ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (308) / 2016

Grzegorz Wiończyk,

ŚPIEW (NIE)ROZUMU. ROZMOWY Z BUNTOWNIKIEM (LEW SZESTOW: 'WIELKIE WIGILIE')

A A A
Ingmar Bergman w filmie „Tam, gdzie rosną poziomki” stawiał jeszcze pytanie o istnienie Boga jako ważną kulturowo kwestię. Może jednak nie pytanie, ale sam spór dwóch młodych mężczyzn, którzy zagadnienie jego (nie)istnienia uznali za coś, co nadaje właściwy sens ich życiu. Tworzący nieco później Woody Allen w „Zbrodniach i wykroczeniach”, filmie do Bergmana nawiązującym, wplótł wątek Boga już nie w kontekście zasady świata, ale ograniczył go do sfery moralności, wszystkowidzącego oka opatrzności.

„Wielkie wigilie” Lwa Szestowa to książka, która powstała w kontekście bliższym pytaniu Bergmana. Jest to próba ponownego uważnienia pytania o istnienie transcendencji i najwyższej istoty. Lektura Szestowa w XXI wieku stanowi zatem intelektualne wyzwanie, gdyż odczytujemy ją w dobie (niekiedy rzeczywistego, a niekiedy postulowanego) postsekularyzmu, a także w czasie, w którym to klasyczna teologia stoi po stronie rozumu – rozumu, w którym za czasów autora książki widziała swojego wroga.

„Wielkie wigilie” to dzieło z roku 1911, a więc doby pozytywizmu, kultu rozumu i tzw. „naukowości”, która również humanistyce wskazała jako wzór nauki empiryczne. Nie oznacza to, że epoka ta była pozbawiona refleksji ukierunkowanej na transcendencję. Jej wyrugowanie przez paradygmat naukowy, a także marksizm i samą ideę „śmierci Boga” spowodowało poczucie braku i świadomość pustki, o których mówił już sam Friedrich Nietzsche. Szestow mierzy się z tym brakiem.

Czytając kolejne strony „Wielkich wigilii”, nie poznajemy jakiejś koncepcji, nie uczymy się nowej metody uprawiania filozofii, ale stajemy się świadkami swego rodzaju ekspresji, mamy możliwość współmyślenia z tymi, którzy nie poddali się hegemonii rozumu. Oczywiste jest, że do takiego współmyślenia zaprasza nas sam Szestow, ale dobiera nam również innych towarzyszy tej intelektualnej (?), a może lepiej powiedzieć duchowej przygody. Przez to owe wigilie stają się swego rodzaju czuwaniami, które mogą kojarzyć się z praktykami duchowych kolacji, jakie w zmienionej formie jeszcze dzisiaj mają miejsce w mniszych zakonach. Duchowa kolacja to szczególne rozważanie tekstu, starannie przygotowane, odbywające się o określonej porze, mające stanowić rozrywkę, ale także zmuszać do wysiłku myślenia, a w końcu rozbudzić we wspólnocie gorącość ducha. W doborowym towarzystwie pisarzy i poetów przemierzamy szlak wytyczony przez nieoczywiste punkty wybrane dla nas przez autora. Cel książki wydaje się podobny do celu duchowych kolacji: pobudzenie ducha. Walcząc z absolutyzacją rozumu, Szestow pomija logos, ale działa silnie na pathos (gdyby skorzystać z tego Arystotelesowskiego rozróżnienia), bo jak napisał Wasilij Zienkowski w zamieszczonym na końcu książki artykule przetłumaczonym przez Piotra Nowaka, będącego równocześnie autorem wstępu, „Szestow pisał doskonałym rosyjskim, nierzadko posługując się lekką drwiną, którą poruszał uczucia swoich czytelników” (s. 266).

„Wielkie wigilie” składają się z sześciu części. Pierwsza, „Przedmowa”, nie spełnia żadnego z tych kryteriów, jakie zwykła spełniać ta część w naszych współczesnych pracach. To kilkunastostronicowy zbiór sentencji przypominający stylem aforyzmy Nietzschego. Fragment VI rozpoczyna się przywołaną myślą-nazwą: „Zagadka, nad którą należy się zastanowić”. Myśl ta wskazuje na pewną nić porozumienia z grecką tradycją, w której zagadka pełniła ważną rolę. Zagadka – jak mówi Szestow – nie może być nigdy rozwiązana, bo zastanawiamy się nad nią za pomocą naszego rozumu i naszego doświadczenia, a tym nie zawierzymy nigdy w pełni. I właśnie kolejne rozdziały starają się posuwać nam zagadki. Wzięte są one z pism różnych postaci należących do intelektualnego świata autora: Tołstoja, Ibsena, Sołoguba, Jamesa. Celem rozważania nie jest jednak ich wyjaśnienie. Szestow pisze bowiem w „Przedmowie”: „Objaśniony poeta wart jest tyle, co zwiędły kwiat: bez koloru, bez zapachu – jego miejsce jest na śmietniku” (s. 12). Rosyjski filozof-samouk pragnie jedynie ich czytać. W akcie lektury widzi przedłużenie poetyckiego uniesienia, gdyż „krytyk chce i może żądać dla siebie tych samych praw”, którymi cieszy się poeta (s. 12).

W „Przedmowie” i kilku innych miejscach, rozrzuconych po całej książce, Szestow powraca do sporu filozofów z poetami. Sokratejskie poszukiwanie mądrości pośród poetów zakończyło się niepowodzeniem, jak to wiemy z Platońskiego dialogu. Sokrates nie uznał mądrości poetów, gdyż ci nie potrafili wyjaśnić tego, co wcześniej napisali. Rozumienie zatem uważał ateński filozof za sedno mądrości. Szestow, piewca natchnienia, nie wielbi rozumu, więc nie może także przychylić się do sądu Sokratesa. Kolejne przywoływane w „Wielkich wigiliach” postaci to dla niego ludzie objaśniający świat za pomocą swych pieśni, którym brak naukowej precyzji, brak metodologii, ale które nierozerwalnie związane są doświadczeniem – i z tego właśnie powodu są egzystencjalnie celne i cenne. Nietrudno zauważyć, że szuka on nie filozofów tworzących systemy – samo tworzenie systemów jest dla niego skutkiem grzechu pierworodnego – ale wieszczów. Śpiewanie, jak o twórczości poety mówił jeszcze w języku polskim Mickiewicz w „Dziadach”, to właśnie owo najcenniejsze wieszczenie, najpotężniejsze dzieło myślenia, jak stara się chyba powiedzieć także Szestow.

Czy zatem przychylność względem poetów, w sensie szerokim, jest buntem przeciwko rozumowi? Z pewnością. Jednak akademicka filozofia jest jedynie pozorną alternatywą dla filozofii literackiej i poezji. I ona nie oferuje żadnej precyzji. Szestow podkreśla również, że filozofowie są niespójni i że tej niespójności nie da się usunąć. Autor wyciąga stąd morał, który możemy kojarzyć z filozofii… J.P. Sartre’a: „(…) należy wyobrazić sobie, że nasza prawda nie może być dla nikogo obowiązująca” (s. 22). Musimy zatem zapytać jeszcze, czy filozof ma do spełnienia jakąś społeczną rolę? Tutaj najlepiej będzie przywołać samego Szestowa: „Ludzie są do tego stopnia słabi i naiwni, że w każdym filozofie pragną za wszelką cenę widzieć nauczyciela w tradycyjnym znaczeniu tego słowa” (s. 23). To odwołanie się do „prawa linczu” jest w równym stopniu świadectwem mizantropii, co niewiary w system i żelazny porządek świata odkrywany rzekomo dzięki porządkowi naszego myślenia.

Warto również przywołać paragraf „Doświadczenie i dowody”. Przywołuje w nim Szestow Mahometa, św. Pawła, Kartezjusza i Nietzschego, wskazując, że u podstaw ich wiedzy nie leżał dowód, kopalny relikt, ale właśnie doświadczenie, które naukowiec uzna za nienadające się do wyciągnięcia z niego jakiegokolwiek koniecznie prawdziwego wniosku. Doświadczenie raju, nieba, własnego istnienia, światła i wiecznych powrotów stało się jednak podstawą dla ich wewnętrznej i głębokiej przemiany. Co innego z tego wynika jak nie pochwała pluralizmu, którą Szestow przedstawia jako zgodę na różnorodność (s. 38), a którą my znamy doskonale zarówno ze współczesnej kultury, jak i z – przykładowo – hermeneutyki radyklanej Johna D. Caputo, który mówi o pluralizmie Wieży Babel. Wielość języków, rozumiana jako wielość sposobów doświadczania świata, stała się dla ludzkości nie przekleństwem, ale błogosławieństwem, jak twierdzi w zgodzie z Szestowem amerykański filozof. Musi zatem dziwić dalszy fragment, w którym rosyjski autor mówi o „niezinterpretowanej postaci” filozofii Kanta (s. 41). Szestow uskarża się, że interpretacja jest zawsze przeróbką, która często nie przypomina oryginału. Czym byłoby zatem nieinterpretujące podanie, skoro każdy z nas – mówiąc Gadamerem – rozumiejąc, rozumie zawsze inaczej? Czy natrafiliśmy na sprzeczność? Być może. Czy można z tego uczynić zarzut? Nie w obrębie myśli Szestowa, gdyż ten już wcześniej powiedział, że filozofowie są niespójni. Wybaczamy to tym, których lubimy, i wypominamy tym, których nie lubimy.

Cztery kolejne części są wybitnie niepodatne na streszczanie. Próba abstrakcji zawartego tam rozumowania byłaby podobna do podania uczniowi streszczenia szkolnej lektury. Będzie on znał zarys fabuły, postaci i ich cechy, ale zostanie pozbawiony spotkania z tkanką języka. „Wielkie wigilie” będą tutaj podobne do literatury, w której „jak” jest nierozerwalnie związane z „co”. Mówiąc o języku pracy, trzeba wspomnieć również o kwestii tłumaczenia. W tekście pojawiają się długie ustępy z dzieł analizowanych pisarzy. Tłumacz, Jacek Chmielewski – znany również z wcześniejszych przekładów Szestowa – w przypadku braku tłumaczenia polskiego umieścił w tekście głównym fragment w brzmieniu oryginalnym, a w przypisie tłumaczenie filologiczne. Ta wrażliwość na słowo wydaje się być spójna z duchem przekazu Szestowa, który również często utarte maksymy podaje w języku oryginału.

Pragnąc uchronić się przed sprowadzeniem dzieła myślenia do postaci bryku, w którym liczą się jedynie, wykpiwane przez autora, wnioski, warto jednak przywołać kilka konkretnych problemów. Przy analizie powieści Tołstoja Szestow podejmuje ponownie wątek doświadczenia. Czytelnika uderza mocne utożsamienie bohaterów literackich z twórcą powołującym ich do życia. Dzięki tej mocnej teorii biograficznego odczytania Szestow opisy wewnętrznych odczuć fikcyjnych postaci uznaje za klucz interpretacyjny do zrozumienia duchowej i intelektualnej biografii autora „Wojny i pokoju”. Literatura zastaje zatem uznana za sposób uprzystępnienia doświadczenia Tołstoja. Szestow próbuje również osadzić twórczość Tołstoja w kontekście jego dwóch kryzysów, sugerując, że zajadła krytyka, jaka spotkała z jego strony najpierw pedagogikę, a później Cerkiew, była sposobem radzenia sobie z momentami psychicznego zagubienia.

Nie można również nie zanotować, że Szestow odwołuje się często do „Doświadczenia religijnego” Williama Jamesa. Tego konfrontuje z Dostojewskim. Rosyjskiego pisarza łączy z amerykańskim psychologiem ufność w – co szczególnie mocno eksponuje Szestow – doświadczenie, które można nazwać doświadczeniem nienormalności. Pozbawiając mocy kategorię racjonalności, autor nie odnajduje żadnego kryterium, na mocy którego można by dokonać oceny tych dwóch alternatywnych i niewykluczających się sposobów odczuwania świata: „normalnego” i „nienormalnego”.

