ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (78) / 2007

Magdalena Kempna-Pieniążek,

PYTANIA BRZMIĄCE W CISZY

A A A
Podobno Mistrz Eckhart, jeden z najbardziej znanych mistyków Kościoła Katolickiego, spotkał kiedyś na swej drodze Boga, który przybrał postać nagiego chłopca. Ich rozmowa nie trwała długo. Gdy się kończyła, teolog zaprosił chłopca do swojej celi, chcąc ofiarować mu jedną ze swych szat. Dziecko odmówiło. Nie ono, lecz Mistrz Eckhart został obdarowany – otrzymał odpowiedzi na swoje pytania. Zanim zdążyły one wybrzmieć, chłopiec znikł. Mistrz Eckhart pozostał w swojej pustej celi, wśród ciszy. Wielkiej Ciszy.

„- Skąd przybywasz? – spytał Mistrz.
- Od Boga.”


Philip Gröning czekał na możliwość zrealizowania swego filmu kilkanaście lat. Jak stwierdza w komentarzu, który pojawia się w zakończeniu „Wielkiej Ciszy”, był to okres, po którym zakonnicy z Wielkiej Kartuzji poczuli, że są „już” gotowi na przyjęcie filmowca. Jest to jedyna w filmie odautorska wypowiedź. W trwającej niespełna trzy godziny „Wielkiej Ciszy” znaleźć można też tylko jedną sekwencję przedstawiającą swobodnie rozmawiających podczas świątecznego spaceru kartuzów, jedną scenę prezentującą dialog między przeorem Wielkiej Kartuzji a rozpoczynającymi nowicjat młodzieńcami i tylko jeden fragment wywiadu przeprowadzonego z niewidomym zakonnikiem. Gröning, dosłownie rzecz biorąc, nie mówi w swoim filmie – nie pyta o przeszłość zakonu ani tym bardziej jego mieszkańców, nie deliberuje na temat blasków i cieni życia w Wielkiej Kartuzji, nie zastanawia się nad jej osławioną już surową regułą, która zresztą obejmuje nakaz milczenia. Reżyser pozwala, by obraz mówił za niego.

Pytanie „skąd przybywasz?” nie pada w filmie wprost – ani odnośnie do zakonników, ani samego reżysera. A jednak otwierające film sekwencje są znaczące. Wyjąwszy prolog, przedstawiający modlącego się w swej celi kartuza, Gröning zdaje się obserwować życie bohaterów swego filmu niejako ukradkiem: kamera rejestruje czasem tylko niewyraźne, przemieszczające się zacienionym korytarzem zakapturzone anonimowe sylwetki, podgląda przez uchylone lekko drzwi pełniącego swe obowiązki dzwonnika, z dużej odległości rejestruje odbywające się w niemal całkowitej ciemności nabożeństwo. Jest to spojrzenie przychodzącego z zewnątrz, niepewnego swego statusu, być może intruza, kogoś, kto musi wypracować własne ścieżki w świecie rządzącym się innymi niż znane mu z własnej codzienności prawami. To także spojrzenie dokumentalisty uwikłanego w stare nieomal tak samo jak kinematografia pytania dotyczące tego, jak głęboko można wejść w filmowaną rzeczywistość, jakie relacje z nią mogą być poczytane za (nie)potrzebną ingerencję i czy obiektywizm jest w ogóle możliwy. Żadnej z tej kwestii Gröning nie tematyzuje bezpośrednio, bo też i nie one są najważniejsze. „Wielka Cisza” jest specyficznym filmem-dialogiem, do którego zaproszony zostaje widz. Nie jest tylko całkowicie jasne, po której z zaangażowanych w niego stron znajdują się pytania, a po której odpowiedzi.

„- Dokąd zmierzasz?
- Do Boga.”


Teoretycy kultury już dość dawno temu ustalili, że czas sacrum różni się od czasu profanum swoją cyklicznością. W jakimkolwiek miejscu nie zaczęłoby się podróży, dojdzie się do punktu wyjścia. Natura zatacza krąg od wiosny do wiosny, dzień następuje po nocy, noc po dniu, a człowiek żyjący w poczuciu jedności ze swoim światem czerpie z tej powtarzalności przekonanie o sensie, nienaruszalności i świętości raz ustalonego porządku wszechrzeczy. Na podobnej zasadzie oparta jest koncepcja roku liturgicznego: cały cykl składa się z elementów, które prędzej czy później zostaną powtórzone.

