ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (327-328) / 2017

Grzegorz Mucha,

FFS

A A A
Przewrotnie brzmi tytuł kompozycji „Collaborations Don’t Work” zrealizowanej wspólnie przez grupy Franz Ferdinand i Sparks, bo przecież słuchając tej i innych piosenek z ich wspólnego albumu, obcujemy właśnie z artystycznym współdziałaniem, które… jest udane.

Na początek muszę się jednak połajać, iż piszę o nagraniu sprzed dwóch lat. Ale jako że ów album uznałem za ważne wydarzenie, postanowiłem spróbować. Dwanaście (w wydaniu de luxe szesnaście) piosenek przynosi nam sprawne linie melodyczne, dynamiczne rytmy i niebanalne teksty, czyli to, do czego Franz Ferdinand nas przyzwyczaił. Mam do tej grupy sporą słabość. Uważam ich za jeden z najbardziej błyskotliwych zespołów na szkockiej, a nawet brytyjskiej rockowej scenie ostatnich lat. Cieszy mnie zatem każdy nowy zestaw ich piosenek. Ale tu niespodziewanie mamy jeszcze udział duetu z Los Angeles. I pomimo tego, iż album ów jest wynikiem przypadkowego spotkania wokalisty Franz Ferdinand Alexa Kapranosa z braćmi Mael, nie można go zlekceważyć. Duet Sparks wiele wniósł, przy czym niczego nie zniszczył. Muzyka jest nadal gitarowa, a nawet na swój sposób zwichrowanie taneczna. Tyle tylko, że teraz zahacza też o rejony glam rocka, musicalu i łagodnego techno-popu. Ale mniejsza o etykietki. Domyślam się, iż taki zestaw terminów może raczej ewentualnego słuchacza zniechęcić, a ja nie chciałbym się do tego przyczynić. Bo to dobra i spójna muzyka. Zespół Sparks najlepiej zapamiętałem ze „złotych czasów” MTV, kiedy owa stacja zajmowała się jeszcze muzyką. Ich nowofalowa ekspresja często łączyła się z pastiszem. Warto dodać, iż muzycy ci już wtedy lubili współpracę z innymi artystami, czego przykładem mogły być ich wspólne utwory z grupą Rita Mitsouko. Sądzę, iż to właśnie wspomniany powyżej pociąg do pastiszu połączył obie grupy, bo przecież Szkoci to też żartownisie nie lada. Ale intrygowała mnie inna sprawa. Sparks swoje brzmienie, a pewnie także sposób budowania melodii, opiera na instrumentach klawiszowych. Zatem informacja o ich wspólnym pomyśle na muzykę wydała się mi jednak dość karkołomna. Zastanawiałem się na ile owa konwencja potrafi zespolić się ze zdecydowanie gitarowym brzmieniem Franz Ferdinand. No i teraz wiem, że sztuczka się udała, choć Szkoci nieco na tym zabiegu stracili ze swojej dotychczasowej zadziorności. Bo to jednak FF mają tu przewagę, ale dzięki Sparks sami też coś zyskali, chociażby decydując się na przyjęcie do swojego oryginalnego składu muzyka obsługującego keyboardy. Mam nadzieję, że ten album zdobędzie uznanie fanów obu grup, a wątpiących mogły przekonać ich wspólne występy na wielu rockowych festiwalach. Tam można się było przekonać, czy „collaboration don’t work” to prawda czy fałsz.
FFS [Domino, 2015].