
MÓW DO MNIE NIECZULE (MARTYNA BUNDA: 'NIECZUŁOŚĆ')
A
A
A
Powieściowy debiut Martyny Bundy, reporterki „Polityki”, zdążył się już doczekać licznych recenzji, w większości pełnych zachwytów i windujących „Nieczułość” na top listy roku 2017. W tym ogólnym poklasku pojawiły się pojedyncze głosy nieurzeczonych (Kinga Dunin, Jarosław Czechowicz), podkreślające jednak sprawność narracyjną autorki. I do tych głosów jest mi zdecydowanie bliżej niż do robienia z książki Bundy arcydzieła.
(Nie)nasza saga rodzinna
„Nieczułość” to saga o losach paru pokoleń Kaszubów – a raczej Kaszubek, bo to kobiety są zdecydowanie w centrum tej opowieści. Rozela i jej trzy córki, Gerta, Truda i Ilda, stawiają czoła wyzwaniom codziennego życia w niecodziennym wieku XX. Jak czytamy w kilku fragmentach dotyczących różnych momentów: „Szły siostry we trzy, ramię w ramię, but w but (…)”. Poznajemy więc bohaterki na przestrzeni dekad, widzimy je w sytuacjach prywatnych i na styku tego, co osobiste, i tego, co społeczne/historyczne.
Odnoszę wrażenie, że jak na szansę, którą stwarza taka konstrukcja powieści, to poznajemy te kobiety wciąż za mało. Najsłabszą stroną „Nieczułości” jest moim zdaniem zbyt małe zróżnicowanie portretów sióstr, które różnią się bardziej w odautorskich deklaracjach niż w tym, co można wyczytać z bardziej subtelnych fragmentów narracji i z dialogów. Książka podporządkowana została zresztą przedstawieniu szerokiego wycinka życia pewnej rodziny, przez co wydarzeń jest tak wiele, że czasem toczą się one kosztem psychologicznych niuansów. Na szczęście pojawia się też sporo scen, w których Bunda świetnie łączy „dzianie się” z pogłębieniem postaci, jednak nie jest to stała cecha tej debiutanckiej powieści. Narracja jest dobrze prowadzona, ale równocześnie zbyt wyraźnie działa jako przesłona między czytelnikiem a bohaterkami; poznajemy je właśnie jak kogoś, o kim ktoś nam opowiedział, a nie kogoś, kto staje się nam naprawdę bliski.
Czułość na detal
Konstrukcji powieści niewiele można zarzucić. Wprawdzie nie do końca przekonuje nieco już zbanalizowany chwyt z podziałem książki na części – pory roku, ale sama opowieść elegancko łączy bliski i szeroki plan. Wszystko ładnie się zazębia, szczegóły okazują się mieć później znaczenie, jest z premedytacją mocno realistycznie.
Wybrany przez Bundę styl sprawdza się zarówno w pokazywaniu traum wynikających z wielkiej historii, jak i w portretowaniu małych prywatnych obsesji bohaterów. A wielkie rozczarowania nie muszą być wcale efektem politycznych przemian, bo to, co osobiste, jest jednak na pierwszym planie. Wiele zachowań, które na początku mogą wydać się niezrozumiałe, pisarka z czasem przekonująco motywuje. Wprawdzie nadal czyta się o tych motywacjach raczej na zimno, ale nie bez uznania dla literackiego warsztatu.
Siłą „Nieczułości” są detale. O pewnej rzeźbie dowiadujemy się, że była „Bez tych wszystkich drobiazgów frapujących i pięknych. Zupełnie nie tak jak w życiu” (s. 344). Bunda dba, żeby w jej powieści detale zwiększały wrażenie, że to „jak w życiu”, a rownocześnie umie się skupić na takich, które zapadają w pamięć. Tak jest w scenach dotyczących zwierząt domowych, które wyrastają na ważnych bohaterów książki. Prawdopodobnie niedługo nie będę pamiętać, jak nazywali się kolejni adoratorzy sióstr, ale na pewno nie zapomnę kury, która lubiła być huśtana.
Her-story, every-story
Ważną, podkreślaną już przez recenzentów, zaletą „Nieczułości” jest zgodność stylu z tytułem. Bunda skutecznie próbuje pisać o kobiecym punkcie widzenia bez wchodzenia w kojarzone z gatunkową „literaturą kobiecą” koleiny sentymentalizmu, czułostkowości, emfazy. Buduje her-story jako opowieść uniwersalną, by (jak to bywa raczej z his-story) książka okazała się propozycją dla wszystkich. To publikacja równocześnie tematycznie kobieca – z silnymi bohaterkami i ich domową, rodzinną, intymną codziennością w miejsce walki politycznej czy tej dosłownej, na froncie – i stylistycznie męska. O ile już stosować takie tradycyjne kategorie, do zatarcia których Bunda wyraźnie dąży.
Wymowa jest feministyczna, losy matki i sióstr, nieraz zmuszonych do (czasem zaledwie pozorowanego, a nieraz naznaczonego gwałtem) ustępowania mężczyznom, to ciąg wyzwań, krzywd, strat i powolnych prób budowania własnej tożsamości. Dużo trzeba udawać. Na przykład Ilda, podporządkowana gustowi żonatego partnera, wygląda jak „kobieta, do której prawdziwa Ilda wstydziłaby się podejść” (s. 178). Ale forma powieści okazuje się rzeczowa; niczym Rozela, która nie bawi się w omdlewanie i załamywanie rąk nad kobiecym losem: „No, moje panienki – kończyła zawsze tą samą sentencją – na tym to polega, że ma boleć, a waszym obowiązkiem jest umieć to znieść” (s. 51).
Tak, ale bez rozczulania się
„Nieczułość” to udany projekt kobiecego pisania bez egzaltacji. Zrealizowany przy tym na tyle subtelnie, że nie epatuje ideologią i pisarskim programem, lecz działa samą opowieścią. Sporo tu też celnych uwag zarówno o czasach, o których traktuje książka, jak i o ludziach, którzy niezależnie od czasów są często tacy sami („Opowieści Ildy o ludziach celowo wsiadających nie do tych pociągów co trzeba, przekonanych, że tam, gdzie kierują innych, musi być lepiej niż tam, gdzie oni dostali przydział” [s. 80]). Można się też zastanowić nad oceną zjawisk doświadczanych i opowiedzianych – na przykład gdy Ilda wspomina różne sytuacje przy młodszym pokoleniu i z jej perspektywy to wesołe historie, ale dla siostrzenic – bardzo smutne.
Jest więc o czym przy lekturze powieści Bundy myśleć, nietrudno też docenić warsztat i fabułę. Ten debiut może otworzyć drogę innym „nieczułym” kobiecym narracjom, stąd może jego aż tak wysoka pozycja w różnych rankingach. Jednak – jakkolwiek nieczule by to nie zabrzmiało – jako nie tyle instrument przetarcia szlaku, co po prostu wyjęta z takich kontekstów „książka do czytania”, opowieść o konkretnych postaciach w konkretnych czasach, napisana tak, a nie inaczej, jest „Nieczułość” po prostu całkiem wciągającą, dobrze skonstruowaną powieścią na parę udanych wieczorów.
(Nie)nasza saga rodzinna
„Nieczułość” to saga o losach paru pokoleń Kaszubów – a raczej Kaszubek, bo to kobiety są zdecydowanie w centrum tej opowieści. Rozela i jej trzy córki, Gerta, Truda i Ilda, stawiają czoła wyzwaniom codziennego życia w niecodziennym wieku XX. Jak czytamy w kilku fragmentach dotyczących różnych momentów: „Szły siostry we trzy, ramię w ramię, but w but (…)”. Poznajemy więc bohaterki na przestrzeni dekad, widzimy je w sytuacjach prywatnych i na styku tego, co osobiste, i tego, co społeczne/historyczne.
Odnoszę wrażenie, że jak na szansę, którą stwarza taka konstrukcja powieści, to poznajemy te kobiety wciąż za mało. Najsłabszą stroną „Nieczułości” jest moim zdaniem zbyt małe zróżnicowanie portretów sióstr, które różnią się bardziej w odautorskich deklaracjach niż w tym, co można wyczytać z bardziej subtelnych fragmentów narracji i z dialogów. Książka podporządkowana została zresztą przedstawieniu szerokiego wycinka życia pewnej rodziny, przez co wydarzeń jest tak wiele, że czasem toczą się one kosztem psychologicznych niuansów. Na szczęście pojawia się też sporo scen, w których Bunda świetnie łączy „dzianie się” z pogłębieniem postaci, jednak nie jest to stała cecha tej debiutanckiej powieści. Narracja jest dobrze prowadzona, ale równocześnie zbyt wyraźnie działa jako przesłona między czytelnikiem a bohaterkami; poznajemy je właśnie jak kogoś, o kim ktoś nam opowiedział, a nie kogoś, kto staje się nam naprawdę bliski.
Czułość na detal
Konstrukcji powieści niewiele można zarzucić. Wprawdzie nie do końca przekonuje nieco już zbanalizowany chwyt z podziałem książki na części – pory roku, ale sama opowieść elegancko łączy bliski i szeroki plan. Wszystko ładnie się zazębia, szczegóły okazują się mieć później znaczenie, jest z premedytacją mocno realistycznie.
Wybrany przez Bundę styl sprawdza się zarówno w pokazywaniu traum wynikających z wielkiej historii, jak i w portretowaniu małych prywatnych obsesji bohaterów. A wielkie rozczarowania nie muszą być wcale efektem politycznych przemian, bo to, co osobiste, jest jednak na pierwszym planie. Wiele zachowań, które na początku mogą wydać się niezrozumiałe, pisarka z czasem przekonująco motywuje. Wprawdzie nadal czyta się o tych motywacjach raczej na zimno, ale nie bez uznania dla literackiego warsztatu.
Siłą „Nieczułości” są detale. O pewnej rzeźbie dowiadujemy się, że była „Bez tych wszystkich drobiazgów frapujących i pięknych. Zupełnie nie tak jak w życiu” (s. 344). Bunda dba, żeby w jej powieści detale zwiększały wrażenie, że to „jak w życiu”, a rownocześnie umie się skupić na takich, które zapadają w pamięć. Tak jest w scenach dotyczących zwierząt domowych, które wyrastają na ważnych bohaterów książki. Prawdopodobnie niedługo nie będę pamiętać, jak nazywali się kolejni adoratorzy sióstr, ale na pewno nie zapomnę kury, która lubiła być huśtana.
Her-story, every-story
Ważną, podkreślaną już przez recenzentów, zaletą „Nieczułości” jest zgodność stylu z tytułem. Bunda skutecznie próbuje pisać o kobiecym punkcie widzenia bez wchodzenia w kojarzone z gatunkową „literaturą kobiecą” koleiny sentymentalizmu, czułostkowości, emfazy. Buduje her-story jako opowieść uniwersalną, by (jak to bywa raczej z his-story) książka okazała się propozycją dla wszystkich. To publikacja równocześnie tematycznie kobieca – z silnymi bohaterkami i ich domową, rodzinną, intymną codziennością w miejsce walki politycznej czy tej dosłownej, na froncie – i stylistycznie męska. O ile już stosować takie tradycyjne kategorie, do zatarcia których Bunda wyraźnie dąży.
Wymowa jest feministyczna, losy matki i sióstr, nieraz zmuszonych do (czasem zaledwie pozorowanego, a nieraz naznaczonego gwałtem) ustępowania mężczyznom, to ciąg wyzwań, krzywd, strat i powolnych prób budowania własnej tożsamości. Dużo trzeba udawać. Na przykład Ilda, podporządkowana gustowi żonatego partnera, wygląda jak „kobieta, do której prawdziwa Ilda wstydziłaby się podejść” (s. 178). Ale forma powieści okazuje się rzeczowa; niczym Rozela, która nie bawi się w omdlewanie i załamywanie rąk nad kobiecym losem: „No, moje panienki – kończyła zawsze tą samą sentencją – na tym to polega, że ma boleć, a waszym obowiązkiem jest umieć to znieść” (s. 51).
Tak, ale bez rozczulania się
„Nieczułość” to udany projekt kobiecego pisania bez egzaltacji. Zrealizowany przy tym na tyle subtelnie, że nie epatuje ideologią i pisarskim programem, lecz działa samą opowieścią. Sporo tu też celnych uwag zarówno o czasach, o których traktuje książka, jak i o ludziach, którzy niezależnie od czasów są często tacy sami („Opowieści Ildy o ludziach celowo wsiadających nie do tych pociągów co trzeba, przekonanych, że tam, gdzie kierują innych, musi być lepiej niż tam, gdzie oni dostali przydział” [s. 80]). Można się też zastanowić nad oceną zjawisk doświadczanych i opowiedzianych – na przykład gdy Ilda wspomina różne sytuacje przy młodszym pokoleniu i z jej perspektywy to wesołe historie, ale dla siostrzenic – bardzo smutne.
Jest więc o czym przy lekturze powieści Bundy myśleć, nietrudno też docenić warsztat i fabułę. Ten debiut może otworzyć drogę innym „nieczułym” kobiecym narracjom, stąd może jego aż tak wysoka pozycja w różnych rankingach. Jednak – jakkolwiek nieczule by to nie zabrzmiało – jako nie tyle instrument przetarcia szlaku, co po prostu wyjęta z takich kontekstów „książka do czytania”, opowieść o konkretnych postaciach w konkretnych czasach, napisana tak, a nie inaczej, jest „Nieczułość” po prostu całkiem wciągającą, dobrze skonstruowaną powieścią na parę udanych wieczorów.
Martyna Bunda: „Nieczułość”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |