ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (309) / 2016

Michał Paweł Urbaniak,

BRZEMIĘ MIŁOŚCI (ELIZABETH STROUT: 'BRACIA BURGESS')

A A A
Elizabeth Strout należy do grona najciekawszych współczesnych amerykańskich pisarek. Popularność przyniósł jej nagrodzony Pulitzerem zbiór powiązanych ze sobą opowiadań, który polski czytelnik poznał jako „Okruchy codzienności” (później – przy okazji premiery mini-serialu opartego na tej prozie – ta sama książka ukazała się pod oryginalnym tytułem „Olive Kitteridge”). W tym roku w Polsce wydano dwie kolejne książki Elizabeth Strout: „Mam na imię Lucy” i – ostatnio – „Braci Burgess”.

„Chyba opiszę historię dzieciaków od Burgessów”, stwierdza w prologu bezimienna narratorka. To historia dla niej szczególna. Rozmawiając o znajomych z rodzinnego Shirley Falls, bohaterka znajduje porozumienie ze swoją matką (porozumienie dawniej nie zawsze oczywiste). Opowieść o Burgessach staje się swoistą płaszczyzną, na której dwie dorosłe kobiety spotykają się ze sobą. „I tak to się zaczęło. Niczym sznureczki łączące mamę ze mną, a mnie z Shirley Falls, urwane pogłoski, informacje i wspomnienia o dzieciakach od Burgessów trzymały nas w pionie. Przekazywałyśmy je sobie i roztrząsałyśmy”. Na marginesie – sytuacja z prologu „Braci Burgess” (odtwarzanie więzi matki i córki w oparciu o opowieść) przekształci się w następną książkę Elizabeth Strout – wspomnianą wyżej „Mam na imię Lucy”, kameralną opowieść o cierpieniu (tytułowa bohaterka – wycofana, naznaczona samotnością – przebywa w szpitalu w wyniku komplikacji po zabiegu. Tam odwiedza ją matka, a Lucy dokonuje swoistej spowiedzi, licząc na to, że uzyska jej uwagę i zrozumienie).

Tytułowi bracia Burgess to Jim i Bob. Obaj przekroczyli pięćdziesiątkę. Mieszkają w Nowym Jorku, są prawnikami. Jim – bezkompromisowy rekin sal sądowych – zrobił spektakularną karierę. Jest zamożny, podziwiany, ma oddaną żonę, dorosłe dzieci i ustabilizowane życie. Bob – wrażliwy, nieodmiennie uprzejmy i raczej bierny – funkcjonował zawsze niejako w cieniu starszego brata, zabiegając o jego miłość, wsparcie i zainteresowanie („Nie pamiętał innego życia niż to, którego jasnym ośrodkiem był Jim”). Jego małżeństwo się rozpadło, a nabyte w dzieciństwie traumy (nieumyślne spowodowanie śmierci ojca, wieczne poczucie bycia gorszym) rzutują na dorosłe – nieudane – życie. Własną samotność zalewa alkoholem. Przez niefortunny wybryk siostrzeńca Jima i Boba (Zachary wrzucił zamrożony świński łeb do meczetu, co przeraziło i zbulwersowało miejscową somalijską społeczność) bracia muszą wrócić do rodzinnego stanu Maine, który kiedyś porzucili. To będzie czas rodzinnych rozrachunków.

W „Braciach Burgess” współistnieją ze sobą dwa wątki. Swoistym trzonem tej powieści (jak to zazwyczaj bywa w prozie Strout) jest ukazanie funkcjonowania naznaczonej tragedią rodziny, toksycznych relacji panujących między najbliższymi sobie ludźmi. A jednak punktem wyjścia i swoistą siłą napędową powieści, dzięki której staje się możliwa konfrontacja i późniejsza przemiana bohaterów, jest wątek „somalijski”. Ta część historii została oparta na faktach. Jak zdradziła sama Strout w jednym z wywiadów: „W Maine na początku XXI wieku rzeczywiście pojawili się Somalijczycy. (…) Zareagowano na nich jak na kosmitów, bo to przecież jeden z najbardziej »białych« stanów, z licznymi rodzinami, których korzenie sięgają czasów pielgrzymów. (…) W jakimś momencie pojawił się mężczyzna (…), który rzeczywiście podrzucił świńską głowę do meczetu. (…) Pomyślałam: Boże, co za amerykańska opowieść. (…) Bo oficjalnie jesteśmy bardzo otwartym krajem. Wysyłamy uchodźcom sygnał: przyjeżdżajcie. Po czym lądują w najbardziej »białym« stanie”. Nieprzemyślany dowcip Zacha uruchamia niepokoje społeczne, pokazuje kolizyjne zderzenie języków, historii i kultur, wzajemną niechęć, brak zrozumienia i zagubienie ludzi w Maine – zarówno rodowitych Amerykanów, jak i Somalijczyków (w powieści zwanych niekiedy błędnie – jakież to wymowne! – „Somaliańczykami”).

Elizabeth Strout pochyla się nad swoimi bohaterami i przedstawia ich portrety psychologiczne wyraziście, ale jednocześnie z dużą delikatnością. Postaci w jej książkach funkcjonują w rodzinach, w związkach, w społeczeństwie, kryją własne traumy w codzienności, przywykają do określonego stanu rzeczy i często nawet nie potrafią nazwać tego, że są zwyczajnie niespełnieni i nieszczęśliwi. Nie inaczej jest w „Braciach Burgess”. Tragedią, która na zawsze naznaczyła życie tej rodziny, była śmierć ojca. Każde z dzieci przeżywało to odejście samotnie i próbowało sobie z nią radzić na swój własny sposób – Jim manipulacją, Susan agresją, Bob – wycofaniem i poczuciem winy. Choć mogłoby się wydawać, że rodzeństwo Burgessów z upływem lat pogodziło się z wypadkiem, to tylko pozory. Jim, Susan, Bob – każde z nich mogłoby powiedzieć to samo, co inna bohaterka prozy Strout – Lucy Barton: „Dobrze znam cierpienie, które dzieci dociskają do piersi, wiem, że trwa całe życie i wciąż wywołuje tęsknotę tak wielką, że nawet nie możesz zapłakać”.

Po dramatycznym wypadku osamotniona matka faworyzowała synów, jedynej córce okazując tylko zniecierpliwienie, niezadowolenie. W rezultacie Susan – ofiara maskowanej za matczynymi dowcipami przemocy psychicznej – wyrosła na kobietę nieprzystępną, wrogą, zimną. Nie potrafiła zbudować dobrej relacji ani z mężem, ani z synem, ani z braćmi. Z kolei hołubiony przez najbliższych i społeczeństwo Jim to zwyczajny pozer, który za przebojowością skrywa poczucie winy i zagubienie. Największe współczucie budzi Bob – pragnący miłości, a odtrącony przez tych, których najbardziej kocha, pozostający w trudnych relacjach zarówno z rodzeństwem jak i byłą żoną. Trzeba tu jeszcze wspomnieć o Helen, małżonce Jima, prowadzącej dotąd satysfakcjonujące życie. Przeżywa ona rozstanie z dziećmi (syndrom opuszczonego gniazda), jak również nieoczekiwany kryzys w małżeństwie. Pozornie spełnioną kobietą jest Pam, była żona Boba i jego przyjaciółka. A jednak i ona goni ciągle za czymś, czego nie ma, tęskni „za tym innym życiem, które jej umykało, za życiem, które nie wydawałoby się tak dziwnie obce”. W tym wszystkim najbardziej intrygująca wydaje się braterska więź. Dla Boba starszy brat jest swoistym punktem odniesienia, opoką, może nawet jednym z chorobliwych uzależnień (nawet gdy Bob ma szansę stworzyć szczęśliwy związek to z kobietą, która była jak: „miła wersja Jima”). Na niechęć Jima Bob odpowiada miłością, czując, że zasłużył na wieczną pogardę.

U autorki „Olive Kitteridge” relacje między bohaterami są zawsze bardzo złożone, nie dają się łatwo szufladkować. Trzeba tu przytoczyć piosenkę, której refren powraca wielokrotnie w „Braciach Burgess”: „Zdejmij ze mnie to brzemię, brzemię mej miłości”. Bob, Susan, Helen czy nawet Jim cierpią z powodu cudzej niechęci, odrzucenia, chłodu, ale jednocześnie niezaprzeczalnie kochają i są kochani – na przekór złym emocjom. To miłość sprawia, że bohaterowie przeżywają prawdziwe dramaty, nie potrafią uwolnić się z toksycznych więzi, ale też szukają drogi porozumienia. Uciążliwe „brzemię miłości” to stały motyw w twórczości Strout – noszą je nie tylko bracia Burgess, ale również ich siostra, siostrzeniec, żony, a także rodzina Kitteridge'ów, Lucy Barton czy jej nieprzystępna matka.

W prologu powieści Elizabeth Strout bezimienna narratorka postanawia opisać pewną historię – to smutna opowieść o złudnym szczęściu i nieprzebrzmiałych traumach. Opowieść o tym, że „ludziom twardnieje serce dla osób, które skrzywdzili. Bo nie mogą tego znieść. (…) Tej myśli, że wyrządziło się komuś krzywdę”. Najbardziej cierpią na tym niewinni (często są to zarazem ci, którzy kochają za mocno). A jednak w przepełnionych samotnością i mrokiem „Braciach Burgess” pojawia się trochę światła, nadzieja na przemianę i wzajemne zrozumienie, a wreszcie – pokonanie dawnych traum (choć zarazem Elizabeth Strout nie proponuje czytelnikom łatwego happy endu). Rodzeństwo przestaje się bronić przed pozytywnymi uczuciami. Jim, Bob i Susan otwierają się na samych siebie i siebie nawzajem. Wówczas okazuje się, że miłość nie musi być obezwładniającym brzemieniem – może stać się siłą niosącą pomoc.





Literatura:

1. Elizabeth Strout: „Mam na imię Lucy”. Przeł. Bohdan Maliborski. Wielka Litera. Warszawa 2016.

2. „Kiedy piszę, zdarza mi się płakać”. Z Elizabeth Strout rozmawia Juliusz Kurkiewicz. W: „Książki. Magazyn do czytania” 2016, nr specjalny 1, s. 33.
Elizabeth Strout: „Bracia Burgess”. Tłum. Małgorzata Maruszkin. Wielka Litera. Warszawa 2016.