Gröning, jak i wielu twórców przed nim, wykorzystuje metaforę kolistego czasu, aby opowiedzieć o odległym od współczesnego zgiełku i nieustannej bieganiny, „innym” świecie. Jego film ma kompozycję klamrową, otwiera i zamyka go układ tych samych sekwencji, z których najważniejsza przedstawia zakonnika modlącego się w swojej celi. Akcja rozpoczyna i kończy się zimą, gwiazdy wędrują po niebie ponad Wielką Kartuzją, a zakonnicy biorą udział we wciąż tych samych nabożeństwach. Tym, co się zmienia, jest perspektywa obserwacji – od najbardziej oddalonej, po największe skupienie na detalu, próbę wniknięcia wręcz w kształty liter klasztornych śpiewników. Doskonale wyraża to zastosowany przez Gröninga chwyt cytowania pomiędzy sekwencjami kilku wybranych, wciąż powtarzających się, fragmentów Pisma Świętego. „Wielka Cisza” rządzi się nie tyle prawem następujących po sobie wydarzeń, co logiką przybliżeń i oddaleń, nieustannym powracaniem do tych samych tematów w nadziei, że „tym razem” uda się je lepiej zrozumieć.

„- Gdzie Go znajdziesz?
- Wszędzie, gdzie się wyrzekłem stworzeń.”


Gröning wyrzeka się tradycyjnej formuły filmu dokumentalnego. Bliżej jest mu zdecydowanie do refleksyjnego kina eksperymentalnego spod znaku Godfreya Reggio czy Rona Frickego niż do klasycznej poetyki gatunku. Reżyser nie wyrzeka się jednakże prawa do poszukiwania filmowego języka, który oddałby złożoność filmowanej rzeczywistości.

Bezwzględnym atutem „Wielkiej Ciszy” jest niebanalne wykorzystanie kamery wideo. Przez lata uważana za medium niejako poślednie i bardziej nadające się do kręcenia teledysków niż „poważnych” obrazów, przez Gröninga użyta zostaje do wydobycia z filmowanej rzeczywistości jakiejś nadwyżki bliskiej lub równoznacznej z sacrum. Reżyser przedstawia za jej pomocą plamy światła padającego na klasztorne korytarze, detale zmieniającej się wraz z porami roku przyrody, migotliwy płomień znicza palącego się w ciemnej świątyni. To, co lekkie, nieuchwytne, umykające percepcji, zaczyna ważyć poprzez zastosowanie do jego ukazania medium technologicznie słabiej przystosowanego do precyzyjnej rejestracji obrazów. Wydawałoby się przecież, że to statyczne kadry nakręcone tradycyjną kamerą, a i takie w filmie się pojawiają, powinny lepiej służyć aurze kontemplacji niż ruchome, chropowate obrazy wideo. To jednak dzięki tym ostatnim „Wielka Cisza”, przy swojej prostocie formalnej, zachowuje uderzająco wyrafinowaną estetykę.

„- Gdzie Twoje królestwo?
- W moim sercu.”


Jednym z powtarzających się w filmie motywów jest prezentowanie kilkudziesięciosekundowych ujęć ukazujących pojedyncze sylwetki zakonników. Gröning nie przedstawia ich, a jedynie pokazuje, kręcąc niejako swoją kamerą ich nieruchome portrety. Co da się wyczytać z tych twarzy? Czy są one odpowiedzią na niewyartykułowane pytania twórcy, czy też może stanowią wyzwanie dla widza, zapraszanego do próby samodzielnego opowiedzenia ich historii?

„Wielka Cisza” wymaga od widza wielu indywidualnych dopowiedzeń. Jako film dokumentalny zdecydowanie większy nacisk kładący na pytanie niż stwierdzanie, refleksję niż konstatowanie, poszukiwanie niż znajdowanie, sama wydaje się być dziełem niezwykle subiektywnym, pomimo faktu, iż jej twórca w zasadzie nie wypowiada się na swój własny temat. Gröning, jako filmowiec, musi zatrzymać się przed granicą, która interesuje go chyba najbardziej – jego kamera może wszak przenikać do wielu pomieszczeń i cel, w których mieszkają zakonnicy, ale nie wniknie w ich życie wewnętrzne. Ta sfera jest nieosiągalna dla samego tylko medium, najbardziej wymaga dopowiedzeń. Być może dlatego reżyser decyduje się jednak zamieścić w swym dziele fragmenty dotyczącej dobra wypowiedzi jednego z kartuzów. Być może dlatego też sam milknie, nie pozwalając, by jego własny komentarz zaburzył subiektywne interpretacje widzów.

Podobno Mistrz Eckhart spotkał kiedyś na swej drodze Boga, który przybrał postać nagiego chłopca. Odpowiedzi, jakich udzieliło dziecko w czasie rozmowy, z pewnością dostarczyły teologowi wielkiego materiału do refleksji. Ale i postawione przez Mistrza pytania nie wydają się bez znaczenia. Skąd? Dokąd? Gdzie? To pytania stawiane przez wędrowca innemu wędrowcowi. Sytuacja spotkania, która sprzyja ich zadawaniu, jest zetknięciem się dwóch światów, obustronnym otwarciem się na dialog z tym, co Inne. To prawie tak jak w „Wielkiej Ciszy”, czyż nie?
„Wielka cisza” (Die Grosse Stille) Reżyseria: Philip Groning. Scenariusz: Philip Groning. Gatunek: dokumentalny. Niemcy, Szwajcaria, Francja 2005, 164 min