa mieszanka Wschodu z Zachodem, dyskryminowana z racji koloru skóry i poczucia gustu rodem z bollywodzkich historyj.

Gautam Malkani przemówił głosem właśnie tych „pędraków”, nie tylko nacji pakistańskiej i wyznających Allacha, ale wszystkich brązowoskórych mieszkańców Londynu, których przodkowie przybyli niegdyś (prędzej czy później) na Wyspy Brytyjskie z Półwyspu Indyjskiego, z Pakistanu, z Bangladeszu i oczywista, z Indii. „Londonistan”, wydawniczy hit światowej sławy (po ziemniaku, rzecz jasna), to opowieść o perypetiach deszyckich rudbojów. „Excuse me, could you repeat?” Tak, tę książkę należy czytać przy pomocy słownika pojęć i wyrazów obcych. Jednak tłumacz polskiej wersji zadbał o to, żebyśmy nie zagubili się w gąszczu brytyjsko-hinduskiego slangu londyńskich przedmieść, słownik znajduje się na końcu książki. Deszycki – znaczy brązowy, to spolszczone wersja słowa „deśi”, co dokładnie określa slownik: „dosł. krajowy, miejscowy, lokalny, jak też tubylec, słowo pochodzącego od sanskryckiego wyrazu «deśa» - «kraj». Terminem deśi (w angielskiej pisowni deshi) określają siebie mieszkający w diasporze imigranci pochodzący z Azji Południowej, by uniknąć wskazywania kraju, z którego się wywodzą (Indie, Pakistan, Bangladesz), i podkreślić wspólne korzenie kulturowe; w języku polskim termin ten oddają najlpiej określenia: nasz, swój, swojak, krajan” (s. 427). Rudboj natomiast to wszelakiego rodzaju cwaniaczek, opryszek, „nieprzystosowany społecznie drobny bandyta […], choć termin ten może oznaczać także zakapturzonego ulicznika, popalającego trawkę, a nawet eleganckiego gangstera dużego kalibru” (s. 12).

Bohaterowie „Londonistanu” to rudboje przynależący do pierwszej wymienionej kategorii, którzy bardzo chcieliby awansować do „dużego kalibru”, czyli pragną zamienić pokątne handlowanie używanymi komórkami na zajęcie przynoszące zdecydowanie większe profity. Z podwórkowych bijatyk na cześć niewinności deszyckich sióstr i matek chcą trafić na londyńskie salony „bounce-u i lansu”. Nawet na chwilę im się to udaje. W grupie napakowanych i nierozgarniętych kolesi wyróżnia się jeden, czyli główny bohater „Londonistanu” o imieniu Jas – niegłupi, zdolny, brzydki i cherlawy, stereotypowy intelektualista, któremu zawsze najbardziej się dostaje. Bycie rudbojem to nie takie bycie ot co, należy bowiem wyznawać zasady: trzeba posiadać „zajebistą komórę”, należy unikać kontaktów z policją i szydzić z kokosiaków, czyli z ludzi, którzy są „brązowi na zewnątrz, ale biali w środku”. Do tego każdy „niegrzeczny chłopiec” musi uczestniczyć w tradycjach rodzinnego domu, w którym nie pozwala się mu zapomnieć, skąd młodzieniec pochodzi i jakie hermetyczne wartości ma wyznawać. Jego świętym obowiązkiem jest zintegrowany udział w tak zwanym „skomplikowanym szicie rodzinnym”, który nabiera rozmachu zwłaszcza w momentach podniosłych, jak wesela i pogrzeby. Dwudziesty pierwszy wiek w Europie? Skądże znowu, tradycja jest przecież ponadczasowa. W taki oto sposób toczy się życie londyńskiego rudboja klasy B, z jednej strony szemrane interesy z kumplami, z drugiej – troska ciotek i wujów o przyszłość młodzieńca.

Gautam Malkani chciał skonstruować spójny, panoramiczny obraz społeczny brązowoskórego Londynu. Pod bandą nieletnich gangsterów ukrył przekrój deszyckiej młodzieży i jej priorytetów życiowych, poczciwie obśmiał wartości ich rodziców, a pod płaszczykiem „skomplikowanego szitu rodzinnego” chciał uderzyć w dzwon dyskursu o tradycji. Tylko że serce tego dzwonu jest zawieszone zbyt wysoko, żeby po nie sięgnąć. Czyżby Gautam był już dzieckiem tej konsumpcyjnej, ofrytkowanej Europy? Czy może założył, że nie chce wdawać się zbędne dywagacje filozoficzne i duchowe, których i tak by Europa nie pojęła? W każdym razie „Londonistan” rozczarowuje właśnie swoją dziecinnością z pretensjami do „wyższego kalibru”. O co tyle hałasu? Napawdę nie wiem. Deszyci są w Londynie i zawsze tam będą. Na ile jednak „Londonistan” zainspiruje w tej chwili tysiące przebywających w Anglii Polaków do stworzenia kolejnych eposów na emigracji? Czy powstane dzieło „Londynowice”, „Londonowo”, „Londynów”, „Londonówka Wielka”? A może „Londek”, „Londek Zdrój”? Pomyślmy o sobie, bo Pakistańczycy i tak dadzą sobie radę, w końcu i tak jest ich wszędzie pełno, nawet sztokholmskie stare miasto to przecież nic innego jak Gamla… stan.
Gautam Malkani: „Londonistan”. Przeł. Maciej Świerkocki. Wydawnictwo WAB. Warszawa 2007.