ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (79) / 2007

Robert Ostaszewski,

PODWÓJNIE ZŁY KOZIOROŻEC

A A A
Miałem nie pisać...
Miałem nie pisać o nowej-starej książce Marty Dzido, bo zdawałem sobie sprawę, że jeżeli nie będę piał z zachwytu nad „Śladem po mamie”, to znowu wyjdzie na to, że złośliwie gnębię młodych prozaików. Trudno i darmo, niech już będzie, że to ja jestem ten zły, czarny charakter. Poza tym nie chciałem pisać również dlatego, że Dzido umieściła w książce zdanie: „Koziorożec to najlepszy znak”, a to także mój znak zodiaku. Ale jednak napiszę – taki to ze mnie podwójnie zły Koziorożec.

Najpierw przypomnę fakty, specjalnie dla tych, którzy po książkę do tej pory nie sięgnęli, lub sięgać wcale nie mają zamiaru. „Ślad po mamie” jest niby nowy, bo wydany w tym roku, ale jednak stary, bo powstał w roku 2001 i miał swój pierwodruk w antologii pokonkursowej „Proza życia” (2003); do starego tekstu autorka dodała jedynie wstęp zatytułowany „Dziewczynka”. Jak przykazał Bóg zacząłem od przeczytania wstępu i prawdę powiedziawszy na tym powinienem zakończyć moją lekturową przygodę z nową-starą książką Dzido. Ale brnąłem dalej – wiadomo, Koziorożce są uparte i jak wbiją sobie do łba, że przeczytają tom do końca, to nikt, ani nic ich nie powstrzyma. Ze wstępu dowiedziałem się, że książka będzie o – jak ją nazywa autorka – dziewczynce, która usunęła ciążę, a potem postanowiła napisać na ten temat książkę. Autorka tak do lektury zachęca, przedstawiając przypadki dziewczynki: „Pisze książkę, która momentami kuleje, jest niedopracowana, chaotyczna, naiwna, a niektóre zdania przypominają wynurzenia pretensjonalnej licealistki”. Cóż za szczerość, a może jednak nie – może to strategiczne zagranie, bo jeśli autor sam ostrzeże czytelników, że napisał kiepską książkę, to potem trudno mu z tego czynić zarzut, ot miał taki kaprys, a wydawca miał kolejny, żeby niedopracowany tekst opublikować. To jeszcze nie wszystko: dziewczynka poszła z tekstem do „pani Beaty S.”, czyli redaktor naczelnej znanego warszawskiego wydawnictwa, która zasugerowała autorce, aby „nad książką popracować”. Co na to dziewczynka? „(…) dziewczynce już się nie chce, zostawia tę książkę tak, jak jest, a po kilku latach pisze następną”.

Dzięki krótkiemu wstępowi napisanemu przez Dzido wreszcie zrozumiałem, na czym polega istota minimalizmu promowanego ze straceńczą konsekwencją przez korporację Ha!art. Otóż, polega ona na tym, że autorzy mają minimalne ambicje literackie, co pozwala im bez większego stresu wypuszczać w świat teksty niedopracowane i zwyczajnie słabe. Przyznam, że dla mnie jest nie do pomyślenia, aby pisarz odmawiał pracy nad tekstem; a nawet jeśli tak jest, to ktoś – choćby redaktor prowadzący – powinien go do wysiłku zmusić, jeśli autorowi rzeczywiście na wydaniu książki zależy. Dzido jednak nikt do – posłużę się moją ulubioną frazą Jerzego Pilcha – „nadludzkiej pracy w nieludzkich warunkach” nie zmuszał, wręcz przeciwnie, jak dowiaduję się ze wstępu, „wydawca, Piotr M.” zachęcał ją do wydania książki w takiej wersji, w jakiej powstała (na marginesie: „Ślad po mamie” jest kolejną książką wydaną przez Korporację Ha!art, w której tekście pojawia się postać Piotra Mareckiego, czyżby to jakaś nowa świecka tradycja, aby pisać o swoim wydawcy?).

To, co najważniejsze, znajduje się na końcu wstępu, gdzie Dzido zachęca do „kaming ałtów aborcyjnych”, chce, aby kobiety „wzorem gejowsko-lesbijskich kaming ałtów” wyznały otwarcie, że usunęły ciążę, wyobraża sobie, że zrobią to na przykład Kazia Szczuka, Doda Elektorada czy Katarzyna Grochola. Mniejsza już o to, że przyznanie się do aborcji ma jednak inny – by tak rzec – ciężar gatunkowy, niż objawienie światu własnego homoseksualizmu, bo aborcja jest, poza nielicznymi wyjątkami, prawnie zakazana, natomiast stosunki homoseksualne – nie (wciąż jeszcze, chociaż jeśli dłużej porządzi PIS do spółki z LPR-em, to kto wie). Widać więc wyraźnie, że tekst Dzido jest nie tylko głosem w sprawie, ale także rodzajem manifestu, który ma wywołać odzew, a przynajmniej dyskusję na temat praw kobiet do stanowienia o własnym ciele oraz losie. I właściwie dobrze, że pisarka zajmuje się sprawą ważną i poważną, sam chętnie zgłoszę swoje poparcie, bo byłbym naprawdę szczęśliwy, gdyby nasi politycy wreszcie przestali decydować za kobiety w imię ideologicznych gier i zabaw, sam chętnie podpiszę petycję w sprawie legalizacji aborcji. Tyle tylko że nie jestem pewny, czy sprawie dobrze przysłużyć się może kiepska literatura, choćby nawet największym atutem tekstu – co sugeruje wstęp – miałaby być szczerość. W zupełności by wystarczyło, gdyby Dzido napisała tekst publicystyczny, albo – jeśli nie za bardzo chce się jej w tej chwili pracować – dała wstęp z książki do gazety. „Wysokie Obcasy” pewnie chętnie by wzięły, a siła rażenia takiego tekstu byłaby – jak sądzę – taka sama, a może nawet większa, jak książki. Wystarczy zauważyć, co robi Manuela Gretkowska, która ostatnio próbuje zanimować ruch kobiecy, tworząc Partię Kobiet – nie pisze o tym opowiadań czy powieści, tylko skrobie manifest.

No, dobrze, skupiłem uwagę na wstępie, a przecież w książce jest jeszcze dobrze ponad sto stron tekstu, nic to że nieco rozdmuchanego w składzie. O czym pisze Dzido? Jako się rzekło, o dziewczynce, która usuwa ciążę i wpada potem w depresję, ale to nie koniec kłopotów, bo bohaterka zaczyna nadużywać narkotyków, a na koniec musi się jeszcze zmierzyć z tragiczną śmiercią matki. Biedna ta dziewczynka, to fakt. A jaki jest ten „Ślad po mamie”? Otóż taki, jak zapowiadała autorka – to bardzo krótka powieść, „która momentami kuleje, jest niedopracowana, chaotyczna, naiwna, a niektóre zdania przypominają wynurzenia pretensjonalnej licealistki”.