ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (327-328) / 2017

Natalia Kaniak,

BEZ SŁÓW (BELLMER. NIEBIOGRAFIA)

A A A
Wyklęty (nośne ostatnio słowo) dewiant sztuki współczesnej, Hans Bellmer, wciąż zaskakuje wszystkich, dla których sztuka powinna być jasną stroną człowieczeństwa i antycznym pięknem, bez grama chuci. Całe szczęście, że niewielu spośród admiratorów tej teorii sięga po niszowe powieści graficzne, dlatego zarówno Marek Turek (znany z psychodelicznej serii „Fastnachtspiel”, pełnego grozy „Bajabongo” czy noirowego „Nest”), jak również Kultura Gniewu mogli pozwolić sobie na album, w którym cztery splątane ze sobą nogi układają się w Hakenkreuz, a nad Centrum Pompidou unosi się balon z pączkujących piersi. I chociaż opowieść o Hansie Bellmerze zaczyna się na katowickim rynku, a kończy w czwartej dzielnicy Paryża, trudno nie zauważyć, z jaką skrupulatnością zostały oddane śląskie lokalizacje.

Na opowieść o tytułowym artyście składa się kilka rozdziałów: „Rudyment” – katowicki prolog przedstawiający dramatyczny debiut Bellmera; „Puppe” – geneza lalek, z których plastyk jest najbardziej znany; „Kunst” – ukazujący pobyt protagonisty w Niemczech i tamtejszą recepcję jego sztuki; „Krieg” – przypominający okres awangardowy, tuż przed wybuchem wojny; „Resistance” – dokumentujący twórczość Bellmera w okresie wojny i najsilniej akcentujący wątki z jego życia osobistego; „Unica” – czyli historia jednego zdjęcia oraz „BLMR”, będący lekko laurkowym, wizyjnym epilogiem.

Po raz kolejny chylę czoła przed warsztatem i formą, jaką Turek nadał swojej opowieści. I chociaż podziwiam stylistykę, wzorowaną na grafice warsztatowej, porządny research, grozę i konsekwencję w porzuceniu dialogów, nie mogę powiedzieć, że „Bellmer. Niebiografia” to udane oraz wyczerpujące temat dzieło. Może dlatego, że sztuka Bellmera – tak zmysłowa, wybijająca z letargu zblazowane galeryjne tuzy i do dziś wykorzystywana i wspominana (Park Chan-wook brawurowo nawiązał do Bellmerowskich lalek w swoim ostatnim filmie „Służąca” na podstawie powieści „Złodziejka” Sary Waters) – jest z założenia wstrząsająca i niepokojąca. Tymczasem Turek stworzył bardzo sterylną opowieść, nie przybliżając nam samego artysty, a jedynie kilka etapów jego twórczości, dramatycznie splatających się z ówczesnymi wydarzeniami w Europie.

Dlatego „Niebiografia” – idealnie broniąca się na poziomie założenia, pomysłu i wykonania – ulatuje z pamięci z najbłahszego powodu: nie jest wystarczająco angażująca emocjonalnie. Nie dlatego, że nie odwołuje się do szokującej przeszłości Bellmera, ale przede wszystkim dlatego, że popkultura wytarła już wszystkie najdobitniejsze symbole tamtej epoki, takie jak swastyka, twarz Hitlera czy wąsy Dalego. Próba szokowanie nimi działa już niebywale rzadko i mówi to niekoniecznie źle o samym artyście, ale o tym, jak funkcjonuje współczesna kultura audiowizualna.

Dodatkiem do graficznej opowieści Turka jest krótki rozdział objaśniający i przybliżający czytelnikom przedstawione fazy twórczości głównego bohatera. Tych kilka encyklopedycznych akapitów dopowiada nam wszystko to, czego zabrakło w albumie, ujawniając jednocześnie braki samego komiksu. Przecież można było w jakiś sposób uniknąć tego rodzaju przypisów i rozplanować opowieść tak, by żadne posłowie nie było koniecznie. Tymczasem „Bellmer. Niebiografia” wygląda jak wzorowe (trochę niepokorne, lecz zasadniczo spójne i wyraziste w założeniach) rozliczenie projektu grantowego, którym na szczęście nie jest, bo inaczej zginąłby w czeluściach archiwów i na targach edukacyjnych. To album świetny warsztatowo, zasłużenie chwalony, lecz chłodny jak wnętrze modernistycznej kamienicy. Jestem jednak pewna, że jest to praca o kształcie, jaki Marek Turek sobie wymarzył, a wszystkie minimalne wady, które wymieniłam, mogą być dla innych zaletą.
Marek Turek: „Bellmer. Niebiografia”. Wydawnictwo Kultura Gniewu. Warszawa 2017.