Szczególnie ciekawa jest refleksja na temat kierowniczej roli rozumu (s. 115), która jakby prowokacyjnie stanowi kontrapunkt dla Platońskiego mitu o duszy. Platon przedstawił ją w „Fajdrosie” jako rydwan o dwóch narowistych koniach powożonych przez rozum (ton logistikon). Taka właśnie rola rozumu sprowadza na duszę, i analogicznie na państwo, stan harmonii, którą filozof nazywa sprawiedliwością. Szestow, przeciwnie, uważa, że trzeba podjąć wszelkie wysiłki, aby pozbawić rozum roli kierowniczej. W konsekwencji wiara w Boga nie ma w sobie nic z metafizycznego poszukiwania stałości i gruntu, ale jest stanem niepewności, gdyż kruszy i rozbija na drobne części naszą pewność siebie (s. 120).

Przywołanie dzieł Henryka Ibsena to kolejny trop irracjonalności. Szestow prowadzi czytelnika bardzo długą drogą interpretacji, wykorzystując obszerne cytaty. Jak już zauważyliśmy, jest on wrogiem wyciągania wniosków, więc jakby rzuca jedynie tropy, aby później swobodnie pokazać nową ścieżkę. Przywołując „Rycerzy północy”, zadaje pytanie o prawomocność reguł, którymi się kierujemy. Bohaterowie dramatu to walkiria i dwóch przyjaciół, z których jednego jest żoną. Kiedy walkiria staje się świadoma miłości drugiego z przyjaciół, oznajmia mu, że nie może oddać przyjacielowi ukochanej kobiety tylko ze względu na tę przyjaźń. Szestow pyta o zasadę, dzięki której sąd ten otrzymuje status prawa. W dalszej części, jakby okrężną drogą, wraca w pozornie niezwiązanym z tą kwestią fragmencie do problemu legitymizacji naszych życiowych reguł (s. 133) i uświadamia nam, że nasze postępowanie nie jest racjonalne. Czy to źle? Piewca irracjonalności wskazuje jedynie nasz sposób postępowania. Przy okazji twórczości Ibsena wraca również wątek związany z pieśniarzem-skaldem-poetą.

Powołując się na poezję Fiodora Sołoguba, Szestow uderza w mroczne tony naszej duszy. W przywołanych wierszach konfrontujemy się z brakiem pragnienia jasności, pochwałą niskości i braku radości, z mroczną atmosferą jego poetyki. Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że Szestow dokonuje swego rodzaju dekonstrukcji „pragnienia, aby zgasić gwiazdy i zapomnieć o wszystkim, co było w nadzwyczajnym bycie” (s. 237). Pyta bowiem o pewność, że słowa te Sołogub powtórzyłby jeszcze raz następnego dnia. Kontynuując tę ścieżkę myślenia, można powiedzieć, że dekonstrukcja byłaby pełna, gdyby odnaleźć w tym nieracjonalnym myśleniu rację, która zapewniłaby stałość temu wydaniu się niestałości. Jednak pamiętając, że nie to jest celem Szestowa, można też uznać, że właśnie wiara – jako coś rozbijającego człowieka – jako jedyna umożliwia pozostawanie w sferze niestałości. Nie sposób nie skojarzyć tej interpretacji ze współczesnym, propagowanym przez Vattimo, słabym myśleniem.

Co daje nam lektura „Wielkich wigilii”? Może to pytanie, zadawane chyba przy okazji każdej lektury, nie jest zasadne. Szestow jako filozof sam się detronizuje, gdyż powtarza: „Filozof nie tylko nie może, filozof nie chce być nauczycielem” (s. 20). Ta książka nie ma nas niczego nauczyć, jednak miała ostrzec ludzi ukształtowanych przez nurty obecne w kulturze przełomu XIX i XX wieku przed wiarą w rozum. Na zakończenie zapytajmy jedynie: czy współczesna nam kultura, bogatsza o doświadczenie postmodernizmu, byłaby bliższa autorowi niż kultura współczesna jemu samemu?

Lew Szestow: „Wielkie wigilie”. Przeł. Jacek Chmielewski. Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego. Warszawa 2016 [seria: Biblioteka kwartalnika „Kronos”].