ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 maja 9 (345) / 2018

Maja Baczyńska, Louis Siciliano ALUEI,

NIGDY NIE NAZYWAM WYSTĘPÓW KONCERTAMI

A A A
Maja Baczyńska: Jak to się stało, że zacząłeś komponować muzykę i w ogóle pracować w tym zawodzie?

ALUEI: Bardzo wcześnie zainteresowałem się kompozycją. Miałem może siedem czy osiem lat. W swoim mieszkaniu był magnetofon i zacząłem ciąć oraz kleić nagrania dźwięków garnków i łańcuchów, jak również struktur muzycznych, które wymyślałem na gitarze, gitarze basowej, syntezatorach czy wykonywałem głosem. Bardzo często zapraszałem starszych od siebie przyjaciół, aby wypróbowali ze mną moje pomysły, kierowałem nimi, dawałem wskazówki. Często prosiłem o korekty! Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak imitować takich dżentelmenów jak Luigi Russolo (ojciec intonarumori) czy Pierre Schaeffer (twórca muzyki konkretnej). Wreszcie w wieku czternastu lat naprawdę zacząłem być kompozytorem, organistą i dyrygentem chóru z regularnym wynagrodzeniem (!), a to wszystko dzięki wspaniałemu teologowi i bibliotekarzowi Don Francesco D'Ascoli, który był rektorem słynnego Capranica Institute w Rzymie. Każdego roku pisałem msze, motety, utwory chóralne i orkiestrowe. Żyłem jak kompozytor z XVII czy XVIII wieku (śmiech). Kultura muzyczna Neapolu w tym czasie była szalenie ważna dla mojego artystycznego rozwoju. Skomponowałem wówczas wiele utworów na orkiestry wojskowe, grałem także w zespole metalowym i kwartecie jazzowym. Nigdy nie miałem problemu z przerzucaniem się z jednego muzycznego gatunku w drugi. Muzyka jest dla mnie wszechświatem – zbyt wielkim, aby się ograniczać i zamykać w więzieniu własnych uprzedzeń. Po ukończeniu osiemnastego roku życia zacząłem podróżować jako dyrygent po Holandii, Austrii, Francji, Wielkiej Brytanii, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Natomiast w Nowym Jorku zająłem się pisaniem muzyki dla kina.

M.B.: Imponujący życiorys. Co uznałbyś za swoje najważniejsze artystyczne doświadczenie?

ALUEI: Trio Jimmy'ego Hendrixa nosiło nazwę „Experience” – dla mnie także to właśnie słowo określa wszystko, co ma fundamentalne znaczenie dla mojego życia. Nigdy nie nazywam swoich występów koncertami. Dla mnie każdy performance, album CD, wszystkie muzyczne odkrycia są doświadczaniem czegoś. Są unikalne i niepowtarzalne, nawet nie potrafię tego ująć w słowa. Pracuję w dziedzinie muzyki współczesnej, popu, rocka, muzyki filmowej. Byłem jednym z pionierów współczesnej muzyki elektronicznej, zajmowałem się sztuczną inteligencją, wykorzystywaną na potrzeby struktur muzycznych, pracowałem w instytucie IRCAM w Paryżu, gdzie poznałem i współpracowałem z fizykami, naukowcami i matematykami, którzy znacznie rozszerzyli moje horyzonty w kwestii pojmowania dźwięku, w tym z laureatami Nobla, Grammy i Oscarów. Dziś dziękuję wszystkim – w końcu ktoś kiedyś powiedział, że „wszyscy jesteśmy karłami na ramionach gigantów”.

M.B.: Wiem, że Tobie akurat mogę takie pytanie zadać: czy dostrzegasz pewną różnicę pomiędzy słuchaniem, a odczuwaniem czy doświadczaniem muzyki?

