ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (80) / 2007

Marta Lisok,

PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA

A A A
Martwy punkt w twórczości Agaty Bogackiej?
Napięcie tworzące się pomiędzy skondensowanymi, wyizolowanymi mocnym graficznym konturem plamami postaci-zaburzeń w wszechogarniającej pustce, a rozpleniającym się ogromem monochromatycznego tła, przynosi oddech. Oczyszczona z tego, co zbędne kompozycja pozwala skoncentrować się na opowiadanej przez artystkę historii, w której podobnie jak na scenie, jedynie fragmenty zostają oświetlone, wydobyte z mroków poprzez skierowanie na nie snopu światła z reflektora. Agata Bogacka wyodrębnia i destyluje z obserwowanego wnikliwie otoczenia detale, które można czytać jako klucze do rekonstrukcji intymnych opowieści. Nienaturalność póz, skulenie uchwyconych jakby na gorącym uczynku bohaterów, zaskoczonych w nieodpowiedniej chwili rozprężenia i poczucia dziwności, impresje z codzienności, to niezbędne składniki w „przepisie na obraz Bogackiej”. Właśnie taka skamieniała sygnatura momentalnie przykuwa wzrok widza. Mozaika malarskich wycinanek pozbawionych niuansów barwnych przyciąga swoim estetycznym wyrafinowaniem, wyważoną kompozycją cyzelowaną precyzyjnie pewnymi pociągnięciami pędzla. Malowane z dziecinną swoboda linie, którymi artystka pisze swój dziennik imprez, depresji i porzuceń, przypominają, swoim labiryntowym układem i naturalistycznie ujętymi detalami, surrealistyczne eksperymenty Andre Bretona z rysunkami automatycznymi tworzonymi przez transowe rysowanie bez odrywania ręki od powierzchni kartki papieru. Bogacka pozostawia widzowi śledzenie niedopowiedzianych, porwanych fragmentów z jej życia, opowieści o opuszczonych kochankach i nieobecnych przyjaciołach, opowieści wyolbrzymionych i rozmazanych od łez, oglądanych spomiędzy zasłony rozpuszczonych, potarganych włosów. Pokawałkowane postaci wychodzą poza kadr, przekraczając jego granice, rozpływają się we fragmentarycznie opowiedzianej historii, która staje się widokiem podglądanym przez dziurkę od klucza, niezrozumiałym kawałkiem wyjętym z większej całości.

Pop-artowska konwencja prac Bogackiej, która zdaje się wyrastać z fascynacji rastrowym stylem Roya Lichtensteina, jego melancholijnym skamienieniem nieistotnej chwili, wzbogacona zostaje doświadczeniami rodzimymi: hipperealistycznymi obrazami Łukasza Korolkiewicza czy twórczością warszawskiej grupy „neo-neo-neo”. Dwuwymiarowość postaci, jakby wyciętych z tektury, wyalienowanie sylwet z otoczenia, atmosfera bezczasowości i epatowanie emocjonalnym chłodem, to cechy, które artystka scaliła, tworząc własną, bardzo chwytliwą estetycznie formułę. Bogacka portretuje ślizganie się młodego pokolenia po powierzchni rzeczywistości, bez pozostawiania śladów. Jednak, pomimo wszechogarniającego zachwytu dla „sztuki cytatu” uprawianą przez genialną ilustratorkę współczesnego wyobcowania, jej wizja rzeczywistości zaczyna się nieco przejadać. Najnowszej wystawie prezentowanej w Galerii Potocka wyrazu nadaje jedynie zestawienie płócien z oniryczno-halucynacyjnymi fotografiami. Wzajemne zapętlenia i dopowiedzenia twórczości fotograficznej i malarskiej artystki widoczne są w prowadzonych przez nią, a wywodzących się z plakatowo-komiksowej tradycji, eksperymentach z kadrem.

Chowająca się za sztalugami artystka na kolanach, ubrana w fetyszystyczne niebieskie rajstopy, męski nagi manekin i ubrana kobieta, oboje z abażurami na głowach, napis „love” z rozlanego na podłodze mleka, kobieca ręka z pomalowanymi na czerwony kolor paznokciami, która trzyma obiekt przypominający koci ogon. Przed czym ucieka w kąt pracowni czworonożna artystka, co mieści się w zaciśniętej dłoni, co dzieje się w rozpełzającej się sennie, niezidentyfikowanej przestrzeni jej obrazów? Chyba właściwie nie wydarza się nic, ale podobnie jak w filmie „Powiększenie” ma się świadomość, że to, co miało znacznie: jakiś drobny, ale jednocześnie najistotniejszy element układanki, pozostaje świadomie i z premedytacją wyrzucony poza kadr, poza możliwość oglądu i zrozumienia, będąc widocznym jedynie dla samej artystki, która powala tylko niektórym detalom wtargnąć w przestrzeń swoich obrazów. Brak tu całościowych, spójnych portretów, jej obrazy pozostają jedynie rejestracją pojedynczych, wyrwanych brutalnie z kontekstu kulących się w sobie postaci i ich lunatycznych gestów.

„W drugiej połowie serca” artystka pozwala plamie nieco bardziej się rozpłynąć, nie więzi jej już tak silnie arabesko-wirtuozerska kreska, płótna stają się coraz bardziej niepokojące i niejasne. Jawa i sen, w hołdzie dla tradycji freudowskiej, mieszają się niebezpiecznie, przesączając wzajemnie przez szczeliny w skorupie realnego. Na jednym z obrazów kobiece ręce rozchylają ciemną, osaczającą materię zalewającą całe płótno, która ramuje scenę z portretem na pierwszym planie i czołgająca się, odwróconą nagą postacią w tle.

Prezentowanym w Galerii Potocka psychodeliczno-halucynacyjnym wizjom rodzącym się po długim wpatrywaniu w słońce, emocjonalnym pustyniom malowanym przy pomocy innych wymiarów koloru daleko do epatujących zwyczajnością, wyważonych kompozycji znanych na przykład z wystawy „Rzeczywiście, młodzi są realistami”. Bohaterowie-plamy, niezbornie rozmywają się od środka, wykradając się poza kontur, wytracają tym samym nieco dawny pop-artowski impet lekkości i luzu, tonąc w meczącym trzęsawisku podświadomości i lęków. Nie wynurzają się już od niechcenia jako komiksowe hasła-komunikaty, brak im celności linii, zdystansowania znanego na przykład z przedstawienia sikającej przykucniętej dziewczyny na szpilach, z obrazów z porzuconymi telefonami komórkowymi, zastygłymi na podłodze śladami łez i soku pomidorowego.

Sam tytuł w zestawieniu z prezentowanymi w Krakowie (oprócz fotografii i obrazów) rysunkami, które są osobliwymi, Parmigianowskimi z ducha autoportretami inspirowanymi odbiciem artystki na powierzchni noszonego na szyi medalionu, możne odnosić się do poczucia braku, osobności, niemożności odnalezienia dopełnienia, scalenia własnej tożsamości. Porwany sen śniony wewnątrz snu, który snuty jest na wystawie „Druga połowa serca” wywołuje wrażenie kopiowania przez artystkę opustoszałych znaków, subtelnego samopowielania się. Może lepiej w tym przypadku pozostać na poziomie pierwszego, najbardziej pierwotnego, estetycznego czytania, ze świadomym porzuceniem innych śladów? Jak twierdził Michelangelo Antonioni: „ci, którzy usiłują wyjaśniać niewyrażalne symbole, odczucia, stany – mogą spodziewać się tylko jednego: zniszczą to, co chcą zanatomizować”.
Agata Bogacka: „Druga połowa serca”. Kraków, Galeria Potocka. 22 marca – 20 kwietnia 2007.