ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (320) / 2017

Maja Baczyńska, Henryk Wojnarowski,

NAJWAŻNIEJSZE JEST ZAANGAŻOWANIE

A A A
M.B.: Zacznijmy od samego początku. Jak doszło do realizacji płyty „Warsaw Philharmonic: Penderecki conducts Penderecki 1”?

H.W.: Przede wszystkim pojawił się bardzo interesujący pomysł, aby Penderecki dokonał nagrań wszystkich swoich utworów i żeby to były nagrania autorskie. Seria rozpoczęła się płytą nagrodzoną niedawno nagrodą Grammy, dwie kolejne – z utworami chóralnymi a capella – są w przygotowaniu.

M.B.: To zupełnie wyjątkowa sytuacja, kiedy kompozytor dyryguje swoimi dziełami. Pan przygotował chór, Krzysztof Penderecki dyrygował podczas nagrania.

H.W.: Z profesorem Krzysztofem Pendereckim współpracujemy już od 1984 roku. Jest genialnym kompozytorem i wspaniałym człowiekiem, pełnym inwencji i poczucia humoru nawet na własny temat (co jest na ogół rzadkością!). Właściwie wszystkie utwory, które Penderecki napisał dla chóru na estradę, zostały nagrane i wykonane po wielokroć. Zresztą dyrygował on chórem Filharmonii Narodowej ponad sto trzydzieści razy, a jego muzyka była wykonywana w filharmonii ponad dwieście pięćdziesiąt razy.

M.B.: Jak układała się Państwa współpraca? To wyjątkowa sytuacja, gdy dyrygent jest zarazem kompozytorem wykonywanych dzieł. Mimo to, czy były pomiędzy Panami jakieś różnice w podejściu do wykonawstwa?

H.W.: Nie. Na płycie są cztery utwory. Część z nich chór już w przeszłości wykonywał. „Psalmy Dawida” napisane w 1959 roku na chór i zespół instrumentalny, następnie „Hymn do św. Wojciecha” na chór i orkiestrę oraz „Hymn do św. Daniiła” po rosyjsku, napisany na 850-lecie Moskwy oraz wówczas najnowszy utwór kompozytora „Dies illa” napisany w 2014 roku (premiera fonograficzna). Kompozytor jest niesłychanie płodny, więc podejrzewam, że od tego czasu powstały już nowsze utwory.

M.B.: Chór był zatem z tą muzyką dość dobrze zaznajomiony. Pan i Krzysztof Penderecki przyjaźnią się od wielu lat. Jak ta przyjaźń się zawiązała?

H.W.: W momencie gdy kompozytor zwrócił uwagę na znaczny rozwój naszego chóru, zaproponował pierwszy wyjazd do Włoch i Szwajcarii w 1984 roku. Potem podróżowaliśmy jeszcze dalej i częściej, występowaliśmy właściwie na całym świecie, gdyż Penderecki był usatysfakcjonowany poziomem naszego wykonawstwa.

M.B.: A który z utworów na nagrodzonej płycie jest dla Pana szczególny?

H.W.: Prawdę mówiąc, nie miewam swoich ulubionych utworów. Zawsze staram się przekazać zespołowi, że najpiękniejszy jest ten utwór, który aktualnie wykonujemy. Dlatego każde – w danym momencie wykonywane dzieło - należy wykonywać z zaangażowaniem i pietyzmem. Z całej twórczości Pendereckiego musiałbym oczywiście wymienić „Pasję” , dzieło uznane za bodaj najważniejsze w spuściźnie kompozytora. „Pasję” zresztą nagrywaliśmy dwa razy, a wykonywaliśmy wielokrotnie.

M.B.: Czego muzyka Pendereckiego wymaga od wykonawców?

H.W.: Jest trudna do wykonania, zwłaszcza utwory z wcześniejszych okresów, szczególnie z okresu awangardy. Utwory z lat 60. i połowy lat 70. były nieprawdopodobnie trudne, aczkolwiek niesłychanie kształcące dla zespołu. Choć sam kompozytor zdaje się nie bardzo się z tym zgadza…

M.B.: A co jest główną siłą jego muzyki?

H.W.: Emocje. To jest wielka zaleta utworów Pendereckiego, która przyciąga publiczność z krajów europejskich i pozaeuropejskich. Ta muzyka wciąga słuchaczy – zarówno tych, którzy ją chwalą, jak i tych, którzy są wobec niej na nie. Tych ostatnich jest teraz coraz mniej, profesor został już chyba całkowicie zaakceptowany, ale początki bywały różne. Sam opowiadał mi, że publiczność niekiedy wychodziła z sali. Dlatego tak wykonawstwo na przestrzeni lat się rozwijało, jak i odbiorcy do tej muzyki dojrzewali.

M.B.: Powróćmy do „Penderecki conducts Penderecki 1”. To zdaje się już siódma nominacja dla chóru filharmonii, wreszcie ukoronowana nagrodą…

H.W.: Tak właśnie jest, choć nie było to dla mnie zaskoczeniem. Zwykle jestem bardzo krytyczny wobec chóru, ale to nagranie od początku bardzo się mi spodobało.

M.B.: Dopiero co przeszedł Pan na emeryturę. Z perspektywy czasu, jakie jeszcze wydarzenie było dla Pana równie ważne jak otrzymanie nagrody Grammy?

H.W.: Przygotowałem chór filharmonii do 1313 koncertów. Miałem okazję tylko częścią zadyrygować, bo większość szykowałem dla innych dyrygentów. Trudno mi wymienić jeden wyjątkowy koncert. Ale na pewno niezapomniane są wszystkie trzy zaproszenia do słynnej La Scali. Równie pełne emocji były koncerty dla Jana Pawła II w Watykanie, zwłaszcza ten na 100-lecie Filharmonii Narodowej z mszą Wojciecha Kilara.

M.B.: Na co zwracał Pan największą uwagę chórzystom?

H.W.: Poza techniką wykonawstwa, czyli dobrym wykonaniem wszystkich znaków graficznych w partyturze oraz brzmieniem, intonacją, rytmem, precyzją, co stanowi dla mnie punkt wyjścia? Myślę, że podczas koncertów niezmiernie istotne jest zaangażowanie, bo przecież występ jest nie tylko słuchany, ale i oglądany. Przypomina mi się dawna rozmowa ze znakomitym dyrygentem ś.p. Jerzym Semkowem. Rozmawialiśmy o IX Symfonii Ludwiga van Beethovena. Niektórzy dyrygenci wolą, aby chór wszedł już w I części, inni w II lub w III, choć chór śpiewa dopiero w IV części. Semkow zarządził: „niech wejdą już w ostatniej chwili, po III części, bo jak zobaczę przed finałem jakąś znudzoną gębę, która siedzi, to odbierze mi to przyjemność muzykowania.” A wszystko po to, aby nie pojawił się w tym stuosobowym zespole moment zobojętnienia, braku zaangażowania właśnie.

M.B.: A więc dawanie z siebie maksimum stanowi klucz do sukcesu. Co dla Pana oznacza więc nagroda Grammy? Czy to wielki prestiż?

H.W.: To przede wszystkim nagroda za wykonawstwo. Best Choral Performance dla dyrygenta, chóru i osoby przygotowującej chór. To pierwsza taka nagroda dla polskiego chóru i orkiestry. Tymczasem zespoły śpiewacze są często pomijane, nawet nie każda filharmonia taki posiada. Od lat walczę z recenzentami, aby wychodzący na estradę stuosobowy chór był przynajmniej zauważony. A najlepiej byłoby, aby nie kwitowano jego pojawienia się zdawkowymi określeniami w stylu: „wywiązał się” albo „się nie wywiązał”. Absolutnie nie chodzi o same pochwały, ale rzetelna ocena motywuje zespół do dalszej pracy.

M.B.: Tym ważniejsza jest ta nagroda. A to dopiero początek serii „Penderecki conducts Penderecki”. Co znajdzie się w następnych albumach?

H.W.: Na kolejnych dwóch będą utwory na chór a capella, które powstały na przestrzeni całego życia Krzysztofa Pendereckiego. Jest ich z kilkadziesiąt!

M.B.: Dlaczego tej muzyki warto posłuchać, nawet jeśli na co dzień nie jest się miłośnikiem muzyki współczesnej?

H.W.: To jest po prostu piękna muzyka i słucha jej cały świat. Jest wszędzie wykonywana i ściąga tłumy. Gdy wykonywaliśmy w Berlinie „Pasję”, zawsze było siedem i pół tysiąca osób na sali, czyli komplet.
 Fot. DG Art Projects.