ALUEI: Muzyka jest żywa. Żyjesz, muzykując. Kocham podejście szkół tradycyjnej muzyki indyjskiej. Miałem to szczęście być częścią Benares gharana, jednej z najstarszych kast muzyków w Waranasi nad brzegiem Gangesu. W indyjskiej muzyce poruszamy się pomiędzy sercem a sercem, guru (shishya parampara) a jego uczniem. Dla mnie to podejście jest czystą esencją tego, czym jest muzyka. W pierwszej kolejności musi rezonować w Twoim sercu i promieniować poprzez Twoje ciało i przestrzeń wokół Ciebie, następnie wchodzi w rezonans ze wszystkim dookoła. Publiczność wyczuwa takie wibracje. To nie jest kwestia muzycznej techniki, umiejętności, znajomości czy repertuaru, ale świadomości „bycia” muzyką, jej wibracji, które przez nas przechodzą. Wszystko jest liczbą, jak powiedział Pitagoras. Wszystko jest Wibracją.

M.B.: Masz za sobą wiele projektów, których byłeś pomysłodawcą lub w których brałeś udział. Które z nich są dla Ciebie najważniejsze? Jakie są Twoje plany na przyszłość?

ALUEI: Nigdy nie myślę o przeszłości lub przyszłości. Żyję tu i teraz. Muzykę tworzę dziś i tam, gdzie akurat jestem. Każdy projekt, nad którym aktualnie pracuję jest w danym momencie najlepszy. Ostatnio to był ELEXODUS, czyli „holistyczna podróż przez dźwiękowe wszechświaty od muzyki Indii, po post-jazz, muzykę współczesną i elektronikę w oparciu o mój metajęzyk A-MUMEx”. Grałem m.in. na syntezatorach, sarangi, shehnai, shakuhachi, fortepianie preparowanym, tank drumie, rogu alpejskim i trąbce. Wraz ze mną występowali: Mieczysław Litwiński (skrzypce, śpiew i instrumenty świata), Pandit Sanjay Kansa Banik z Indii (tabla), Umberto Muselli (saksofon tenorowy), Pericle Odierna (m.in. klarnet basowy), Giancarlo Schiaffini (puzon). Światowa premiera odbyła się w Keiros Theater w Rzymie w lutym.

M.B.: A Los Angeles? Skąd decyzja o wyjeździe do Stanów?

ALUEI: Decyzja o wyjeździe do Los Angeles była dla mnie w tym momencie sposobem na przetrwanie. Już dawno całkowicie się poświęciłem produkcjom muzycznym. Od zawsze żyłem z muzyki i z tantiem za moje kompozycje. Wykładałem również w prestiżowej włoskiej instytucji „Centro Sperimentale di Cinematografia” w Rzymie, aczkolwiek nie trwało to zbyt długo, gdyż w tamtym czasie byłem całkowicie zaabsorbowany pisaniem muzyki do filmów i moimi koncertami, które odbywały się wówczas na całym świecie. Dlatego byłem zmuszony skończyć z uczeniem, choć uwielbiam dzielić się swoimi zawodowymi doświadczeniami z innymi. W tym momencie we Włoszech panuje duży kryzys ekonomiczny, ale szczęśliwie otrzymałem propozycję współpracy z dość sławnymi reżyserami i producentami z Hollywood. Współpracuję również z Waynem Shorterem i Herbiem Hanckokiem, co jest szczególnie ważne dla rozwoju wspomnianego „A-MUMExu”, mojego muzycznego meta-języka, nad którym pracuję już od kilku lat i do którego rozwijania zapraszam także innych muzyków. Jestem bardzo skoncentrowany na koncepcie „kompozycji w realnym czasie”, z tego powodu chciałbym go rozwijać również w Los Angeles - bardzo otwartym, także na duchowe doświadczenia, mieście (notabene, to właśnie tutaj żył wielki duchowy mistrz Yogananda!). Zobaczymy, w jakim stopniu będzie to możliwe. Życie artysty przypomina nieco „roller coaster”. Ale jak mówi stare przysłowie mędrców z Himalajów „uśmiechaj się w trudnościach i wszystko będzie dobrze”! Wierzę, że uśmiech otwiera trzecie oko i podnosi moc naszej ogólnej aury. I oto chodzi!
 Fot. Francesco Casanova.