
CYWILNA BEZRADNOŚĆ (AGATA JABŁOŃSKA: 'RAPORT WOJENNY')
A
A
A
Rzeczywistość militaryzuje się coraz mocniej. Za miedzą mamy wojnę domową, w telewizji, radiu i pozostałych mediach huczy o kolejnych konfliktach w Syrii, Nigerii, Wenezueli czy Katalonii, a wskutek takich, a nie innych przetasowań w sejmie słowo „bojówka” nabiera coraz realniejszych konotacji i kształtów. W tym klimacie wychodzi debiutancki tom Agaty Jabłońskiej, zatytułowany „Raport wojenny”.
Kierunek głównego natarcia tej książki na pewno łączy się z zaakcentowanym już w tytule wątkiem wojennym, a konkretnie: konfliktowym, ponieważ mniej tutaj jest o wojnie, a więcej właśnie o konfliktach: zarówno dosłownych, jak i metaforycznych. Znajdziemy w tomie walkę płci, klas, ras, ale też wojenki intelektualne i te zwykłe – znane z telewizji. Wszystkie stanowią o sobie nawzajem. W istocie bowiem głównym konfliktem jest tutaj nie walka elementów świata przedstawionego między sobą, a wojna, którą podmiot wydał temu światu i w którą jest zawikłany na wszystkich frontach: jako kobieta, jako istota wrażliwa, jako wyznawczyni lewicowych wartości, jako matka, jako obywatelka Europy. Jest to walka podmiotu z dyskursami, w które został wrzucony.
Należy jednak zaznaczyć i pochwalić, że nie mamy doczynienia z agitacyjnym zaangażowaniem spod znaku Jasia Kapeli ani pedagogiką społeczną Szczepana Kopyta. Mówimy o zaangażowaniu ostrożnym i rozważnym, dążącym zdecydowanie do obnażenia i zdekonstruowania własnego podstawowego problemu, czyli bezradności. Bo podmiot Jabłońskiej jest w obliczu zjawisk, które opisuje, bezbronny i bezradny, tak samo jak cywilna ofiara którejś z niezliczonych wojen na Bliskim Wschodzie.
mają czas na jogę i przemyślenia
rozumieją więc ludzkie prawo posiadania
nietykalnej strefy mają świadomość jej granic
możliwości choć czasem istnieją trudne dni
– czytamy w wierszu „Nowosielski”, w którym bohaterka przeciwstawiona jest „kobietom, z którymi ją porównuje” jego adresat. Elementarne prawa człowieka, we wspaniale ironicznych frazach przedstawione z całym swoim okcydentalnym patosem, są tutaj luksusem, na który nie każdego stać – i wskutek tej ironii zwracają doskonale uwagę na wykluczenie, na niemożność walki z systemem, do którego nie ma się instytucjonalnego ani społecznego dostępu. Nie da się zniszczyć czołgu bez broni przeciwpancernej, tak samo jak nie da się podważać dyskursu, w którym nie ma się głosu.
(…) jej usta po ciemku
były bardzo ciche i głodne chociaż nigdy nie umiały
prosić: stała boso na drodze tak długo aż nie otwarli furtki
aż nie puścili w drzwiach milczała wszystko na co nie wpadłeś
przepadnie rozpadnie się po polach kiedy wejdziesz w nią jak w minę
(„Irina”)
Nie jest to zresztą bezradność wyłącznie dyskursywna. Jednym z najlepszych i najbardziej poruszających miejsc w tomie jest to, w którym tuż po figurze zgwałconego dziecka (bardzo retorycznie nacechowanej, jednak użytej – o ile można w ogóle tak powiedzieć o takim obrazie – sprawnie) odnajdujemy frazę: „Człowiek szedłby zabijać, gdyby to mogło pomóc”. Jabłońska doskonale rozumie frustrację wynikającą z bycia po tej stronie barykady, która nie chce używać przemocy. Aby utrzymać swoje humanistyczne i humanitarne ideały, musi odnaleźć w sobie bezwzględne pokłady człowieczeństwa. Fala wściekłości napiera na tamę tych wierszy z całej siły, a jednak nie znajduje ujścia – wskutek głębokiej wiary w to, że nie wolno odpowiadać przemocą na przemoc, że to do niczego nie prowadzi.
Właśnie frustracja, podparta ogromną wrażliwością na zagadnienie wykluczenia, buduje ciekawe miejsca w tomie. Tam wiersze Jabłońskiej – charakteryzujące się i tak dużą dozą lirycznej szczerości, rzadko zamknięte w ramach masek i obcych podmiotów – stają się najsilniejsze. Z frustracji przecież bierze się wiersz „Notatka z Kongresu Pokoju” (wyrównanie do prawej oryginalne)
Nie dlatego pobrzmiewa w nim wyraźna wściekłość, że jedno życie ważniejsze jest od miliona śmierci – bo to przecież jest wydźwięk pozytywny – tylko dlatego, że przemawiający, do którego się tu zwraca, nie zdaje sobie z tego sprawy, podczas gdy podmiot absolutnie nic z tym nie może zrobić.
Bezradność i frustracja są – w pewnym uogólnieniu – podstawowym problemem poezji zaangażowanej, ponieważ wiążą się ściśle ze starym dylematem: poezja w sensie społecznym nie ma wpływu w zasadzie na nic, mimo że ma ambicje mieć wpływ na wszystko. Tam, gdzie realia spotykają się z wpisaną w literaturę ideą, powinno się w dobrym wierszu zaangażowanym dziać najwięcej, ponieważ jest to jedyne miejsce, w którym faktycznie ma on jakiś wpływ na rzeczywistość. W tym dosyć ograniczonym sensie tom Jabłońskiej można nazwać książką doskonałą, ponieważ liczba figur, tropów i fraz, które wpisują się w ten pośpiesznie zarysowany wątek, jest oszałamiająca. Znajdzie się tutaj bezradność instytucjonalna („geodeci”), intymna („Małe Negocjacje”), ironiczna („Pierwszy wiersz bez tytułu”), metafizyczna („Kredą”), społeczna („Nogi”), dosłowna („Sarajewo”), feministyczna („berek”), kobieca („Nowosielski” i „iksleisowoN”), jak i egzystencjalna („wspaniała zamieć”). W ten sposób Jabłońska, pisząc o wszystkim i wszędzie zaznaczając iluzoryczność wpływu, wyczerpała w zasadzie możliwości poetyzowania dyskursywnego, przynajmniej w spektrum względnie liberalnym, lirycznym, obejmującym przestrzeń między dydaktyką a agitacją.
Jednocześnie nie wydaje się, aby autorka próbowała w jakikolwiek sposób w ten konstrukt uderzać. Wprost przeciwnie, stara się go realizować jak najefektywniej, co prowadzi do autodekonstrukcji użytych motywów i tym samym pogłębienia frustracji i poczucia bezradności. W obliczu takiej interpretacji „Raport wojenny” staje się książką totalną, projektem doskonale domkniętym, gdyby nie to, że – cytując wieńczącą cały tom frazę – „Zaraz wróci dzień / jak bumerang”. Omawianych kwestii nie można zarzucić, dopóki nie dojdzie do przełamania zwalczanych dyskursów, tak jak nie wstrzymuje się kluczowego dla całej ofensywy natarcia, dopóki nie skończy się istotnym zwycięstwem. Rzecz jasna, taka taktyka prowadzi do eskalacji starć i wzrostu liczby ofiar.
Niezależnie od powyższych wątpliwości, takie podejście do zaangażowania jest czymś świeżym i ciekawym, wcześniej delikatnie tylko wybrzmiewającym (choćby w „Stacji wieży ciśnień” Dawida Mateusza), a prowadzącym do bardzo interesującego dylematu: na ile poezja zaangażowana może bronić się przed wypadnięciem poza wspomniane wcześniej spektrum, w którym nadal jest poezją, a na ile musi poza nie wykraczać? W którym miejscu wiersz zaangażowany staje się agitacyjną ulotką, która ma przekonać nieprzekonanego? Kiedy jest tekstem, nad którym przypadkowy czytelnik przejdzie obojętnie, a któremu przekonany będzie grzecznie potakiwał? Jeśli poezja jest ideologiczną walką, to Jabłońska – chcąc nie chcąc – prowokuje do stawiania pytań o jej sens, o to, czy zwycięstwo w ogóle jest możliwe, czy prowadzi do wyniszczającej wojny pozycyjnej – kuriozalnej sytuacji, w której żołnierze wyczekują nieuchronnego ataku, budując nieskończone linie okopów, podczas gdy atak nie nastąpi, a okopy będą się wydłużać.
Językowo autorka osadzona jest po pas w tradycji lingwizmu, i to tradycji starszej, wywodzącej się z Barańczaka, Kornhausera i Krynickiego, a nie Joanny Mueller i Jarosława Lipszyca. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, ponieważ – jeśli szukać poetyki nadającej się do przełamywania frustracji za pomocą języka, do zwalczania dyskursywnej cenzury – Nowa Fala, męczona cenzurą dosłowną, jest naturalnym sojusznikiem. Nie stawiam tu zarzutu, wprost przeciwnie, ponieważ autorka „Raportu” sięga po nowofalowe zabawki z wdziękiem i wprawą, ujawniając solidny, rzemieślniczy warsztat poetycki.
Przykładowo, tom otwiera wiersz „spekulacje”, utwór napisany w formie trójdzielnej, możliwy do odczytania na przynajmniej dziewięć sposobów – część okazuje się fałszywymi tropami, w których gramatyka rozpada się jak szrapnel, ale inne potrafią otworzyć ciekawe wątki. „Jeśli umrę sama, na nic się nie przydam”, czytamy, aby za drugim razem trafić na „umrę sama, na nic się nie przydam”, a za trzecim: „sama na nic się nie przydam”. Ta sama fraza, trzy odczytania, trzy różne znaczenia.
W programowym „Mówienie NIE. Instruktaż” łatwo można odnaleźć ślady wierszy-ulotek Krynickiego, a podzielony na dwie kolumny „berek” wydaje się sprawnym odwołaniem do kornhauserowskich eksperymentów z formą. Najbardziej jednak urzekła mnie fraza wieńcząca wiersz „Nogi”, grająca na znaczeniach tak, jak dawno nikt nie grał, a którą, wstyd się przyznać, w pierwszym momencie wziąłem za błąd stylistyczny:
(…) z grubsza wszyscy je mamy, powinniśmy
je stracić w okopach i stojących celach, na celowniku
faceta, który cię zdejmie, kiedy podejdziesz do studni.
W związku z tą bardzo dobrą książką nasuwa mi się – mimo wszystko – jeden kłopot: jest to tom, do którego trzeba się włamać, który wymaga czytelnika odpowiedzialnego i wrażliwego, nieporzucającego nadziei na odczytania. Założenie, że właśnie ktoś taki sięgnie po książkę, jest bardzo optymistyczne – i najprawdopodobniej będą to głównie ludzie „już przekonani”, których pozyskiwać nie trzeba, co naturalnie osłabia wymowę ideologiczną tomu. Tymczasem dla czytelnika neutralnego lub nastawionego nieprzychylnie może on stanowić zbiór za mało wyrazisty, w którym na pierwszy rzut oka, w prymarnym doświaczeniu lektury nic poza okładką się nie wyróżnia, przekształcający – twórczo wprawdzie, ale jednak – poetykę mocno już wyeksploatowaną, odnoszący się do spraw aktualnych, ale poruszanych w wielu innych miejscach.
Kierunek głównego natarcia tej książki na pewno łączy się z zaakcentowanym już w tytule wątkiem wojennym, a konkretnie: konfliktowym, ponieważ mniej tutaj jest o wojnie, a więcej właśnie o konfliktach: zarówno dosłownych, jak i metaforycznych. Znajdziemy w tomie walkę płci, klas, ras, ale też wojenki intelektualne i te zwykłe – znane z telewizji. Wszystkie stanowią o sobie nawzajem. W istocie bowiem głównym konfliktem jest tutaj nie walka elementów świata przedstawionego między sobą, a wojna, którą podmiot wydał temu światu i w którą jest zawikłany na wszystkich frontach: jako kobieta, jako istota wrażliwa, jako wyznawczyni lewicowych wartości, jako matka, jako obywatelka Europy. Jest to walka podmiotu z dyskursami, w które został wrzucony.
Należy jednak zaznaczyć i pochwalić, że nie mamy doczynienia z agitacyjnym zaangażowaniem spod znaku Jasia Kapeli ani pedagogiką społeczną Szczepana Kopyta. Mówimy o zaangażowaniu ostrożnym i rozważnym, dążącym zdecydowanie do obnażenia i zdekonstruowania własnego podstawowego problemu, czyli bezradności. Bo podmiot Jabłońskiej jest w obliczu zjawisk, które opisuje, bezbronny i bezradny, tak samo jak cywilna ofiara którejś z niezliczonych wojen na Bliskim Wschodzie.
mają czas na jogę i przemyślenia
rozumieją więc ludzkie prawo posiadania
nietykalnej strefy mają świadomość jej granic
możliwości choć czasem istnieją trudne dni
– czytamy w wierszu „Nowosielski”, w którym bohaterka przeciwstawiona jest „kobietom, z którymi ją porównuje” jego adresat. Elementarne prawa człowieka, we wspaniale ironicznych frazach przedstawione z całym swoim okcydentalnym patosem, są tutaj luksusem, na który nie każdego stać – i wskutek tej ironii zwracają doskonale uwagę na wykluczenie, na niemożność walki z systemem, do którego nie ma się instytucjonalnego ani społecznego dostępu. Nie da się zniszczyć czołgu bez broni przeciwpancernej, tak samo jak nie da się podważać dyskursu, w którym nie ma się głosu.
(…) jej usta po ciemku
były bardzo ciche i głodne chociaż nigdy nie umiały
prosić: stała boso na drodze tak długo aż nie otwarli furtki
aż nie puścili w drzwiach milczała wszystko na co nie wpadłeś
przepadnie rozpadnie się po polach kiedy wejdziesz w nią jak w minę
(„Irina”)
Nie jest to zresztą bezradność wyłącznie dyskursywna. Jednym z najlepszych i najbardziej poruszających miejsc w tomie jest to, w którym tuż po figurze zgwałconego dziecka (bardzo retorycznie nacechowanej, jednak użytej – o ile można w ogóle tak powiedzieć o takim obrazie – sprawnie) odnajdujemy frazę: „Człowiek szedłby zabijać, gdyby to mogło pomóc”. Jabłońska doskonale rozumie frustrację wynikającą z bycia po tej stronie barykady, która nie chce używać przemocy. Aby utrzymać swoje humanistyczne i humanitarne ideały, musi odnaleźć w sobie bezwzględne pokłady człowieczeństwa. Fala wściekłości napiera na tamę tych wierszy z całej siły, a jednak nie znajduje ujścia – wskutek głębokiej wiary w to, że nie wolno odpowiadać przemocą na przemoc, że to do niczego nie prowadzi.
Właśnie frustracja, podparta ogromną wrażliwością na zagadnienie wykluczenia, buduje ciekawe miejsca w tomie. Tam wiersze Jabłońskiej – charakteryzujące się i tak dużą dozą lirycznej szczerości, rzadko zamknięte w ramach masek i obcych podmiotów – stają się najsilniejsze. Z frustracji przecież bierze się wiersz „Notatka z Kongresu Pokoju” (wyrównanie do prawej oryginalne)
Jeśli sześćdziesiąt sekund po minucie ciszy
z Ważnych Powodów mówisz po polsku o Ojcu
Świętym i umarłych z obozów zagłady do setek
ludzi a za plecami tłumu
przejeżdża karetka na sygnale, to choćby czas
miał określone ramy i przed tobą leżał kawałek
kartki, spróbuj powiedzieć coś od siebie
albo na moment się zamknąć.
z Ważnych Powodów mówisz po polsku o Ojcu
Świętym i umarłych z obozów zagłady do setek
ludzi a za plecami tłumu
przejeżdża karetka na sygnale, to choćby czas
miał określone ramy i przed tobą leżał kawałek
kartki, spróbuj powiedzieć coś od siebie
albo na moment się zamknąć.
Nie dlatego pobrzmiewa w nim wyraźna wściekłość, że jedno życie ważniejsze jest od miliona śmierci – bo to przecież jest wydźwięk pozytywny – tylko dlatego, że przemawiający, do którego się tu zwraca, nie zdaje sobie z tego sprawy, podczas gdy podmiot absolutnie nic z tym nie może zrobić.
Bezradność i frustracja są – w pewnym uogólnieniu – podstawowym problemem poezji zaangażowanej, ponieważ wiążą się ściśle ze starym dylematem: poezja w sensie społecznym nie ma wpływu w zasadzie na nic, mimo że ma ambicje mieć wpływ na wszystko. Tam, gdzie realia spotykają się z wpisaną w literaturę ideą, powinno się w dobrym wierszu zaangażowanym dziać najwięcej, ponieważ jest to jedyne miejsce, w którym faktycznie ma on jakiś wpływ na rzeczywistość. W tym dosyć ograniczonym sensie tom Jabłońskiej można nazwać książką doskonałą, ponieważ liczba figur, tropów i fraz, które wpisują się w ten pośpiesznie zarysowany wątek, jest oszałamiająca. Znajdzie się tutaj bezradność instytucjonalna („geodeci”), intymna („Małe Negocjacje”), ironiczna („Pierwszy wiersz bez tytułu”), metafizyczna („Kredą”), społeczna („Nogi”), dosłowna („Sarajewo”), feministyczna („berek”), kobieca („Nowosielski” i „iksleisowoN”), jak i egzystencjalna („wspaniała zamieć”). W ten sposób Jabłońska, pisząc o wszystkim i wszędzie zaznaczając iluzoryczność wpływu, wyczerpała w zasadzie możliwości poetyzowania dyskursywnego, przynajmniej w spektrum względnie liberalnym, lirycznym, obejmującym przestrzeń między dydaktyką a agitacją.
Jednocześnie nie wydaje się, aby autorka próbowała w jakikolwiek sposób w ten konstrukt uderzać. Wprost przeciwnie, stara się go realizować jak najefektywniej, co prowadzi do autodekonstrukcji użytych motywów i tym samym pogłębienia frustracji i poczucia bezradności. W obliczu takiej interpretacji „Raport wojenny” staje się książką totalną, projektem doskonale domkniętym, gdyby nie to, że – cytując wieńczącą cały tom frazę – „Zaraz wróci dzień / jak bumerang”. Omawianych kwestii nie można zarzucić, dopóki nie dojdzie do przełamania zwalczanych dyskursów, tak jak nie wstrzymuje się kluczowego dla całej ofensywy natarcia, dopóki nie skończy się istotnym zwycięstwem. Rzecz jasna, taka taktyka prowadzi do eskalacji starć i wzrostu liczby ofiar.
Niezależnie od powyższych wątpliwości, takie podejście do zaangażowania jest czymś świeżym i ciekawym, wcześniej delikatnie tylko wybrzmiewającym (choćby w „Stacji wieży ciśnień” Dawida Mateusza), a prowadzącym do bardzo interesującego dylematu: na ile poezja zaangażowana może bronić się przed wypadnięciem poza wspomniane wcześniej spektrum, w którym nadal jest poezją, a na ile musi poza nie wykraczać? W którym miejscu wiersz zaangażowany staje się agitacyjną ulotką, która ma przekonać nieprzekonanego? Kiedy jest tekstem, nad którym przypadkowy czytelnik przejdzie obojętnie, a któremu przekonany będzie grzecznie potakiwał? Jeśli poezja jest ideologiczną walką, to Jabłońska – chcąc nie chcąc – prowokuje do stawiania pytań o jej sens, o to, czy zwycięstwo w ogóle jest możliwe, czy prowadzi do wyniszczającej wojny pozycyjnej – kuriozalnej sytuacji, w której żołnierze wyczekują nieuchronnego ataku, budując nieskończone linie okopów, podczas gdy atak nie nastąpi, a okopy będą się wydłużać.
Językowo autorka osadzona jest po pas w tradycji lingwizmu, i to tradycji starszej, wywodzącej się z Barańczaka, Kornhausera i Krynickiego, a nie Joanny Mueller i Jarosława Lipszyca. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, ponieważ – jeśli szukać poetyki nadającej się do przełamywania frustracji za pomocą języka, do zwalczania dyskursywnej cenzury – Nowa Fala, męczona cenzurą dosłowną, jest naturalnym sojusznikiem. Nie stawiam tu zarzutu, wprost przeciwnie, ponieważ autorka „Raportu” sięga po nowofalowe zabawki z wdziękiem i wprawą, ujawniając solidny, rzemieślniczy warsztat poetycki.
Przykładowo, tom otwiera wiersz „spekulacje”, utwór napisany w formie trójdzielnej, możliwy do odczytania na przynajmniej dziewięć sposobów – część okazuje się fałszywymi tropami, w których gramatyka rozpada się jak szrapnel, ale inne potrafią otworzyć ciekawe wątki. „Jeśli umrę sama, na nic się nie przydam”, czytamy, aby za drugim razem trafić na „umrę sama, na nic się nie przydam”, a za trzecim: „sama na nic się nie przydam”. Ta sama fraza, trzy odczytania, trzy różne znaczenia.
W programowym „Mówienie NIE. Instruktaż” łatwo można odnaleźć ślady wierszy-ulotek Krynickiego, a podzielony na dwie kolumny „berek” wydaje się sprawnym odwołaniem do kornhauserowskich eksperymentów z formą. Najbardziej jednak urzekła mnie fraza wieńcząca wiersz „Nogi”, grająca na znaczeniach tak, jak dawno nikt nie grał, a którą, wstyd się przyznać, w pierwszym momencie wziąłem za błąd stylistyczny:
(…) z grubsza wszyscy je mamy, powinniśmy
je stracić w okopach i stojących celach, na celowniku
faceta, który cię zdejmie, kiedy podejdziesz do studni.
W związku z tą bardzo dobrą książką nasuwa mi się – mimo wszystko – jeden kłopot: jest to tom, do którego trzeba się włamać, który wymaga czytelnika odpowiedzialnego i wrażliwego, nieporzucającego nadziei na odczytania. Założenie, że właśnie ktoś taki sięgnie po książkę, jest bardzo optymistyczne – i najprawdopodobniej będą to głównie ludzie „już przekonani”, których pozyskiwać nie trzeba, co naturalnie osłabia wymowę ideologiczną tomu. Tymczasem dla czytelnika neutralnego lub nastawionego nieprzychylnie może on stanowić zbiór za mało wyrazisty, w którym na pierwszy rzut oka, w prymarnym doświaczeniu lektury nic poza okładką się nie wyróżnia, przekształcający – twórczo wprawdzie, ale jednak – poetykę mocno już wyeksploatowaną, odnoszący się do spraw aktualnych, ale poruszanych w wielu innych miejscach.
Agata Jabłońska: „Raport wojenny”. Biuro Literackie. Stronie Śląskie 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |