ZIMNE RĘCE
A
A
A
Ściółka
Stanę ja się maleńką rybicką
Nad potokiem nie ma sieci, zbieramy drewno wyrzucone przez las,
powódź liści ze schnącej leszczyny zagłusza wszystko oprócz ściółki.
Zdzisław jest kobietą i wiedzieliśmy o tym od początku.
Imię ma odkąd wiemy, że będzie miała kocięta, bo może oni mówili
na wszystko 'tuńczyk', a na matkę 'Zdzisław'. Tu jest bardzo inaczej.
Króliczku, z którego zdzieram mizdrę, wiem, co masz w środku, stworku.
Ona o mnie nie wie, ja nie wiem o sobie. Ale jakby się domyśla,
szuka miejsca, łasi się za mięso i ser.
Małe kopią, w domu jest bezpiecznie; można planować co się będzie działo
za rok, w tym samym miejscu i czasie tak podobnym, jakby się nie poruszył.
Wiedzieć niedźwiedzia
Nikt oprócz niedźwiedzi nie wie, co im siedzi
w głowie. Ale patrz uważnie, wprost w niedźwiedzie
oko – tam się dowiesz, dokąd chciałbyś zmykać.
Tak już jest, chłopczyku. Możesz poznać wiele
obyczajów ptaków, nazwy ryb w strumyku,
nawet mógłbyś zgadnąć, co znaczy ta zieleń
od północnej strony pnia. Pewnie mi opowiesz
te i więcej rzeczy. Jeszcze będę pytać.
Tylko po niedźwiedziu chyba łatwiej poznać,
co pomyśli człowiek.
Zawilce
Pierwszy plan: dwoje drzwi, a pomiędzy ściana. W każdym punkcie
zbiegu mierzy do nas światło. Cienie głaszczą nogi – możecie wejść
w butach, sień to przedłużenie szlaku na południe.
Na razie nie koniec. Śniłam, jak śmierć wstaje, jak zaprzęga konie.
Kasztan, grzbiet w wielkim śniegu, parskająca para. Straszne i bez strachu
ściganie się z wiatrem, kiedy biały blask powoli sączy się z zasłony. Kropla
po kropli, po łodyżce trawy. Nim wyrośnie podbiał, zanim wrócą ptaki,
są resztki szarego lodu, na zboczu jałowce, strużka wody i jakieś
dziwne ciepło w ściółce.
Epilog
Ten dom kiedyś płonął, choć trudno w to uwierzyć,
bo wszystko jest gładkie i lśni jak blaszana taca, miedź
igliwia na zboczach.
Jeszcze wprzód: wszystko takie czyste, przeciwko tobie,
panno nieposkładana, panno niemożebna; wieżo
z krwi i kości. Po co tu tyle dzieci, one powinny
biec w pola, huśtawki, mieć chłodne czerwone policzki,
jak niebo i grzebień drzew na horyzoncie; pierwsza śnieżna
noc, marsz, marsz, marsz.
Stanę ja się maleńką rybicką
Nad potokiem nie ma sieci, zbieramy drewno wyrzucone przez las,
powódź liści ze schnącej leszczyny zagłusza wszystko oprócz ściółki.
Zdzisław jest kobietą i wiedzieliśmy o tym od początku.
Imię ma odkąd wiemy, że będzie miała kocięta, bo może oni mówili
na wszystko 'tuńczyk', a na matkę 'Zdzisław'. Tu jest bardzo inaczej.
Króliczku, z którego zdzieram mizdrę, wiem, co masz w środku, stworku.
Ona o mnie nie wie, ja nie wiem o sobie. Ale jakby się domyśla,
szuka miejsca, łasi się za mięso i ser.
Małe kopią, w domu jest bezpiecznie; można planować co się będzie działo
za rok, w tym samym miejscu i czasie tak podobnym, jakby się nie poruszył.
Wiedzieć niedźwiedzia
Nikt oprócz niedźwiedzi nie wie, co im siedzi
w głowie. Ale patrz uważnie, wprost w niedźwiedzie
oko – tam się dowiesz, dokąd chciałbyś zmykać.
Tak już jest, chłopczyku. Możesz poznać wiele
obyczajów ptaków, nazwy ryb w strumyku,
nawet mógłbyś zgadnąć, co znaczy ta zieleń
od północnej strony pnia. Pewnie mi opowiesz
te i więcej rzeczy. Jeszcze będę pytać.
Tylko po niedźwiedziu chyba łatwiej poznać,
co pomyśli człowiek.
Zawilce
Pierwszy plan: dwoje drzwi, a pomiędzy ściana. W każdym punkcie
zbiegu mierzy do nas światło. Cienie głaszczą nogi – możecie wejść
w butach, sień to przedłużenie szlaku na południe.
Na razie nie koniec. Śniłam, jak śmierć wstaje, jak zaprzęga konie.
Kasztan, grzbiet w wielkim śniegu, parskająca para. Straszne i bez strachu
ściganie się z wiatrem, kiedy biały blask powoli sączy się z zasłony. Kropla
po kropli, po łodyżce trawy. Nim wyrośnie podbiał, zanim wrócą ptaki,
są resztki szarego lodu, na zboczu jałowce, strużka wody i jakieś
dziwne ciepło w ściółce.
Epilog
Ten dom kiedyś płonął, choć trudno w to uwierzyć,
bo wszystko jest gładkie i lśni jak blaszana taca, miedź
igliwia na zboczach.
Jeszcze wprzód: wszystko takie czyste, przeciwko tobie,
panno nieposkładana, panno niemożebna; wieżo
z krwi i kości. Po co tu tyle dzieci, one powinny
biec w pola, huśtawki, mieć chłodne czerwone policzki,
jak niebo i grzebień drzew na horyzoncie; pierwsza śnieżna
noc, marsz, marsz, marsz.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |