ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 kwietnia 8 (344) / 2018

Mateusz Demski,

W BUTACH JANUSZA I GRAŻYNY (TWARZ)

A A A
Małgorzata Szumowska to twórczyni o wielu obliczach. Z jednej strony jest szczerość, delikatność, chęć przeżywania na ekranie bliskich sobie historii, z drugiej – energia, bylejakość, niepoukładanie i bunt przekazywane w wulgarnej formie, zabarwione niezdrową ekscytacją lub sensacją. „Twarz” to niestety zapis tego drugiego. Rozjątrzenia i alergii wywołanych przez Polskę B – zamkniętą na liberalne elity i lewicowe sygnały.

Szumowska zrobiła więc film o współczesnej Polsce. Inspirowany pierwszą udaną transplantacją twarzy w Centrum Onkologii w Gliwicach i wzniesieniem w Świebodzinie pomnika Chrystusa Króla. Pracuje przy nim powiatowy cudak, długowłosy heavymetalowiec, który chce wyjechać z miejsca, „gdzie psy dupami szczekają”. „Żebyś obciął włosy i nie wyglądał jak pizda” – życzy mu wujek podczas dzielenia się opłatkiem. Chłopak tytułową twarz traci nie tylko wśród bliskich, ale i w sensie dosłownym – na budowie pomnika Jezusa ulega tragicznemu wypadkowi, który w jednej chwili pozbawia go wszystkiego, co miał. Pierwszą widoczną rysą jest nowy wizerunek: grymas bólu, półprzymknięte oko, bełkot na ustach, drugą – problem z jego akceptacją. Wiejskie dzieci biegają za nim, krzycząc: „ryj!”, narzeczona puszcza kantem, a matka dzwoni po egzorcystę, bo przecież nie takiego syna urodziła. Przypowieść o człowieku, który walczy o swoje miejsce w społeczeństwie, wydaje się jednak mniej istotna niż próba zrekonstruowania wizji świata czy – precyzyjnie mówiąc – Polski wyłaniającej się z filmu Szumowskiej.

Czym i jaki jest ten film, najłatwiej pokazać na przykładzie kilku scen. Wigilia u Jacka – tuż przed wypadkiem – to spotkanie, w którym panowie opowiadają „zabawne” historyjki o tym, jak leci z dachu Żyd, muzułmanin i czarny, a kobiety stawiają na stole następne pół litra. Żeby dość wyraźny przekaz był jeszcze bardziej widoczny, w kościele ci sami rodacy – ledwo trzymając się na nogach – śpiewają groteskowo, zaraz obok ksiądz w konfesjonale pyta dziewczynę, czy dotyka narzeczonego w miejscach intymnych i czy zwykle robi to ustami. Chaotyczne, gęste od zaklętych formuł, osuwające się w rodzaj histerycznego absurdu skecze – tak właśnie wygląda „Twarz” w pigułce.

Główna treść tego słowotoku to nic innego, jak bijące po oczach inwektywy „warszawki” pod adresem przaśnej prowincji. Szumowska w nutce swojego okazałego i światowego życia nie potrafi jednak znaleźć pokładów zrozumienia czy łagodności, płonie do bohaterów żywą, intensywną niechęcią. Potok klasowej wyższości względem „słabszego ogniwa” w społecznym łańcuchu niesie zbyt łatwe sformułowania: tak nachalne i prymitywne, że aż obraźliwe. Reżyserka – wbrew szczerym intencjom – nie skraca dystansu wobec obiektu niechęci, nie rozmawia z bohaterami „z ich poziomu”. Wykazuje tylko gest odrazy wobec tego, co dalekie od jej doświadczenia.

I faktycznie: świat Szumowskiej zaludniają ograniczeni, nachalni prostaczkowie wpychający się na ekran tylko po to, żeby drażnić. Mamy więc mentalne zacofanie, dewocje, ksenofobię, chamstwo idące pod rękę z uwstecznionym kościołem i kilka jeszcze innych obrazków z prowincji. Istotnie, jako mieszkańcy konkretnych części świata, możemy opowiadać o sobie dowolnie i bez skrępowania. Nie musimy wcale przejmować się tym, jakie wyobrażenie polskości utrwali się na Zachodzie, nie potrzebujemy nikomu ani niczemu stawiać pomników. Świat zwielokrotnienia i społecznej patologii Szumowska serwuje jednak w takim natężeniu, że zaczyna on podchodzić widzowi do gardła. Zamaszysta, gruba kreska, nawarstwienie i spiętrzenie zaangażowanych politycznie odniesień oraz fałszywa przesada w kreacji bohaterów sprawiają, że „Twarz” jest powierzchowna, a po tej powierzchni biegają tylko wytarte związki frazeologiczne. Raz czy drugi, owszem, może mieć to sens, ale jako główna metoda twórcza już niekoniecznie.

Podstawowym grzechem tego filmu jest zatem przeszacowanie motywów i wydarzeń idących na skróty – nużących, nie do końca śmiesznych, tam akurat, gdzie Szumowska włożyła mnóstwo wysiłku w to, żeby było porywająco. Walka klientów w samych gaciach o ostatnie sztuki telewizorów z przeceny, reklama bielizny z kobietą bez nóg, dzieci zajeżdżające na komunię karocami, a na dokładkę Krzysztof Ibisz i wypędzanie diabła. No cóż, oburzeniu i awersji reżyserki wobec „społecznych braków” widocznie potrzeba maksymalnych ilości paliwa – miejskich wyobrażeń, zabobonów, obiegowych komentarzy.

Nieoczywiste poczucie humoru, dystans i zdolność do satyrycznego spojrzenia, jakie Szumowska prezentowała w „Body/Ciało”, tym razem zostały przygniecione za pomocą przyciężkawych skrótów myślowych o Polakach, o tym bagażu, który ciągle niesiemy. Mam wrażenie, że gdzieś w tym wszystkim reżyserka zagubiła proporcje – wywróciła hierarchię problemów do góry nogami, narzuciła widzowi gorączkową tonację. W miejsce rozterek i przemiany głównego bohatera pojawił się krytyczny portret środowiska, stanowiący do tej pory tło jej opowieści. W tym zestawieniu widać na pierwszy rzut oka, że Szumowska nie bierze w obronę nawet samego Jacka – wyrzeka się bohatera, którego na dobrą sprawę mogłoby tutaj nie być.

Wydawałoby się, że jego postać powinna mieć fundamentalne znaczenie dla filmu, który przejawiał ambicje dowiedzenia się, co kryje się za nową, otrzymaną od dawcy twarzą. Zgoda, jest tutaj delikatna scena, w której dziadek jako jedyny mówi wnukowi: „Nie zmieniłeś się, jesteś taki sam”. Ale zaraz potem Szumowska znowu idzie na skróty – tworzy film pośpiesznie i wulgarnie, gdzie licho bierze ciekawie zapowiadający się punkt widzenia siostry i dziadka, tych prawdziwych bliskich, którzy chcą zrozumieć bohatera. „Twarz” grzeszy na powrót intelektualną płycizną; wszystko staje się szybko jednakowe, przezroczyste, przewidywalne. Kraj butwieje i wreszcie próchnieje, natomiast zza strzechy oraz słomy wystającej z butów Janusza i Grażyny wyłania się konkretna twarz. I umówmy się, nie jest to żaden heavymetalowiec po transplantacji zmagający się z nietolerancją czy domagający się prawa do indywidualnych potrzeb i ambicji. Rzecz w tym, że Szumowska nie chce patrzeć na świat jego oczami, zajmują ją tylko „wielkie” tematy – Jezus Chrystus większy niż w Rio.

Kino Szumowskiej niewiele ma wspólnego z człowiekiem. Ani nawet ze światem, w którym żyjemy. „Twarz” jest filmem poddanym intencjom, które narzucają się przy odbiorze; obrazem wyraźnie na coś obliczonym. Śmiem przypuszczać, że „Twarz” to rezultat wysiłku aneksji zachodniego widza, ale akurat tego można się było spodziewać. Szkoda więc, że ostatni film Szumowskiej, to jedna z tych pozycji w jej filmografii, w której narcystyczne konstrukcje, chęć przypodobania się widzom oraz kalkulacja opłacalności sprowadzają się tylko do jednego – fałszu. Nawet rozmazane smugi na kadrach Michała Englerta zdają się dość „modne”, nie odzwierciedlają efektu obcości, nie sugerują narodowej zaćmy czy nieostrego widzenia bohatera, który po wypadku ma problemy ze wzrokiem (tutaj trafiają na ekran ewidentnie za wcześnie), a jedynie oportunistyczną skłonność do podłapywania tego, co wydaje się na czasie.

„Talentów deficyt straszny” – wieszczy temu duetowi marskość i uwiąd Krzysztof Varga na łamach „Gazety Wyborczej” (wyborcza.pl). Żadne to pocieszenie, gdy rozliczna bytność Szumowskiej na międzynarodowych festiwalach udowadnia, że część widzów, uderzona w jeden policzek, bez wahania nadstawia drugi. Wszyscy oni tańczą, jak Szuma im zagra. Szkoda.

LITERATURA:

Varga K.: „O, w mordę! czyli Szumowska wali na odlew”. http://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,23180090,o-w-morde-czyli-szumowska-wali-na-odlew.html.
„Twarz”. Reżyseria: Małgorzata Szumowska. Scenariusz: Małgorzata Szumowska, Michał Englert. Zdjęcia: Michał Englert. Obsada: Mateusz Kościukiewicz, Agnieszka Podsiadlik, Małgorzata Gorol, Anna Tomaszewska, Robert Talarczyk i in. Produkcja: Polska 2017, 91 min.