POZWÓL ŻYCIU ŻYĆ, CYLI O TYM, ŻE SPOKÓJ JEST NAJCZYSTSZYM Z DÓBR (MICHAŁ CICHY: 'POZWÓL RZECZE PŁYNĄĆ')
A
A
A
Michał Cichy i narrator jego książki „Pozwól rzece płynąć” to uważni obserwatorzy. Nie potrzeba im spraw wielkiej wagi, wiekopomnych wydarzeń, znanych osobistości, by snuć bogatą opowieść. Omijają krzykliwość, blask, blichtr i łunę gwiazdy niezwykłości, by oddawać się spisywaniu wrażeń codzienności, zwykłości. Cichy pokazuje, że w prostocie jest siła, a proza powszedniości miewa do przekazania o wiele więcej niż proza fajerwerków, karnawału, nadmiaru i wspaniałości tego świata.
Struktura tej książki przypomina impresjonistyczny obraz, skupia uwagę na chwili, jej niepowtarzalności. Poszczególne refleksje i obserwacje łączą się ze sobą na prawach kolażu, powiązane mniej lub bardziej wyraźną linią. Choć budowa wydaje się więc dość swobodna (nieraz wrażenia i ulotność zapisane chwilą zwyciężają porządek, ład i konsekwencje ciągu przyczynowo-skutkowego), to widać wyraźnie pewne linie, załamania i szczeliny, które można uznać za osnowę, wokół której snuje się powoli wątek tej historii. Nie sposób jednocześnie pisać o tej książce inaczej, niż przyjmując dykcję zaproponowaną przez autora. Wszelkie urywane myśli i pozorne niepowiązania są swoistym pogłosem lektury „Pozwól rzece płynąć”.
Oto otwiera się przed nami narracja prosta i w swej prostocie urzekająca. Wydaje się, jakby nie było tu słów zbędnych, zdań niepotrzebnych. Każde spostrzeżenie, jakim dzieli się z nami narrator „Pozwól rzece płynąć”, jest niczym uwolnienie słowa – pozwolenie mu na otwarcie się na świat, jego nowe narodzenie. Kompozycja książki przywodzi na myśl pamiętnik: pojedyncze obrazki przypominają spisywane w notatniczku przeżycia danego dnia, dodatkowo wzbogacone są kronikarskimi uwagami o zaistniałych zjawiskach atmosferycznych, odnotowanej danego dnia temperaturze, stanie zachmurzenia. Tym samym możemy, wraz z narratorem, śledzić powolne budzenie się świata i przyrody, która przeobraża się ze smętnej wielkomiejskiej zimy, przez stany ponurego przedwiośnia, by w końcu objawić się w cieplejszym, przyjemniejszym, wiosennym obliczu. Zapiski zmierzają w końcówce ku większej refleksyjności, coraz częściej kronikarsko-dziennikowy ton oddaje miejsce ogólniejszym uwagom, obserwacjom nie tyle świata zewnętrznego, co meandrów naszego wnętrza. To refleksje o istocie świata i naszym w nim położeniu, myśli-aforyzmy, niemalże gotowe do przytaczania (pisze Cichy choćby tak: „Świat zaczyna leczyć, kiedy przestaje krzyczeć” [s. 119], „Rzeczywistość zaczyna się tam, gdzie kończą się przymiotniki” [s. 119], „Miasto jest przyrodą” [s. 113], „Myśli wygasają, rzeczy pozostają” [s. 120], „Wiem, że nieszczęście lubi ludzi nieuważnych” [s. 73]).
Granice rzeczywistości, którą prezentuje Michał Cichy, są w gruncie rzeczy mocno zawężone. Delimitacja tych miejsko-sąsiedzkich przestrzeni jest wyraźna, mocno wyrysowana. Za pośrednictwem krótkich akapitów-impresji przyglądamy się więc najbliższej okolicy narratora, który pełni jednocześnie rolę przewodnika, objaśniacza. Nie tylko pokazuje i opisuje, ale i pokrótce wyjaśnia. Cichy stosuje w „Pozwól rzece płynąć” niezwykle prostą, a w swej prostocie kunsztowną narrację: potrafi oddawać świat za pomocą szybkich zbliżeń, niemal filmowych migawek, które niczym porządny kawałek literatury oddziałują na odbiorcę synestezyjnie, pobudzając wielość i rozmaitość jego zmysłów.
Tytuł tej niewielkiej książeczki (tym określeniem – książeczka – posługuje się również na czwartej stronie okładki poproszony o opinię Jacek Podsiadło, jeden z geniuszy słowa, poetów, którzy nawet pisząc prozą czy o prozie życia, potrafią ubrać zwykłość w nie-zwyczajność. To znaczący szczegół, że do lektury zachęca nas właśnie autor „Kry”) nasuwa oczywiście wiele skojarzeń, choćby z filozofią Heraklita, ale i z wyborem pewnego sposobu życia, poznawania i doświadczania rzeczywistości.
Cichy opisuje świat najbliższy. Rzeczywistość, która jawi się nam po wychyleniu się zza firanki, której doświadczamy w czasie codziennego spaceru, o którą potykamy się każdego dnia: wsłuchując się w zwyczajne odgłosy miasta, wpatrując się w przyrodę przemieszaną z żywiołem urbanizacji, zagadując do kioskarek, fryzjerek, lokalnych „panów Ziutków”. Na niewielkich stronach, w maleńkich akapitach, pokazuje uciekający, umykający świat, który poddaje się prawom rynku: „Sklepy, których już nie ma. Nie ma papierniczego, gdzie w oknie wisiała napisana ludzką ręką kartka: »Art. ozdobne. Dla plastyków«, a obok na karminowej tkaninie była wystawa puzzli i samolotów do sklejania” (s. 69), ale i prawom natury, gdyż jedne z najwdzięczniejszych fragmentów „Pozwól rzece płynąć” to zapiski oddające przemiany przyrody, obserwacje drzew powoli wykluwających się ku życiu, wiośnie, afirmacji swego roślinnego-niemego istnienia. Widać w zapiskach poświęconych naturze wielki szacunek do jej majestatu:
Drzewo nie cofa się ani o krok.
Dostojeństwo drzew budzi cześć. Są i osobami, i są miejscami. Chodzę do nich jak do znajomych, którzy zawsze są w domu.
Pobieram od nich nauki.
Bycia na miejscu. (s. 85)
Cichy udowadnia, że poprzez spokój i – nomen omen – cichą obserwację można powiedzieć więcej. Uważna refleksja jest wyraźniejsza od krzyku. Głębia i wielowymiarowość jest bliżej, niż nam się wydaje. W odgłosach dochodzących z pobliskiej budowy, w śniegu powoli otulającym zmarzłe błoto i zakurzone karoserie samochodów parkujących przy chodniku. Opowieść, która snuje się na kartach „Pozwól rzece płynąć”, jest dostojną pieśnią o odkrywaniu na nowo (na lepiej, na głębiej, na poważniej) otaczającej nas najbliższości. Jawi się ona narratorowi choćby w zimowej aurze: obserwuje sąsiedzki świat przyprószony szybko szarzejącym śniegiem, skuty lekkim mrozem, który nie zdążył zatrzymać gwaru i tętentu okolicznej budowy: „Jeden dzień wystarczył, żeby świeży niedzielny śnieg się zużył. W poniedziałek zsiadł się, stwardniał i sporowaciał. Od strony ulic i chodników zrobił się szary i pełen brudnych odcisków opon i stóp (…). W dawnych czasach budowy miały zimą przerwę, ale teraz inżynierowie mają specjalne domieszki do betonów i leją, póki mróz nie ściśnie do minus dziesięciu” (s. 30-31, 32).
Najbliższa okolica dynamicznie się zmienia: zacierają się ustalone – na mapach i w wyobraźni – granice, mieszają się przestrzenie, nakładają na siebie kolejne warstwy miejskiego palimpsestu. Miasto wciąż się rozbudowuje, stając się coraz bardziej nie-zwyczajne, goni za tą niezwykłością, brakiem powszedniości. W tej gwarnej, fluktuującej bez ustanku plątaninie, w tym podążaniu za wielkim, innym, odznaczającym się, zwycięża jednak pragnienie i żywioł spokoju, o którym Cichy pisze w sposób prosty, lecz dobitny: „Jedna z dróg do spokoju prowadzi poprzez widzenie tego, co zwykłe. Spokój jest najczystszym z dóbr. Nigdy nie jest go za dużo, nigdy się nie wyczerpuje i zawsze może być głębszy. (…) Jest jedyną rzeczą, o którą warto się starać. A kiedy się o niego postaramy, inne rzeczy zaczynają przychodzić bez starań” (s. 33).
Cała książka wydaje się czytelnikowi właśnie taką odą do spokoju, wezwaniem do refleksji, która ucieka od gwaru, krzyku, nadmiaru. Oto wielka i niezaprzeczalna zaleta „Pozwól rzece płynąć”: ukazywanie dynamiki świata poprzez jego statykę. Wychwytywanie impresji, które pozwalają zamknąć zmieniające się pejzaże w obrazy ze słów, utrwalić pozornie nietrwałe w migawkach zdań (te wszystkie remonty, budowy, modernizacje, metamorfozy miejskiego krajobrazu). Czy można powiedzieć, wyrazić to prościej, niż uczynił to Michał Cichy, stwierdzając, że spokój „Jest jedyną rzeczą, o którą warto się starać”? W świecie bez końca zabieganym, powleczonym niepokojem, ściśniętym stresem i presją, powinniśmy naśladować Cichego, próbować żyć według zasad, które uświęcają spokój. Choć to prawda strywializowana, spowszedniała przez bezmyślnie powtarzany związek frazeologiczny (któż nie wzywał i nie pragnął „świętego spokoju”), warto ją odkurzyć, popatrzeć na ten frazeologiczno-przysłowiowy sakralizowany spokój na nowo, na powrót i ponownie odkryć jego głębię, potęgę, istotę. „Pozwól rzece płynąć” może w tym niezwykle pomóc.
Receptą na spokojne życie wydaje się zaakceptowanie świata wraz z jego naturą, która nie daje się sterować, nie poddaje się, nie można jej uformować, ubrać w gorset własnych treści, pragnień, dążeń. „Nie stawiam siebie przed światem, tylko wpuszczam świat do samego środka siebie” (s. 113) – oto sposób na akceptację życia, miara prostej, lecz nie naiwnej afirmacji rzeczywistości. Nie ma w „Pozwól rzece płynąć” egzystencji walki, tego barokowego bojowania z życiem, wojowania z niemożliwym, z przemijalnością, marnością, śmiertelnością, małością. Jest ukojenie i sakralizacja spokoju, ciszy i oddawania niepotrzebnych walk walkowerem. A – jak między słowami przekonuje nas narrator – chyba od większości codziennych bojów można spokojnie odejść, odetchnąć, „pozwalać zmianom płynąć” (s. 113). Takie życie to nie przegrana, ale ukojenie, łaska wręcz, o czym Cichy też wspomina.
Miał rację Jacek Podsiadło. „Pozwól rzece płynąć” to rzeczywiście „książeczka” – ledwie 124 strony niewielkiego formatu, niezbyt zwartego druku. Ale w niewielkim rozmiarze Michał Cichy pomieścił cały ogrom świata. Wskazał, uzmysłowił i objaśnił wiele z tego, co powszednie, zwyczajne i codzienne, a przy tym jakże mocne, ważne i nie do podrobienia. Uzmysłowił, że cicho i spokojnie można powiedzieć więcej, niż wyraża donośny krzyk, przepychanie się ramionami i arogancka pewność siebie. Cyprian Kamil Norwid pisał, że przemilczenie „będąc żywotną częścią mowy, daje się naprzód w każdym zdaniu wyczytać, a potem jest logicznym następnego zdania powodem i wątkiem”. Michał Cichy najwidoczniej terminował u autora „Promethidiona”, bo swoimi słowami, budowanymi przez siebie zdaniami, zdaje się oddawać norwidowskie hołdy milczeniu, ciszy, spokojowi w końcu. Umiejętnie milczy, mówiąc. Pozwala rzekom płynąć. Pozwala życiu żyć.
Struktura tej książki przypomina impresjonistyczny obraz, skupia uwagę na chwili, jej niepowtarzalności. Poszczególne refleksje i obserwacje łączą się ze sobą na prawach kolażu, powiązane mniej lub bardziej wyraźną linią. Choć budowa wydaje się więc dość swobodna (nieraz wrażenia i ulotność zapisane chwilą zwyciężają porządek, ład i konsekwencje ciągu przyczynowo-skutkowego), to widać wyraźnie pewne linie, załamania i szczeliny, które można uznać za osnowę, wokół której snuje się powoli wątek tej historii. Nie sposób jednocześnie pisać o tej książce inaczej, niż przyjmując dykcję zaproponowaną przez autora. Wszelkie urywane myśli i pozorne niepowiązania są swoistym pogłosem lektury „Pozwól rzece płynąć”.
Oto otwiera się przed nami narracja prosta i w swej prostocie urzekająca. Wydaje się, jakby nie było tu słów zbędnych, zdań niepotrzebnych. Każde spostrzeżenie, jakim dzieli się z nami narrator „Pozwól rzece płynąć”, jest niczym uwolnienie słowa – pozwolenie mu na otwarcie się na świat, jego nowe narodzenie. Kompozycja książki przywodzi na myśl pamiętnik: pojedyncze obrazki przypominają spisywane w notatniczku przeżycia danego dnia, dodatkowo wzbogacone są kronikarskimi uwagami o zaistniałych zjawiskach atmosferycznych, odnotowanej danego dnia temperaturze, stanie zachmurzenia. Tym samym możemy, wraz z narratorem, śledzić powolne budzenie się świata i przyrody, która przeobraża się ze smętnej wielkomiejskiej zimy, przez stany ponurego przedwiośnia, by w końcu objawić się w cieplejszym, przyjemniejszym, wiosennym obliczu. Zapiski zmierzają w końcówce ku większej refleksyjności, coraz częściej kronikarsko-dziennikowy ton oddaje miejsce ogólniejszym uwagom, obserwacjom nie tyle świata zewnętrznego, co meandrów naszego wnętrza. To refleksje o istocie świata i naszym w nim położeniu, myśli-aforyzmy, niemalże gotowe do przytaczania (pisze Cichy choćby tak: „Świat zaczyna leczyć, kiedy przestaje krzyczeć” [s. 119], „Rzeczywistość zaczyna się tam, gdzie kończą się przymiotniki” [s. 119], „Miasto jest przyrodą” [s. 113], „Myśli wygasają, rzeczy pozostają” [s. 120], „Wiem, że nieszczęście lubi ludzi nieuważnych” [s. 73]).
Granice rzeczywistości, którą prezentuje Michał Cichy, są w gruncie rzeczy mocno zawężone. Delimitacja tych miejsko-sąsiedzkich przestrzeni jest wyraźna, mocno wyrysowana. Za pośrednictwem krótkich akapitów-impresji przyglądamy się więc najbliższej okolicy narratora, który pełni jednocześnie rolę przewodnika, objaśniacza. Nie tylko pokazuje i opisuje, ale i pokrótce wyjaśnia. Cichy stosuje w „Pozwól rzece płynąć” niezwykle prostą, a w swej prostocie kunsztowną narrację: potrafi oddawać świat za pomocą szybkich zbliżeń, niemal filmowych migawek, które niczym porządny kawałek literatury oddziałują na odbiorcę synestezyjnie, pobudzając wielość i rozmaitość jego zmysłów.
