KUNG FU FIGHTING (NIEŚMIERTELNY IRON FIST. TOM 1: OPOWIEŚĆ OSTATNIEGO IRON FISTA)
A
A
A
Iron Fist zaliczył wpadkę na małym ekranie w solowej serii Netflixa, kontynuowaną w chłodno przyjętych „The Defenders”, gdzie wojownik był zdecydowanie najsłabszym ogniwem, chociaż to głównie wokół jego wątku toczyła się opowieść. Na szczęście dla zdegustowanych takim obrotem spraw widzów Mucha Comics postanowiła wydać serię „Nieśmiertelny Iron Fist” tercetu Brubaker/Fraction/Aja, która pokazuje, że wydarzenia znane z małego ekranu (a przynajmniej bardzo podobne) można było pokazać w naprawdę interesujący sposób.
Bo jest tu dużo punktów stycznych – Danny Rand mimo swojego doświadczenia cały czas uchodzi za poczciwego, ale nierozgarniętego bogatego dzieciaka; sporo czasu spędza na spotkaniach biznesowych i wokół Rand Corporation toczy się w komiksie wiele spraw; za sznurki pociąga ogromna organizacja przestępcza (Hydra w miejscu Hand); a na drugim planie przemykają Luke Cage, Daredevil, Misty Knight czy Colleen Wing. Jednak w przeciwieństwie do serialu o roztrwonionym potencjale komiks uderzył w najciekawszy element związany z Iron Fistem – jego mistyczną mitologię. Nie jest to może poziom Tolkienowski, ale w XXI wieku żaden bohater Marvela nie dostał aż takiego światotwórczego zastrzyku świeżych pomysłów. Brubaker i Fraction cofają się w czasie, przedstawiając kilku poprzednich bohaterów będących Iron Fistem (często ciekawszych niż główny bohater serii), a przeciwwagą dla Randa, jakby mentorem wyciągniętym z klasycznych filmów kung fu, staje się niejaki Orson Randall – Iron Fist z czasów I wojny światowej, który zniknął w latach 30. i dziwnym trafem dotrwał do współczesności we względnie dobrej formie.
W toku snutej przez autorów opowieści uczymy się razem z Danny’ym historii niezwykłej krainy i jej obrońców, a sama postać Iron Fista zalicza tutaj większy rozwój niż przez (w czasie oryginalnego startu serii) ponad trzydzieści lat swojej komiksowej egzystencji. Ale czytelnik nie zostaje przytłoczony informacjami – fabuła zmierza do kolejnych celów w odpowiednim tempie, akcja jest naprawdę zjawiskowa, postacie okazują się interesujące, a zakrojona na ogromną skalę intryga (w której – po tylu latach – w końcu pojawiają się inne magiczne miasta) wciąga jak bagno. No i najważniejsze – komiksowego Randa naprawdę można polubić.
To trochę zagubiony facet o złotym sercu, który mimo życiowego rozgardiaszu zawsze może liczyć na znajomych – nowych i starych. Pod tym względem widać, że „Nieśmiertelny Iron Fist” jest jednak bardziej komiksem Brubakera niż Fractiona, bo dialogi są niezwykle naturalne, zabawne i płyną jak rzeka. Równie ważne są fantastyczne rysunki. Stworzył je David Aja (znany już u nas z „Hawkeye’a”), który dopasowuje kadry do przebiegu perypetii, ugniata je, bawi się kolorami i światłocieniem, łącząc stylistykę kina noir z pulsującą akcją filmów kung fu. Sceny walk wypadają fenomenalnie – co jest ewenementem na nieruchomych kartach komiksu – i w połączeniu z fabularnymi szaleństwami dają naprawdę znakomity efekt.
Nie potrzeba wielkich słów – wystarczy w ciemno brać się za lekturę komiksu. Pod warunkiem, że jesteście fanami konwencji superbohaterskiej albo kina kopanego. To jeden z najciekawszych tytułów Marvela w tym wieku, wyciągający z archaicznej postaci nowe pokłady energii. Praktycznie wszystkie klocki do siebie pasują, a czytelnik bezproblemowo może zatopić się w tym świecie. Dodatkowo brawa dla Muchy, że wydała „Nieśmiertelnego Iron Fista” w powiększonym formacie, dzięki czemu rysunki robią jeszcze lepsze wrażenie. Naprawdę warto wyjść z tym komiksem „na solo”.
Bo jest tu dużo punktów stycznych – Danny Rand mimo swojego doświadczenia cały czas uchodzi za poczciwego, ale nierozgarniętego bogatego dzieciaka; sporo czasu spędza na spotkaniach biznesowych i wokół Rand Corporation toczy się w komiksie wiele spraw; za sznurki pociąga ogromna organizacja przestępcza (Hydra w miejscu Hand); a na drugim planie przemykają Luke Cage, Daredevil, Misty Knight czy Colleen Wing. Jednak w przeciwieństwie do serialu o roztrwonionym potencjale komiks uderzył w najciekawszy element związany z Iron Fistem – jego mistyczną mitologię. Nie jest to może poziom Tolkienowski, ale w XXI wieku żaden bohater Marvela nie dostał aż takiego światotwórczego zastrzyku świeżych pomysłów. Brubaker i Fraction cofają się w czasie, przedstawiając kilku poprzednich bohaterów będących Iron Fistem (często ciekawszych niż główny bohater serii), a przeciwwagą dla Randa, jakby mentorem wyciągniętym z klasycznych filmów kung fu, staje się niejaki Orson Randall – Iron Fist z czasów I wojny światowej, który zniknął w latach 30. i dziwnym trafem dotrwał do współczesności we względnie dobrej formie.
W toku snutej przez autorów opowieści uczymy się razem z Danny’ym historii niezwykłej krainy i jej obrońców, a sama postać Iron Fista zalicza tutaj większy rozwój niż przez (w czasie oryginalnego startu serii) ponad trzydzieści lat swojej komiksowej egzystencji. Ale czytelnik nie zostaje przytłoczony informacjami – fabuła zmierza do kolejnych celów w odpowiednim tempie, akcja jest naprawdę zjawiskowa, postacie okazują się interesujące, a zakrojona na ogromną skalę intryga (w której – po tylu latach – w końcu pojawiają się inne magiczne miasta) wciąga jak bagno. No i najważniejsze – komiksowego Randa naprawdę można polubić.
To trochę zagubiony facet o złotym sercu, który mimo życiowego rozgardiaszu zawsze może liczyć na znajomych – nowych i starych. Pod tym względem widać, że „Nieśmiertelny Iron Fist” jest jednak bardziej komiksem Brubakera niż Fractiona, bo dialogi są niezwykle naturalne, zabawne i płyną jak rzeka. Równie ważne są fantastyczne rysunki. Stworzył je David Aja (znany już u nas z „Hawkeye’a”), który dopasowuje kadry do przebiegu perypetii, ugniata je, bawi się kolorami i światłocieniem, łącząc stylistykę kina noir z pulsującą akcją filmów kung fu. Sceny walk wypadają fenomenalnie – co jest ewenementem na nieruchomych kartach komiksu – i w połączeniu z fabularnymi szaleństwami dają naprawdę znakomity efekt.
Nie potrzeba wielkich słów – wystarczy w ciemno brać się za lekturę komiksu. Pod warunkiem, że jesteście fanami konwencji superbohaterskiej albo kina kopanego. To jeden z najciekawszych tytułów Marvela w tym wieku, wyciągający z archaicznej postaci nowe pokłady energii. Praktycznie wszystkie klocki do siebie pasują, a czytelnik bezproblemowo może zatopić się w tym świecie. Dodatkowo brawa dla Muchy, że wydała „Nieśmiertelnego Iron Fista” w powiększonym formacie, dzięki czemu rysunki robią jeszcze lepsze wrażenie. Naprawdę warto wyjść z tym komiksem „na solo”.
Ed Brubaker, Matt Fraction, David Aja i inni: „Nieśmiertelny Iron Fist. Tom 1: Opowieść ostatniego Iron Fista” („Immortal Iron Fist Vol. 1: The Last Iron Fist”). Tłumaczenie: Marek Starosta. Wydawnictwo Mucha Comics. Warszawa 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |