ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (81) / 2007

Miłka O. Malzahn,

GOYA NA HORYZONCIE

A A A
„Goya”. EMI Music Poland 2007.
„Horyzont zdarzeń” – wydarzył się muzykom w marcu. Wprawdzie autorzy płyty na oficjalnej stronie zespołu (Goya) twierdzą, że „tytuł kojarzy się z przestrzenią w muzyce, a jednocześnie opisuje teksty Magdy, które traktują o relacjach i zdarzeniach między kobietą a mężczyzną...” – lecz lepiej, by każdy swoje skojarzenie zbudował sobie sam. Tymczasem po przesłuchaniu tego krążka mam skojarzenia z poprzednimi dokonaniami Goyi. I to mnie cieszy, gdyż nieudziwnione, a czytelne brzmienie, to atut sam w sobie. Zatem – będzie bez zaskoczeń.

Miłosne historie Goya opowiada od 1995 roku, odkąd Magda Wójcik (wokalistka) spotkała gitarzystę Grzegorza Jędracha oraz Rafała Gorączkowskiego (instrumenty klawiszowe) i powstał zespół. Nagrali wspólnie już 4 płyty, z których ostatnią jest „Horyzont zdarzeń”. Na najnowszym krążku Goyi usłyszymy klasyczny fortepian i gitary akustyczne, sekcję smyczkową i ładnie współgrające ze sobą wszelkie nowoczesności. Magda Wójcik i tym razem, delikatnym głosem, szczerze opowiada o uczuciach, o dojrzałej już miłości, o subtelnych doznaniach intymności i (uwaga, uwaga) opowiada w sumie optymistycznie, lekko, chociaż poruszane są poważne problemy. Właśnie optymizm jest dużym plusem tej płyty. Nawet, jeżeli teksty tchnął melancholią, głos Wójcik jest radosny, wspierany przez nienachalne dźwięki oraz bujający, wibrujący rytm (szczególnie 3 kawałek).

W tle opowieści snutych przez wokalistkę słychać rozbudowane instrumentarium, lecz (co ważne) melodia wcale nie gubi się w tym wszystkim. Melodyjność jest szalenie ważna w przypadku Goyi (i w innych przypadkach także). Podejrzewam, że owa cecha przyczynia się do rosnącej popularności zespołu. Moje osobiste doświadczenie (melodyjne) jest zaś takie, że koncertowa Goya nie jest wielce fascynującym przeżyciem, ale płytowa – przyjemnie wtapia się nawet w poniedziałkowy poranek. Teksty wprawdzie nie są odkrywcze, za to „z życia wzięte” i delikatnie obrobione; szlagworty wpadają w ucho, przy czym niektóre frazy, co mogę sobie łatwo wyobrazić, bywają użyteczne w sytuacjach komunikacji werbalnej między płciami.

Ballady to atut Goyi, a wokal ujęty (że tak określę) przestrzennie jest po prostu miły, a przecież fajnie jest zaprosić do domu/samochodu/itd. głos budzący sympatię. Poza tym słuchacz nie zawsze pragnie intelektualnych wstrząsów, lecz ukołysania muzycznego. Chce też mieć do czynienia z muzykami, którzy mają pojęcie o tym, co robią. Jednakowoż ambicje twórców „horyzontów zdarzeń” miejscami bywają dość tajemnicze, gdyż intro do rozszyfrowania łatwe nie jest. W każdym razie – nawet intro niczemu nie przeszkadza.

Na album składa się 13 piosenek codziennych (czyli mogących się wkomponować w każdy możliwy dzień). Są tu także przewrotne melodie, na przykład utwór szósty, niby wyznanie, ale ciężar gatunkowy równoważy aranżacja, pozwalająca nie popaść w smutek i nie opaść „niczym liść”. Zaliczyłabym ten kawałek do unoszących. Podejrzewam też, że przy płycie dobrze by się tańczyło/unosiło na niedużej imprezie, jednakowoż głowy za to nie dam, bo nie jestem utaneczniona. Aha, gdyby ktoś chciał zarzucić najnowszej płycie Goyi, że bywa nudna, należy uznać nudę za plus, za bezpieczne, przytulne miejsce dla uszu – i wtedy będzie naprawdę dobrze. I jeszcze jedno – hitów brak – choć 12 piosenka to istny Przebój Końca Lata, ale pewności nie mam, choć tytuł to „pewność” właśnie.