Tytuł tej niewielkiej książeczki (tym określeniem – książeczka – posługuje się również na czwartej stronie okładki poproszony o opinię Jacek Podsiadło, jeden z geniuszy słowa, poetów, którzy nawet pisząc prozą czy o prozie życia, potrafią ubrać zwykłość w nie-zwyczajność. To znaczący szczegół, że do lektury zachęca nas właśnie autor „Kry”) nasuwa oczywiście wiele skojarzeń, choćby z filozofią Heraklita, ale i z wyborem pewnego sposobu życia, poznawania i doświadczania rzeczywistości.
Cichy opisuje świat najbliższy. Rzeczywistość, która jawi się nam po wychyleniu się zza firanki, której doświadczamy w czasie codziennego spaceru, o którą potykamy się każdego dnia: wsłuchując się w zwyczajne odgłosy miasta, wpatrując się w przyrodę przemieszaną z żywiołem urbanizacji, zagadując do kioskarek, fryzjerek, lokalnych „panów Ziutków”. Na niewielkich stronach, w maleńkich akapitach, pokazuje uciekający, umykający świat, który poddaje się prawom rynku: „Sklepy, których już nie ma. Nie ma papierniczego, gdzie w oknie wisiała napisana ludzką ręką kartka: »Art. ozdobne. Dla plastyków«, a obok na karminowej tkaninie była wystawa puzzli i samolotów do sklejania” (s. 69), ale i prawom natury, gdyż jedne z najwdzięczniejszych fragmentów „Pozwól rzece płynąć” to zapiski oddające przemiany przyrody, obserwacje drzew powoli wykluwających się ku życiu, wiośnie, afirmacji swego roślinnego-niemego istnienia. Widać w zapiskach poświęconych naturze wielki szacunek do jej majestatu:
Drzewo nie cofa się ani o krok.
Dostojeństwo drzew budzi cześć. Są i osobami, i są miejscami. Chodzę do nich jak do znajomych, którzy zawsze są w domu.
Pobieram od nich nauki.
Bycia na miejscu. (s. 85)
Cichy udowadnia, że poprzez spokój i – nomen omen – cichą obserwację można powiedzieć więcej. Uważna refleksja jest wyraźniejsza od krzyku. Głębia i wielowymiarowość jest bliżej, niż nam się wydaje. W odgłosach dochodzących z pobliskiej budowy, w śniegu powoli otulającym zmarzłe błoto i zakurzone karoserie samochodów parkujących przy chodniku. Opowieść, która snuje się na kartach „Pozwól rzece płynąć”, jest dostojną pieśnią o odkrywaniu na nowo (na lepiej, na głębiej, na poważniej) otaczającej nas najbliższości. Jawi się ona narratorowi choćby w zimowej aurze: obserwuje sąsiedzki świat przyprószony szybko szarzejącym śniegiem, skuty lekkim mrozem, który nie zdążył zatrzymać gwaru i tętentu okolicznej budowy: „Jeden dzień wystarczył, żeby świeży niedzielny śnieg się zużył. W poniedziałek zsiadł się, stwardniał i sporowaciał. Od strony ulic i chodników zrobił się szary i pełen brudnych odcisków opon i stóp (…). W dawnych czasach budowy miały zimą przerwę, ale teraz inżynierowie mają specjalne domieszki do betonów i leją, póki mróz nie ściśnie do minus dziesięciu” (s. 30-31, 32).
Najbliższa okolica dynamicznie się zmienia: zacierają się ustalone – na mapach i w wyobraźni – granice, mieszają się przestrzenie, nakładają na siebie kolejne warstwy miejskiego palimpsestu. Miasto wciąż się rozbudowuje, stając się coraz bardziej nie-zwyczajne, goni za tą niezwykłością, brakiem powszedniości. W tej gwarnej, fluktuującej bez ustanku plątaninie, w tym podążaniu za wielkim, innym, odznaczającym się, zwycięża jednak pragnienie i żywioł spokoju, o którym Cichy pisze w sposób prosty, lecz dobitny: „Jedna z dróg do spokoju prowadzi poprzez widzenie tego, co zwykłe. Spokój jest najczystszym z dóbr. Nigdy nie jest go za dużo, nigdy się nie wyczerpuje i zawsze może być głębszy. (…) Jest jedyną rzeczą, o którą warto się starać. A kiedy się o niego postaramy, inne rzeczy zaczynają przychodzić bez starań” (s. 33).
Cała książka wydaje się czytelnikowi właśnie taką odą do spokoju, wezwaniem do refleksji, która ucieka od gwaru, krzyku, nadmiaru. Oto wielka i niezaprzeczalna zaleta „Pozwól rzece płynąć”: ukazywanie dynamiki świata poprzez jego statykę. Wychwytywanie impresji, które pozwalają zamknąć zmieniające się pejzaże w obrazy ze słów, utrwalić pozornie nietrwałe w migawkach zdań (te wszystkie remonty, budowy, modernizacje, metamorfozy miejskiego krajobrazu). Czy można powiedzieć, wyrazić to prościej, niż uczynił to Michał Cichy, stwierdzając, że spokój „Jest jedyną rzeczą, o którą warto się starać”? W świecie bez końca zabieganym, powleczonym niepokojem, ściśniętym stresem i presją, powinniśmy naśladować Cichego, próbować żyć według zasad, które uświęcają spokój. Choć to prawda strywializowana, spowszedniała przez bezmyślnie powtarzany związek frazeologiczny (któż nie wzywał i nie pragnął „świętego spokoju”), warto ją odkurzyć, popatrzeć na ten frazeologiczno-przysłowiowy sakralizowany spokój na nowo, na powrót i ponownie odkryć jego głębię, potęgę, istotę. „Pozwól rzece płynąć” może w tym niezwykle pomóc.
Receptą na spokojne życie wydaje się zaakceptowanie świata wraz z jego naturą, która nie daje się sterować, nie poddaje się, nie można jej uformować, ubrać w gorset własnych treści, pragnień, dążeń. „Nie stawiam siebie przed światem, tylko wpuszczam świat do samego środka siebie” (s. 113) – oto sposób na akceptację życia, miara prostej, lecz nie naiwnej afirmacji rzeczywistości. Nie ma w „Pozwól rzece płynąć” egzystencji walki, tego barokowego bojowania z życiem, wojowania z niemożliwym, z przemijalnością, marnością, śmiertelnością, małością. Jest ukojenie i sakralizacja spokoju, ciszy i oddawania niepotrzebnych walk walkowerem. A – jak między słowami przekonuje nas narrator – chyba od większości codziennych bojów można spokojnie odejść, odetchnąć, „pozwalać zmianom płynąć” (s. 113). Takie życie to nie przegrana, ale ukojenie, łaska wręcz, o czym Cichy też wspomina.
Miał rację Jacek Podsiadło. „Pozwól rzece płynąć” to rzeczywiście „książeczka” – ledwie 124 strony niewielkiego formatu, niezbyt zwartego druku. Ale w niewielkim rozmiarze Michał Cichy pomieścił cały ogrom świata. Wskazał, uzmysłowił i objaśnił wiele z tego, co powszednie, zwyczajne i codzienne, a przy tym jakże mocne, ważne i nie do podrobienia. Uzmysłowił, że cicho i spokojnie można powiedzieć więcej, niż wyraża donośny krzyk, przepychanie się ramionami i arogancka pewność siebie. Cyprian Kamil Norwid pisał, że przemilczenie „będąc żywotną częścią mowy, daje się naprzód w każdym zdaniu wyczytać, a potem jest logicznym następnego zdania powodem i wątkiem”. Michał Cichy najwidoczniej terminował u autora „Promethidiona”, bo swoimi słowami, budowanymi przez siebie zdaniami, zdaje się oddawać norwidowskie hołdy milczeniu, ciszy, spokojowi w końcu. Umiejętnie milczy, mówiąc. Pozwala rzekom płynąć. Pozwala życiu żyć.
Michał Cichy: „Pozwól rzece płynąć”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |